poniedziałek, 30 listopada 2009

okropnie muszę być próżna

jak przystało na andrzejki upiekliśmy sobie pierniki. pierwszą blaszkę spaliliśmy. będzie co wieszać na choince.

były już najlepszy mamonowy szef przysłał mi smsa: pamięta pani może hasło do kancelarisa?
okropnie muszę być próżna, skoro uśmiecham się na myśl, że nie tak łatwo mnie zastąpić.

niedziela, 29 listopada 2009

tego dożyć

gdybym nie poszła dziś na zakupy, być może zapomniałabym nawet o moich grubych udach i małych piersiach. ale niestety poszłam.

sąsiedzi studenci znów mają imprezę. nawet moja elka na emeryturze ma więcej imprez ode mnie... już nie mogę się doczekać, kiedy filip będzie dorosły, a ja ściągnę z zębów aparat. mam nadzieję się wtedy zabawić.   

piątek, 27 listopada 2009

to mnie za bardzo rozprasza

tak zasłuchałam się w miastomanii, że minął cały wieczór. nie ogoliłam nóg i nie zrobiłam herbacianego peelingu. nie mam pojęcia, jak ja w ogóle pokażę się jutro na mieście...

ps. przestaję flirtować w pracy. to mnie za bardzo rozprasza.
ps dwa. no może tylko trochę przestanę... bez przesady znowu z tym rozpraszaniem.

czwartek, 26 listopada 2009

wyraźnych sygnałów nie łapie

mam przeduże zaległości zakupowe. filip nie będzie zadowolony, ale w ten weekend chodzimy po sklepach. w następny jestem umówiona z fryzjerem. potem z ortodontą (powiększająca się szpara między górną dwójką i jedynką coraz bardziej mnie niepokoi, zwłaszcza że zanim założyłam aparat wcale jej tam nie było). a potem to już na luziku mogę zaliczyć firmową wigilię.

wciąż nie daje mi spokoju, czy jak fajny kolega przywozi mi zakupy to coś, czy nic, czy może jeszcze nic nie wiadomo..?
judyta: niby taka obeznana w sprawach damsko-męskich, a wyraźnych sygnałów nie łapie:) […] to poproś kogoś innego, żeby Ci przywiózł zakupy i czekaj na reakcję:)

środa, 25 listopada 2009

jak chodzi o smaki

mamon ma dosyć bajek - bo w bajkach piszczą, tłuką się i latają jak opętani... należałoby przynajmniej ściszyć fonię, a filipu ani myśli. filipu ma dosyć seriali - bo seriale są nuuudne. należałoby przynajmniej ominąć modę na sukces, ale mamon ani myśli... choroba nie tylko wpakowała nas do łóżka na kilka dni, ale przyspieszyła też decyzję o kupnie drugiego telewizora.

my się zgadzamy tylko z zupami, jak chodzi o smaki - powiedział filipu, wcinając rosół. tym samym kolejny raz odciął się od moich szpinakowo-serowych sosów, tart i zapiekanek, z którymi nie zgadza się najbardziej. (ale w końcu dzieci nigelli l. też nie lubią jej kuchni).
a rosół wyszedł idealny, bo t. przywiózł mi taką włoszczyznę i taki makaron, że po prostu nie mógł wyjść inny...

wtorek, 24 listopada 2009

konsultacje

dzwoni mamichalska: zanim następnym razem powiesz coś głupiego fajnemu facetowi, najpierw skonsultuj to ze mną.

ps. zjadłabym sobie piernika...

poniedziałek, 23 listopada 2009

kto dzisiaj przynosi kwiatki?

z takim podejściem chłopaka to ja nie znajdę… kolega chciał przywieźć lody czekoladowe i pierniki prosto z torunia - dla zdrowia (i to jest akurat ten kolega, który mógłby mi przywieźć cokolwiek... a o lodach i ciachach nie śmiałam nawet marzyć), a ja mu na to, że lody to by mnie chyba teraz zabiły, a poza tym to toniemy w barłogu otoczeni wirusami, co go na pewno osłabi… osłabiają to mnie moje własne teksty, jak je sobie później przypominam... pisane może w dużej niedyspozycji, ale jednak przeze mnie osobiście.

mamichalska się zakochała. po randce, na którą chłopak przyszedł z kwiatkiem.
mamichalska: kto dzisiaj przynosi kwiatki?
a jednak - przynoszą kwiatki, chcą przywozić pierniki, czyli oni naprawdę istnieją! wiedziałam;)

piątek, 20 listopada 2009

gołąbki w słoiku

dziś gorączka dosięgła mamona. nie ma komu ugotować zupy. nie ma komu podać herbaty. ani termometru. ani komu przykryć. na poddaszu mamy szpital. bez jednej pielęgniarki.
prawdę mówiąc to zupę obiecał mi t., ja jednak zniżyłam się do poziomu klienta kupującego gołąbki w słoiku. takich rzeczy chorzy ludzie normalnie nie jedzą. być może jesteśmy nawet pierwsi.

w multikinie noc reklamożerców.

wizyta domowa

od południa nie rozstawałam się z termometrem, a ponieważ w gorączce, która nie spadała, dziecię mi osłabło, około dziewiętnastej odważyłam się zamówić wizytę domową na nfz. (a była to duża odwaga!). pani doktor ani myślała przyjeżdżać. kazała mi pakować ledwie żywego filipa do taksówki i przywieźć na nocny dyżur. i wtedy ja powiedziałam, że nie, a ona się obraziła. zjawiła się po północy, wyciągnęła strzykawkę i w odwecie chyba zapytała pacjenta, czy chce dostać zastrzyk w pupę. filip może i miał wysoką temperaturę, ale nie na tyle, żeby chcieć...

środa, 18 listopada 2009

list do mikołaja

minął tydzień zanim mamon otrząsnął się w końcu po ostatniej porażce kulinarnej, kiedy to na własnym zapiekanym cannelloni z farszem mięsnym mało nie połamał sobie aparatu. możliwe, że minie kolejny zanim znowu ugotuje obiad.
filip napisał list do mikołaja. chciałby lego, lego i lego. ja też piszę. chcę faceta, faceta i faceta. ostatecznie może być jeden.

niedziela, 15 listopada 2009

bat

to nie był dobry weekend. najpierw przypałętał się wirus, potem nie było z czego ugotować obiadu, a na koniec filipu, jak już przestał okupować łazienkę, zażyczył sobie podwyżkę kieszonkowego.
i wtedy przypomniałam sobie jeden performance - kolejny raz spłakałam się ze śmiechu.

sobota, 14 listopada 2009

babskie gazety

moja elka spakowała swoją bibliotekę i odjechała. notabene na pięć dni przywiozła tyle książek, ile ja nie przeczytałam przez rok… a potem i tak przeglądała moje babskie gazety.
wirus nie pozwala filipowi jeść, za to pozwala oglądać bajki. ogląda wszystkie jak leci. wygląda przez to na jeszcze bardziej chorego, przy czym zapewnia, że czuje się świetnie.

czwartek, 12 listopada 2009

tu otwierać

święty marcin odjechał. w sklepie znów normalnie można kupić drożdżówki.

dostałam pismo z funduszu emerytalnego, ale wolę sobie poczytać twój styl.

filip opowiedział mi kawał o blondynkach z komiksu kaczora donalda: dlaczego blondynka otwiera jogurty w sklepie? bo na opakowaniu jest napisane: tu otwierać.

tarantino mnie zabił

zawsze gdy idę na piwo, istnieje takie niebezpieczeństwo, że w afekcie będę słać smsy do chłopaka. wczoraj zrobiłam to już po dwóch (naprawdę nie spodziewałam się, że jest ze mną aż tak źle…) - na szczęście sms był jeden.
chłopak odpisał: zawsze się uśmiecham, gdy piszesz. i pomyśleć, że prawie już pożałowałam tej dziewczyńskiej niesubordynacji.

śniło mi się, że wypadła mi górna jedynka. obudziłam się z krzykiem. zęby mam wszystkie.

cały dzień słucham ścieżki z bekartów wojny. jeśli kiedykolwiek mówiłam, że nie mam ochoty iść do kina na nowego tarantino, na pewno nie wiedziałam, co mówię. w każdym razie tarantino mnie zabił tym filmem. na śmierć.

fot. filmweb

ps. w telewizji korowód.

środa, 11 listopada 2009

event garniera

takie eventy, na których people na ulicy dostają vouchery na markowe kosmetyki garnier w tysiącach sztuk, to chyba tylko w mojej ulubionej stolicy. pałac kultury świeci na zielono, a na głównej jego fasadzie co kilka minut wyświetlany jest film reklamowy i logo marki garnier. akcja rozpoczęła się dziesiątego października wieczorową porą prezentacją światło i dźwięk i pokazem sztucznych ogni.


kampania by agencja new look garnier na zlecenie domu mediowego zenithoptimedia potrwa kilka tygodni.
a dlaczego o tym piszę? bo kocham warszawę, kosmetyki i sztuczne ognie, a ten wpis jest sponsorowany, co w sezonie grzewczym jest nie bez znaczenia;)

wtorek, 10 listopada 2009

czecztund

kilka dni temu wrzuciłam na mamonowego bloga zdjęcie jednego ładnego ptaszka, które brat nieopatrznie zostawił na moim pulpicie. podpisane było "czecztund", więc wyguglałam nieśmiało tego czecztunda (bo jak coś wrzucam na bloga, to lubię sobie wcześniej wyguglać). nieśmiało, bo nie żebym się tam zaraz znała na ptakach, ale taką nazwę to ja, z przeproszeniem, pierwszy raz w życiu zobaczyłam.
żadnego czecztunda oczywiście nie znalazłam. pomyślałam, że ornitolodzy to są jednak dziwni. i na wszelki wypadek ptaszka nie podpisałam.

dzisiaj z polecenia brata weszłam sobie na ornitologiczną stronkę www.clanga.com a tam jak gdyby nigdy nic siedzi sobie mój ptak ze zdjęcia i w dodatku czeczotka tundrowa się nazywa... ale choćby i nazywał się mniej pospolicie, dla mnie już na zawsze pozostanie czecztundem.

ps. to pisałam ja - blond siostra ornitologa;)

poniedziałek, 9 listopada 2009

co za czasy

filip mówi, że jestem nudna, bo za dużo pracuję. powiedziałam, że postaram się mniej, ale może powinnam powiedzieć mu prawdę... że nastał właśnie długi sezon grzewczy i dopóki nie znajdę męża, który zarabia, muszę sama stawić czoła rachunkom za energię elektryczną. wkrótce stracę wzrok oraz kontakt z dzieckiem, ale za to piece będą ciepłe całą zimę…

judytę zdenerwował własny fryzjer: co za czasy, żeby fryzjer był niemiły dla klienta;)

niedziela, 8 listopada 2009

Нема часу на секс



czy to dlatego zniknęły mi piersi..? i czy to jest uczciwe, że jedynie cellulit mi nie znika??

piątek, 6 listopada 2009

miasta są nudne

oglądamy zdjęcia z kanadyjskich wakacji brata i bratowej - same widoki, ptaki, wiewiórki, czipmany, jeden niedźwiedź.
ja: a macie jakieś zdjęcie z montrealu?
brat: nie byliśmy w centrum. miasta są nudne.
w kogo się wdał ten mój brat? bo na pewno nie we mnie.

ps. przyznaję - uwielbiam miasta a na prowincji wytrzymuję krótko - ale niektóre ptaszki naprawdę są piękne. tylko popatrzcie:


fot. grzesiek grygoruk

wtorek, 3 listopada 2009

telefon od moniki belluci

filip z kuzynem szczypiornistą młodszym grają na playstation.
filip (po przegranej): byłem ostatni, ale poniżenie!
***
filip ogląda tapetę w telefonie kuzyna szczypiornisty młodszego.
filip: a kto to jest?
kuzyn szcz.mł.: monika belluci.
nagle odzywa się telefon kuzyna.
filip: twoja monika belluci dzwoni!

a la carrie bradshaw

zawdzięczając to blogmamonowym statystykom, natknęłam się na planetę online, której autorka podlinkowała mojego bloga. najbardziej podoba mi się opis:
kobieco a la carrie bradshaw ;)

ps. a la carrie bradshaw z przychówkiem, ale i tak wdzięcznam po stokroć!!

ps dwa. a gdyby ktoś chciał posądzić nas o kolesiostwo, to niech nie posądza, bo koleżanki autorki jeszcze nie znam;)

poniedziałek, 2 listopada 2009

kiedy wujek daje wolną rękę

w wigilię wszystkich świętych poszłyśmy z bratową na sklepy i kupiłyśmy sobie po jednakowej granatowej bluzce z żabotem na piersi, zapinanej pod szyję. no bo w końcu nie mieszkamy w jednym mieście i nie widzimy się co dzień, żebyśmy nie mogły.
w tym samym czasie filipu z moim bratem zaszli do sklepu z zabawkami;
brat: to ja pożyczyłem kasę od mamy, bo nie wiedziałem, co sobie chrześniak zażyczy, a on wybrał gazetę za 5 zł i deskorolkę za 8….
pojechaliśmy więc całą czwórką do jedynego czynnego po czternastej supermarketu, żeby pokazać dziecku, co się wybiera w sklepie, kiedy wujek daje wolną rękę. przy okazji wolna ręka dosięgła i nas i dostałyśmy z bratową po nowym kuponie lotto. nie wnikam, ile było trafień, ale zakładając, że gdyby było dużo, siedziałabym teraz w hiszpanii, rachunek jest raczej prosty.

ps. po powrocie z kuzynami szczypiornistami zgłębiliśmy dorobek performerski remi gaillarda.
ps dwa. niestety nie udało nam się z jackiem zmienić lokalu, i o północy tradycyjnie wyproszono nas z tego, co zwykle.

rada

po szkole filip poprosił, żebym mu nadmuchała balon. no to próbuję. próbuję, próbuję i nic.
filip: może lepiej najpierw coś zjedz.

niedziela, 1 listopada 2009

trochę czarnego humoru

babcia: muszę iść na cmentarz do moich chłopaków.
brat: spokojnie, babciu, oni nigdzie nie uciekną.
***
wróciliśmy ostatnim pksem. nasze poddasze zamarzło.