poniedziałek, 26 lutego 2018

ejlat

ejlat to nie tel aviv. ale bilety były tak tanie, że postanowiłam pobyczyć się w styczniu na plaży, a co! dla tego słońca i dla tego humusu było warto! nawet mój nastoletni syn, który właściwie ma już własne plany wyjazdowe, w których niekoniecznie mnie uwzględnia, był zadowolony. najbardziej z tego, że wszędzie jest blisko i specjalnie się nie nabiega, do czego pewnie zmusiłaby go matka, gdyby było to duże miasto, w którym chciałaby zobaczyć wszystko, najlepiej naraz ;) tak, to zdecydowanie był wyjazd lajcik, ale chyba tego było mi wtedy trzeba. tej porannej kawy i książki w hamaku nad basenem, gdy słońce było już wysoko. tej roślinności, która nigdy nie przestanie mnie zadziwiać. tego wieczornego oglądania z synem black miror. tego jedzenia kebsów, humusu w nieograniczonych ilościach - bo nie dość, że pyszny, to tani - i wafelków, bo z ciastek stać nas było tylko na wafelki ;) 

a to nasze fotostory. miłego :)


























































































 

















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz