niedziela, 31 marca 2013

pavlova

zaleta wyjazdu w święta na gotowe jest taka, że wszystko jest gotowe oraz nie trzeba sprzątać. pierwszy raz zostaliśmy w poznaniu. jakoś dziwnie. najpierw poszłam do fryzjera, który w poniedziałek leci mi do bangkoku. potem spóźniliśmy się ze święconką, czyli chyba mamy grzech. a jeszcze później pavlova mi siadła. i to było dla mnie sto razy gorsze od tej niewyświęconej święconki. a miało być tak pięknie: jak w kukbuku i na filmach! i jeszcze ten nieszczęsny lapin w lodówce, co to do końca nie wiem, jak się z nim rozprawić, ale przecież wciąż mojej elce powtarzam, że nie można jeść w kółko tylko tego samego kurczaka...

mazurasy wyszły jak malowanie. serniko też pyszne. kto jak my został w poznaniu, niech wpada:) poświętujemy sobie. wesołego jajeczka wszystkim!




czwartek, 28 marca 2013

idziesz na apel?

biegasz w portkach z krokiem w kolanach cały tydzień i nikt tego nie komentuje. ale weź miej raz kobieto fantazję i ubierz do pracy kieckę...
kolega 1: jest dzisiaj jakieś święto?
kolega 2: masz urodziny?
kolega 3: idziesz na apel?
kolega 4: następnym razem zadzwoń rano do m., żeby się odpowiednio ubrał. przy tobie wygląda jak szuszwok.

uwielbiam moich kolegów z pracy i gorąco ich pozdrawiam;)))


wtorek, 26 marca 2013

chwile

la noche que no acaba
jurek
czarny makaron
spiderman
chłopacy 
mazurek kajmakowy

poniedziałek, 25 marca 2013

wolny wieczór

zadzwonili, że chętnie mi dziecko zabiorą i oddadzą jutro. ale przecież ja za stara jestem na takie spontaniczne inicjatywy. nie wiem, co mam zrobić z wieczorem. m. akurat dzisiaj wyjść nie może, a sama pić nie lubię. na szczęście mam lody. lody można jeść w samotności. zresztą mam całkiem niezłe towarzystwo: jest jankeski (może i bez jajek, za to z pupą na klawiaturze), a na fejsie judytka:)
i jeszcze ktoś proponuje mi udział w kampanii maketingowej szkolenia "sekrety udanych związków"... ożesz fuck. skąd wiedział, że w tym temacie jestem ekspertem?!!

w weekend, jak już mówiłam, mamon przeszedł sam siebie. goście chwalili, a on triumfował. przepis jest tu. zrobiłam to cudo w formie do tarty z połowy składników. ale następnym razem zrobię wielką, przenajwiększą blachę!



niedziela, 24 marca 2013

mazurkowe love

halinka: emila powiedziała, że powinnam z ciocią otworzyć knajpę i ciocia by piekła:)
no cóż... takiego epickiego mazurka jak wczorajszy nie powstydziłby się żaden szanujący się poznański lokal. i niech was nie zmyli forma do tarty. mazurek jak malowanie! ciocia przeszła samą siebie, a tak dumna ostatnio była chyba tylko z warkocza!



sobota, 23 marca 2013

to zgiń

Filip gra na kompie...
mamon: filip, kończ już!
filip: jeszcze chwilę!
mamon: nie, teraz!
filip: ale zginę.
mamon: to zgiń!



piątek, 22 marca 2013

ajajaj

dzisiaj w pracy kolega zaśpiewał mi refren piosenki zespołu kury: ajajaj, nie mam jaj. ja przypomniałam mu drugi wers tegoż refrenu: łojojoj, po co ci choj.
z jankeskim jest już normalnie. żadnego otępienia i zmiany życiowych funkcji nie widzę. pełen wigoru jak zawsze! co nie znaczy, że wydarzenie nie skłoniło domowników do głębokiej refleksji.
filip: ale dziwne, że nie będzie miał już jajek.

bidulek wczoraj, zaległszy na mamonowych udach...


po piątej randce z jednym facetem (wtf?!) i zupełnie bez związku z kastracją kota: david bovie i tilda swinton!

