taka sobota, gdy wstajemy sobie, o której chcemy, a po śniadaniu marc skręca nową szafę, a ja nadal poleguję z obcasami, oglądając powtórkę licencji na wychowanie, a potem robię cannelloni i piekę ciasto z colą, w którym w ogóle nie czuć coli (żałuje tylko filipu), zupełnie nie zapowiada takiej niedzieli, która kończy się w łóżku z gripexem. w dodatku marc zabronił mi gotować, sprzątać i pracować...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz