sobota, 28 lutego 2015

wyślij mamona do londynu

aktivist made my day! dostałam się do finału konkursu na insta, zgarnę nowy album foo fighters i w najgorszym razie słuchawki (w sumie przydałyby się, bo mam tylko stare filipowe, które mają nadrukowane złote czaszki... w pracy się podśmiechują...). ale mogę też zgarnąć wszystko: koncert foo fighters w londynie plus przelot i hotel dla dwóch osób! ale tylko jeśli pomożecie, a więc: wyślijcie mamona do londynu! nie pozwólcie, żeby na ten koncert leciały czerwone stringi - bo najwyraźniej teraz prowadzą;) głosować można, klikając w button pod zdjęciem nr 10, codziennie raz z jednego urządzenia (kompy, smartfony etc.). konkurs trwa 8 dni. jak to się mówi na fejsbukach: wygrajmy to! w końcu bloga roku kiedyś prawie wygraliśmy;)

głosujcie TU








czwartek, 26 lutego 2015

załatwmy to w pięć minut

no i próbuję się jakoś skomunikować na tej randce, być zrozumianą mimo swojego indiańskiego akcentu - w końcu jakaś dobra motywacja jest (a przecież motywacja jest najważniejsza) - a tu podchodzi dziewczynka kelnerka, pyta, czy coś nam jeszcze podać, a s. po chwili mówi do mnie, że ona miała taki świetny akcent... 
no to tak... drugi tydzień ferii: zamknęli mi river island (na zawsze!?) oraz dostałam wezwanie na komisariat (okazało się, że jestem świadkiem w sprawie jednego sprzedawcy z allegro. "załatwmy to w pięć minut" - powiedział pan władza. mniej więcej w tyle to załatwiliśmy. bolało mnie, że muszę podpisać protokół, w którym zrobił tyle błędów).
aha, sambę możecie sobie odpuścić. ostatecznie można obejrzeć w kompie, ale tylko, jeśli naprawdę nie będziecie mieli co robić.

dawno nie było foodporn, a wiem, że lubicie, no to proszę. kto wie, może niedługo będzie kurs robienia prawdziwego curry... i ciastko bananowe na przyjazd filipa (postaram się!). a nie tylko te koncerty i filmy, i depresje... no ileż można!?;)






wtorek, 24 lutego 2015

smutna grubaska

bałam się, że będzie to słaby coming out znanej celebrytki. ale nie: to jest coming out totalny, a historia krystyny jest historią nie tylko dla uzależnionych (od alkoholu i od czegokolwiek) - jest dla wszystkich. bo kto z nas nie ma czasem obaw o to, jak wygląda, ile nie wie, co powinien powiedzieć w towarzystwie, a czego absolutnie mówić nie może? (ja mam takie obawy wciąż). kto z nas w jakimś momencie swojego życia nie był smutną grubaską albo co gorsza najgorszym człowiekiem na świecie? (ja bywałam nimi wiele razy). to książka o strachu, o wielkim pragnieniu niebania się, w końcu o przyznaniu się do tego, że przecież czasem można się bać. odwaga napisania o tym wszystkim wielka! czytajcie!

nałóg bierze się stąd, że mimo tego, co jest na zewnątrz i w dowodzie osobistym, i w cv, w środku jesteś smutną grubaską. [...] nałóg bierze się z tego, że jesteś wydrążony w środku, albo tak ci się przynajmniej wydaje. że jest pusto i cicho, a ty jesteś zamknięty w swoim pokoju i za mało się starasz. [...] nałóg bierze się z nieustającej potrzeby odczucia ulgi. bo sam już kurwa nie możesz ze sobą wytrzymać.

nie zwracałam specjalnie uwagi na przyrodę. ona była gdzieś tam, fajnie, że konwalie i szafirki, ale bez przesady, lepiej posiedzieć na ławce z czterema tyskimi. nawet się ucieszyłam, jak zdzisław beksiński powiedział, że nienawidzi przyrody, bo przedtem miałam wrażenie, że nie wypada, że nie wolno.

no i filmy. do każdego filmu kupowałam sobie litr lodów grycan. oglądałam po trzy filmy dziennie. filmy bardzo dobrze udają innych ludzi w mieszkaniu oraz na przykład czasami można w którymś znaleźć pocieszający element, że nie tylko ty sobie nie radzisz. oraz jest ich na świecie nieskończona ilość.

nie chcę być trzeźwa. trzeźwość kojarzy mi się z nieustającą czujnością, podczas gdy życzyłabym sobie z rozmachem mieć wszystko w dupie.
(małgorzata halber, najgorszy człowiek na świecie)







rudzi nie mają duszy

z serii "perełki z portali randkowych" - mój ulubiony opis, serio:
aha, wysocy bruneci o ciemnych oczach to frajerzy, a rudzi nie mają duszy;) pamiętajcie! - niebieskooki blondyn
a fink... jaki ma kolor oczu?;) jakikolwiek by miał, o niedzielnym koncercie będę opowiadać wnukom - było wspaniale! zupełnie jak nie w eskulapie. czyli można. albo po prostu trzeba być finkiem:)









piątek, 20 lutego 2015

głowa w głowę

poniedziałek: turysta. wtorek: kochanie, zabiłam nasze koty. środa: zjazd absolwentów. czwartek: mooryc. piątek: manikiur (bo chyba jeszcze nie mogę pić piwa, więc żeby mnie nie kusiło*). ferie. lubię bardzo. a to dopiero pierwszy tydzień...;)







- robią ci się polipy, fah, słyszę to - powiedziała jej matka [...]


- kochanie, jeśli wyczujesz, że popija, natychmiast przerwij randki. w twoim wieku masz już zbyt wiele do stracenia, a związek z kimś, kto lubi wypić, to przegrana na każdym tle, na którą cię już nie stać, nieważne, jak by cię czarował i zasypywał komplementami. zasługujesz na kogoś, kto cię szanuje, zawsze miałaś takie piękne włosy.


* chyba że to był piątek? piątek! strzeżcie się wszyscy niepijący, niepalący, nieatrakcyjni seksualnie, neurotyczni, zaburzeni, pogrążeni w depresjach, nieposiadający na facebooku pięciu milionów przyjaciół. starzy, karmiący piersią i niemogący przez to się nawalić, nieposiadający lamborghini, grubi, niekorzystnie wyglądający w składających się wyłącznie z ramiączek sukienkach i spodenkach uszytych z samego paska. kryjcie się nieopaleni, nieposypani brokatem, nieumiejący piszczeć, ciężarni, poruszający się na wózkach, ci z cellulitem i nadmierną potliwością, bulimicy, chcący w spokoju pustoszyć lodówkę, pracoholicy muszący napisać dodatkowy, niepotrzebny nikomu do niczego raport, komputerowcy napierdalający mutanty pikselową maczugą i wszelkiej maści kopciuchy i frajerzy [...]

kochanie, zabiłam nasze koty, d. masłowska










wtorek, 17 lutego 2015

closer

ale żeby drwal był kanarem, to pierwszy raz się spotkałam...
poza tym ferie mi się zaczęły. nie ma to jak na początek ferii zapodać sobie turystę.

ja: smutny ten film. faceci tacy kurewsko w nim beznadziejni.
dorka: ale dobrze się skończył. 
ja: dobrze? jak dobrze?
dorka: no, nikt nie zginął;)

i teraz nastrój na closer... 






niedziela, 15 lutego 2015

motta z dupy

teraz, uwaga, będzie wielki banał, coś w stylu motta z sympatii z mojej ulubionej kategorii mott z dupy: życie jest takie nieprzewidywalne. raz: deklarujesz, że nie pojedziesz w tym roku na openera. bo tak. bo masz jakieś tam swoje powody. bo jedziesz na primavera sound. już postanowiłaś. a tu na openerze lineup taki, że zęby zaciskasz, ale jak to nie pojedziesz?!: flume, faker, hozier (tak, wiem, tego słuchają nastolatki...), st. vincent, odell... cholera... dwa: w listopadzie byłaś na finku w warszawie, bo w poznaniu miał grać w eskulapie, którego nie lubisz. a tu wygrywasz bilety na ten poznański koncert, więc pójdziesz do eskulapa, bo jak tu nie iść na finka, w dodatku gdy jest za free?? trzy: czternastego lutego piszesz na blogu, że najlepszy prezent walentynkowy to właśnie te wygrane bilety, a potem dostajesz esemesa, na którego tak długo czekałaś, i teraz to sama już nie wiesz...
kiedyś marzyłam o tym, żeby wszystko w moim życiu odbywało się według schematu i było poukładane: studia, praca, mąż, dzieci, tydzień ferii zimowych w polskich górach, dwa tygodnie wakacji za granicą, śniadanie, obiad, kolacja, w sobotę sprzątanie, w niedzielę wyście do kościoła... ni chuja. wszystko do góry nogami mam. rozpierdzielone.    






łóżkowy plac zabaw

przyzwyczaiłam się już do spamu w mojej prywatnej skrzynce odbiorczej, łącznie z nadchodzącymi w zatrważającej ilości mailami od ryszarda rembiszewskiego znanego każdemu polakowi z telewizji jako pan lotto... ale dzisiaj dostałam wiadomość, która przebiła wszystkie maile od wyżej wspomnianego i wszystkie pozostałe, których ja, blondynka z palacza, nie ogarniam: łóżkowy plac zabaw na dzień singla. po pierwsze to się zdziwiłam, że dziś dzień singla jest (no tak, wczoraj nas tymi walentynkami zdołowali, a teraz, proszę, rekompensata - bym powiedziała: na bogato;)). potem zorientowałam się, że właściwie singiel, żeby sobie poświętować, w ogóle nie musi wychodzić z domu yy to znaczy z łóżka. no bo jak się zaopatrzy w: żel stymulujący passante, hiszpańską muchę razy trzy, kulki gejszy candy balls, złoty wibrator, zestaw kamasutra - gadżety, zestaw 50 sztuk prezerwatyw (tego łóżkowego placu zabaw można właściwie kilka dni nie opuszczać... pod warunkiem że przygrucha się jakichś okolicznych singli), halkę push-up plus stringi (bo wiadomo, że łóżkowy plac zabaw bez stringów no to raczej nie przejdzie)...
tak że ten... have fun...







sobota, 14 lutego 2015

seria walentynkowych obrazków z internetu

już sobie przygotowałam serię walentynkowych obrazków z internetu... najpierw miałam nie komentować tego dnia, zwłaszcza że nawet nie mogę się napić (holy fucking shit), ale tak na wszelki wypadek ją przygotowałam. aż tu nagle coś takiego! w dniu, w którym najmniej bym się spodziewała - najlepszy walentynkowy prezent: znowu idziemy na finka:)) mojego finka, finkusia, tego, którego bilet z koncertu w warszawie oprawiłam sobie w ramki i powiesiłam na ścianie, tego samego! przeżyłam laryngoskopię, przeżyję jakoś tego eskulapa (bo gra niestety tam). tak się cieszę, że mogłabym nawet polubić walentynki. troszeczkę;) jeszcze sobie zapodam pamiętnik z goslingiem i w ogóle będą zajebiste. napiję się na dzień kobiet;) 













piątek, 13 lutego 2015

minus 37

judytka: hej, czemu na insta nie ma twojego zdjęcia z kroplówką? to już niemodne?;)

i po szpitalu. było jak w grey's anatomy - zwłaszcza na bloku. usnęłam szybko, a potem obudziłam się taka wyspana! nic mnie nie bolało. zjadłam kolację (był chleb z mortadelą (!), ale rodzinka przywiozła pączki z leclerca. normalnie bym narzekała - no bo, wtf, jak pączki z leclerca?! - ale serio smakowały mi jak nigdy!). dwójki do telewizora się skończyły, czytałam więc najgorszego i słuchałam tworzywa - coś pięknego! rojek artur też był w szpitalu. jakoś mi się raźniej zrobiło, jak wrzucił na fejsbuka fotę z tym swoim złamanym obojczykiem. a dziś był wypis do domu. wyszłam, patrzę, a tu wiosna:)  

dzwoni ciocia z kanady: u nas minus 37. pierdolę, emigruję!





środa, 11 lutego 2015

na kolację była parówka

najpierw mi włożyli taką rurkę przez nos, żeby zmonitorować krtań, i pani doktor krzyknęła: piękne zdjęcia mamy! potem pani valentyna wrzuciła trzy dwójki, żeby uruchomić telewizor na dwanaście godzin, i oglądałyśmy jakąś turecką szmirę. nie wiem na pewno, ale chyba nadają ją zamiast mody na sukces. potem wpadł bardzo młody i bardzo przystojny lekarz, który powiedział, że dzisiaj jest dzień chorego i z tej okazji zaprasza na mszę. po mszy będą ciacha. na ciacha bym poszła. na kolację była parówka. 

                                   

najgorszy człowiek na świecie

poniekąd casting na książkę do szpitala był już zakończony, a ignacy w drodze castingu wybrany. a tu nagle esemes z księgarni na "m", że zamówienie o numerze xxx gotowe do odbioru (a myślałam, że nie zdążą). i obawiam się, że najgorszy człowiek na świecie małgorzaty h. jednak ości wygryzie, choć nie załapał się nawet na nominacje (ale przecież nie mógł, bo był w magazynie, helooł!!). a że w sumie to ja ustanawiam zasady, a jako człowiek, któremu wkrótce usuną ze struny głosowej bardzo chujowego polipa, przez którego od roku ma chrypkę, mam chyba prawo zmienić zdanie. to i tak nic w porównaniu z przekrętami w konkursie na bloga roku;)

k.: ale jak nie będziesz miała chrypki?! odkąd się znamy, masz chrypkę.


poniedziałek, 9 lutego 2015

ze skłonnościami do dramatu i eksperymentu

maja: wiek 36 lat; waga 52 kg,; wzrost 160 cm; oczy piwne; orientacja seksualna: hetero ze skłonnościami do dramatu i eksperymentu; orientacja światopoglądowa: depresja; narodowość: w zaniku; stosunek do ofiar holocaustu: empatyczny. (ości, ignacy karpowicz)

tak oto pierwszym akapitem kupił mnie ignacy, wygrywając tym samym casting na książkę do szpitala.
jeśli chodzi o sprawy bardziej przyziemne, nabyłam w końcu tę piękną kuchenną komodę, zgarnąwszy wszystkie możliwe rabaty (produkt wycofywany z asortymentu + ikea family + zniżka pracownicza kolegi) i zaoszczędziwszy tym samym siano, które mogę teraz odłożyć na wakacje bądź też wydać na buty, w zależności od nastroju i napotkanych promocji. poszliśmy też w końcu na lodowisko, na którym koncertowo obiłam sobie kolana...
kolega, który śledzi moje sportowe poczynania na endomondo: alinka, gratuluję, udało ci się przejechać na łyżwach od stadionu aż na palacza;) (tradycyjnie zapomniałam wyłączyć po wyjściu, cóż...)






sobota, 7 lutego 2015

fritz w basenie

bilet na polskiego busa do warszawy - 2 złote, bilet na koncert fritza kalbrennera w basenie - wygrany na eventimie!, wejściówka do teatru dramatycznego (imię z olszówką, bobrowskim, malajkatem...) - 30 złotych (cudem kupiłyśmy pięć minut przed spektaklem!), pizza i drink w nowym aioli na placu konstytucji - 45 zł (żeśmy przesadziły z ilością pizzy, której resztę, zapakowawszy w kartonik, woziłyśmy z sobą po stolicy. w teatrze o dziwo bez problemu przechowałyśmy "nasze śniadanie" w szatni, niestety w basenie musiałyśmy zostawić ochroniarzom, którzy bezczelnie nam je zjedli...), powrót blablacarem o piątej trzydzieści (wielkie nieba!), tak żeby zdążyć na dziewiątą do pracy - 40 zł. zaszalałyśmy:))) a to wszystko udało nam się w czwartek między siedemnastą a pierwszą w nocy. jesteśmy boskie! chcemy jeszcze:))











wtorek, 3 lutego 2015

where does the love go?

nic mi się nie chce. no może tylko jeść. oglądam głupi serial. leżę. tyję (bo za dużo zjadłam). zastanawiam się, którą książkę mam teraz przeczytać (bo właśnie skończyłam pogardę). nie wiem. nie lubię takich dni, kiedy nie wiem i nie ma nikogo, kto mógłby wiedzieć za mnie. nie ćwiczę, choć zdarzyło mi się wczoraj (chodakowska, jeszcze z tobą nie skończyłam!) za tydzień idę do szpitala. muszę zorganizować sobie piżamę. jezu, znowu pełnia...









niedziela, 1 lutego 2015

same mistakes

jeśli ktoś z was zapuszczał kiedyś grzywkę, prawdopodobnie wie, że zapuszczanie grzywki to horror. przynajmniej z trzysta razy dziennie myślę o tym, żeby iść do fryzjera...
judytka: i tak w końcu zetniesz;) 
ja: wiem, że zetnę;) ale jeśli nic innego zmienić nie mogę, to chciałam chociaż zmienić fryzurę.
z dobrych wiadomości: podobno kolorem roku 2015 jest brudne bordo. tak że spokojnie mogę brać moje nowe bordowe new balancy na festiwale i nie bać się, że zaraz będą ujebane;)
aa, zaczęłam czwarty sezon girls. jest bardzo dobrze.