czwartek, 21 marca 2013

jankeski chodzi bokiem

marzec miesiącem kastracji, ale żeby tak wykończyć mi kotka?! jankeski chodzi bokiem. potyka się o własny ogon i jest nieprzytomny...

a w pracy? w pracy była na mnie nagonka.
koleżanka: nigdy nie kupowałam grzybów.
kolega: nigdy nie wykastrowałem kota.
i jeszcze musiałam wysłuchać piosenki o kocie, który był szczęśliwy, dopóki go pańcia nie pozbawiła jaj. aaaaaaaa!!!!

z miłych akcentów judytka moja napisała:

a wiesz - czytałam twojego bloga wstecz.
kochana, że ty jeszcze tego nie zredagowałaś.
lubię ten kawałek - kiedy wracasz w nocy z dworca po wawie i piszesz, co by przy tobie znaleziono, gdybyś zamarzła po drodze:) to świetny początek na powieść, aniołku.

środa, 20 marca 2013

z powodu, że

plany fitnessy?? to spójrzcie za okno... a już do lidla nawet zaszłam po buty do biegania. to musiał być jakiś znak, bo nie mieli mojego rozmiaru. następnego stepu w zmartwychwstańskim centrum sportu też nie będzie. siostra przełożona nie chce tupania w wielki tydzień. a więc są jeszcze miejsca, gdzie biznes nie jest najważniejszy (alleluja!). zmartwiłam się jednak, bo kupiłam karnet na miesiąc. niepotrzebnie. pani w recepcji powiedziała: "nie martw się aniołku, karnet będzie można wykorzystać później". no jak tak, to aniołek się nie martwi. ale też nie biega, ani chwilowo nie chodzi na step. aniołek sobie leży.
kto by pomyślał, że plan oszczędzania zrealizuję z nawiązką - żadnych poważnych zakupów w lutym oraz (uwaga!) żadnych poważnych zakupów w marcu, a przecież jest już dwudziesty!?? a plan fitnessy legł w gruzach, zanim jeszcze go wdrożyłam. z powodu, że śnieg, lenistwo, portale społecznościowe...


niedziela, 17 marca 2013

czeslove

piątkowy koncert czesława był pierwszym moim koncertem, na którym piłam herbatę... 

czesław: (...) to były czasy, kiedy chodziłeś do łóżka z kobietami, które kochały twoją muzykę. a potem, potem przyszła telewizja. i spałeś też z kobietami, które twojej muzyki nienawidzą. 
gdybym tylko nie była taka chora, ech...

czesław: trzeba być debilem, żeby nie wiedzieć, że przy takim świetle zdjęcia najlepiej wychodzą bez flesza.
ja do aśki: kurde, chciałam zrobić zdjęcie telefonem, ale nie wiem, jak wyłączyć ten flesz...

następnego dnia ległam w łóżku. niestety bez czesława. moje idealne dziecko powiedziało: jak coś chcesz, to mów. dziś ja będę się tobą opiekował. musiałam bardzo źle wyglądać (to chyba po tej herbacie). na śniadanie dostałam banana. nie mogłam jednak dopuścić do tego, żeby na obiad były parówki. wyskoczyłam więc (zresztą ileż można leżeć??) i zrobiłam tartę w pięć minut.
mówiłam też raczej nie najlepiej. gdy zadzwoniłam do judyty, żeby odwołać niedzielne spotkanie (z bólem serca, bo przecież tyle na nie czekałam!), usłyszałam, że mam głos jak kobieta po przejściach.

powoli jakoś, ale idzie chyba ta wiosna. włosy jankeskiego są wszędzie. w pościeli, w owsiance, w aparacie!? biegamy za nim ze szczotką, ale one wychodzą jak szalone. martwię się, że niedługo będę miała w domu całkiem łyse kociejszyn. 



czwartek, 14 marca 2013

serniczek

może nie jestem idealna, ale za to mam idealne dziecko i idealnego kota:)))
potrafię też zrobić idealny sernik czekoladowy z mascarpone na ciasteczkowym spodzie. i wierzcie mi - wy też potraficie!!

składniki
spód: 50 g masła, 3/4 paczki ciastek digestive, sól, kilka pistacji
masa serowa: 550 g serka mascarpone, czekolada mleczna, pół czekolady gorzkiej, śmietanka 30% 150 ml, 100 g cukru, 4 jajka, odrobina alkoholu (w lodówce akurat miałam brandy)

przygotowanie
masło rozpuszczamy w garnku. ciastka kruszymy lub miksujemy w blenderze. mieszamy z masłem, dodajemy sól. układamy spód w formie 21 cm wyłożonej papierem do pieczenia. ugniatamy, na wierzchu kładziemy kilka pistacji. wkładamy do lodówki.
śmietankę gotujemy na małym ogniu. gdy jest ciepła, dodajemy czekoladę. cały czas mieszamy, aż do rozpuszczenia. dodajemy cukier. ser miksujemy z jajkami, roztopioną czekoladą z cukrem i odrobiną alkoholu (może być bez) na jednolitą masę, którą następnie wylewamy na spód i pieczemy ok 50-60 minut w piekarniku nagrzanym do 175 st. gdy ostygnie, na około 10 godzin wstawiamy do lodówki.
potem jemy i idzie nam w cycki;)



środa, 13 marca 2013

i wonder

kuchnia+ (niech żyje cyfra za 9,99 na miesiąc i pan instalator, a inea niech się schowa), nowe paznokcie, brak nowych ciuchów (odczuwalny), wspomnienie tego, jak niespodziewanie się pojawił i jak, wychodząc, uśmiechnął się do mnie...

i wonder how many times you've been had
and i wonder how many plans have gone bad

i wonder how many times you had sex
i wonder do you know who'll be next
i wonder l wonder wonder I do



niedziela, 10 marca 2013

lazy sunday

piszę do k.: w końcu byłam w 8 bitach:) za..bisty klub!
k.: hehe, najlepszy w poznaniu, nie ma co.
ja: w poznaniu, a taki berliński. a jak wychodziliśmy stamtąd po szóstej, to jeszcze impreza trwała.
k.: tam impreza zaczyna się w czwartek i kończy w niedzielę wieczorem.
ja: lubię takie miejsca bardzo. i nawet nie czułam się staro;)
k.: tego to ja nie kumam. to są miejsca dla dorosłych przecież.
ja: wiesz, ale ja jestem z tych bardziej dorosłych;)

judytka: chodzenie po klubach to dla mnie abstrakcja. ja to najwyżej do biedronki zajdę;)

a dziś - po bogatym w atrakcje dniu kobiet (masażysta w pracy też był cool!) i sobocie na ostrowie tumskim na kawie z synem i kolegami z warszawy (których serdecznie pozdrawiamy; kiedyś tam do was wlecimy!) - very lazy sunday...


piątek, 8 marca 2013

tu w ogóle nie chodzi o dzieci

z okazji dnia kobiet fragment kobiecego wywiadu z moją ulubioną marią seweryn.
m.s.: nie szukam miłości. nie można jej znaleźć na siłę. jak się coś trafi, to się trafi. mój serdeczny kolega, kiedy mu powiedziałam: "kto się zwiąże z 38-letnią kobietą z dwojgiem dzieci, rozwódką?", odpowiedział: "tu w ogóle nie chodzi o dzieci. tu chodzi o te wasze cholerne teatry. to musiałby być koleś, który by zaakceptował, że jesteś silną kobietą, która prowadzi teatr, szefuje, a on co?".

i moja ulubiona anja...



czwartek, 7 marca 2013

roczny szczyt intelektualny

nowy telefon, zupa ogórkowa w ikei i abonament przez sześć miesięcy za net na kablu za złotówkę, kosmetyk do włosów za suszarkę, która właśnie umarła (a jeszcze nawet nie zdążyłam kupić żelazka*), elle przeczytane w poczekalni u ortodonty za free, koncert czesława też za free... i ja się pytam, jak to się dzieje, że nigdy nie wystarcza mi do pierwszego??!

* właściwie kupiłam to żelazko, ale dziwna to była transakcja. pan sprzedawca z allegro zaraz  po mojej wpłacie wystawił komentarz pozytywny, a potem zamiast sprzętu otrzymałam zwrot gotówki na konto... takie rzeczy zdarzają się tylko mamonowi. nadal nie mam swojego żelazka, a teraz w dodatku suszę włosy suszarką turystyczną. madafaka.

na pocieszenie w horoskopie w elle napisali mi tak: na marzec przypada twój roczny szczyt intelektualny.
dziękuję autorowi, to miła perspektywa. szczyt intelektualny to coś, na co czekałam od dawna. a w zeszłym roku najwyraźniej przegapiłam...


wtorek, 5 marca 2013

najgorzej jeździ alinka

jurek (lat 5, pierwszy raz na lodowisku): najgorzej jeździ alinka!
hmm... alinka wykonała co prawda kilka brawurowych piruetów, ale ani razu nie wypierdzieliła się na tym lodowisku, które trzeciego marca przypominało raczej lekko tylko zamarzniętą kałużę. tak oto wczesną wiosną otworzyliśmy sezon na bogdance;)

jedna z czytelniczek pyta, czy koniec miesiąca oszczędzania oznacza, że w marcu wydajemy jak zwykle. jak zwykle, jak zwykle:) mamonowy plan na marzec to przecież (uwaga!): fitnessy. plan na marzec filipa: sprzedać wszystko, co się nawinie i ma jakąś wartość. między innymi wystawił na allegro konsolę nintendo, w sprawie której pisze do mnie nader często bardzo zainteresowany i nie mniej dociekliwy kupiec. po trzecim z kolei mailu pełnym pytań, dostałam mail czwarty: ok, pogadam z mamą i najpewniej wezmę ;) z tym że jeszcze nie wziął.

piszę do judytki: m. twierdzi, że za szybko facetów skreślam, że on na pewno nie jest taki zły, no i że przecież ja też nie jestem idealna. to, że nie jestem idealna, nie znaczy, że mam się wiązać z idiotą.



sobota, 2 marca 2013

luty

luty, podsumowanie: plan oszczędzania wykonałam prawie w 100%, czyli kupiłam sobie tylko apaszkę z bażantem na babim targu za 5 złotych, omijając szerokim łukiem wszystkie ostatnie soldy oraz uparcie ignorując nowe kolekcje. jestem królem!! i naprawdę nie wiem, jak to się stało, że nie tracąc przecież czasu na bieganie po sklepach, nie miałam kiedy zrobić tortu na urodziny bloga. zrobiłam za to spektakularny warkocz cynamonowy, który z dumą opublikowałam na mniam spince. postanowiłam też nie wzdychać potajemnie do chłopców, z którymi i tak nie mam odwagi rozmawiać, jak już nadarzy się okazja, i korzystając z promocji walentynkowej, zapisałam się na portal randkowy. miałam trzy dni, żeby zaprosić kogoś na piwo. ktoś umówił się od razu. powiedział, że jestem pierwszą dziewczyną, która nie pisze harlequinów. może bym i pisała, bo przypuszczam, że w harlequinach byłabym bardzo dobra, ale, powiedzmy sobie szczerze, nie miałam na to czasu.

piszę do judytki: (...) i podobał mu się drive:)
judytka: drive? ja bym go już skreśliła;)
ja: hehe, ja uwielbiam drive.
judytka: wiem, już się z tym pogodziłam:)

a dzisiaj jest wiosna, słońce, nowy kukbuk... to co, że boli mnie głowa, a po nocnych imprezach (nie jestem jednak taka stara, skoro zaliczyłam wczoraj aż dwie) pilnuję dwójki dzieci. to co, że prawdopodobnie nie zrobię dziś nic kreatywnego. mogę najwyżej wrzucić kilka lutowych zdjęć z mojego telefonu i pójść do fryzjera, jak już justa wróci od swojego.

justa: a możesz z chłopakami posiedzieć w sobotę, bo mam fryzjera na trzynastą?
ja: si. ja mam fryzjera o piątej:)
nie ma to jak idealnie zgrać się z inną matką. yeah!