niedziela, 28 kwietnia 2013

ciocia, szybko, rób foty!

weekendy są po to...

tort bezowy by amelka

szczęśliwa mama i leon, który imię zawdzięcza messiemu i który właśnie skończył miesiąc! 

wyżerka, czyli miałam się odchudzać, ale znowu nie wyszło...

malowanie paznokci nie było dobrym pomysłem, gdyż baśka cały lakier  koloru koralowego wytarła w swoją turkusową bluzeczkę...


ja: amelka, ale ty dziś ładnie wyglądasz!
lidka, gdy zostałyśmy same: nie chciałam nic mówić przy amelce, ale to jest jej najlepszy zestaw:) 


piątek, 26 kwietnia 2013

drożdżóweczka na wytrawnie

słuchajcie uważnie. w pierwszej fazie znajomości nie można się za bardzo naprężać. (...) czasem jestem z facetem tylko dlatego, że ma hbo. (...) fajnie się zakochać, ale niekiedy można popaść w obłęd. domowy obiad nie może być za bardzo wymyślny, bo wyjdziecie na zdesperowane. (nadia, bitchin kitchen)




zgodnie z zaleceniami nadii tego wypieku na pewno nie polecam w pierwszej fazie znajomości, bo przynajmniej ja, żeby go popełnić, musiałam się nieco naprężyć. u mnie królował on na stole w drugi dzień wielkanocy (bo pierwszego był królik). oryginalny przepis znajdziecie na white plate. oczywiście nie byłabym mamonem, gdybym nie zapomniała dodać tymianku (posypałam nim ciasto, dopiero gdy wkładałam je do pieca, bo wtedy sobie przypomniałam...). użyłam też zwykłego koziego serka, nie był twardy, więc nie musiałam trzeć go na tarce. pieczcie i radujcie się:)



czwartek, 25 kwietnia 2013

szukający prawdy

napisał do mnie koleś o nicku "szukający prawdy". jak widzisz taki nick, od razu chcesz faceta okłamać. rozumiem, że te nicki są durne, mówi ci to "penelope cruz", ale "szukający prawdy"!?, no proszę cię!;) 
i ten "sz.p." zapodaje mi poemat, który wysyła pewnie wszystkim laskom, używając popularnej opcji kopiuj-wklej. bo jest to tekst, który pasuje do każdej niewiasty, aż do momentu gdy zaczyna bredzić coś o twym zniewalającym uśmiechu, kiedy zdjęcie w twoim profilu jest wyjątkowo smutne i ponure. no to mu piszę, że hahaha, że może byłoby to dobre (tu łżę jak pies, nie byłoby), gdyby nie to, że na zdjęciu akurat się nie uśmiecham... a on mi na to, że przykro mu, że dla mnie to nie jest uśmiech, bo dla niego i owszem, jest. i że wielka szkoda, że konwersację zaczynamy od różnicy zdań...


 

środa, 24 kwietnia 2013

fioletowy

a.: a to jest mój kot:)
p.: fioletowy!
a. nie, to jest taki filtr. tak naprawdę jest szary.
p.: ale jakiś rasowy?
a.: brytyjski niebieski.
p.: mówiłem, że fioletowy!:)


wtorek, 23 kwietnia 2013

albo hipsterzymy

judyta: jesteś już w rzeźni? my zaraz będziemy. podejdź do głównego wejścia, to zobaczysz małą:)
no to podchodzę. przyjeżdża państwo:) mati siedzi jak księżna w fotelu. dwie sekundy i tyle ją widziałam. w dodatku przez szybkę...

 
judytka: dla mnie wyjście z tobą to jak wyjście do kościoła w niedzielę dla katolika:)
tyle że my chodzimy na ciacha. la ruina. dwie kawy po wietnamsku i dwa serniki czekoladowe z chilli, czyli niedzielny chillout bez dzieci albo hipsterzymy;)



poniedziałek, 22 kwietnia 2013

wiosennie i tartaletki cytrynowe

wiosennie nastrojona odpaliłam motobecana oraz kupiłam nową wycieraczkę z sercem i buty do biegania. za sześć dyszek można kupić naprawdę niezłe buty (kto jak kto, ale mamon w kupowaniu tanich niezłych butów ma spore sukcesy), pod warunkiem że nie są to buty do biegania... i tak, wiem, biegać mam, nie wyglądać. patrzeć przed siebie, nie na buty. kilogramy zrzucać, uda odchudzić, nie marudzić...
a propos odchudzić... tartaletki upiekłam. na kruchym z kremem cytrynowym. nie skarmelizowały się tak ładnie, jak powinny, ale nawet mamon może mieć słabszy dzień. za to krem cytrynowy (czyli bardziej światowo lemon curd) przeszedł moje najśmielsze oczekiwania! tylko że teraz zostałam ze szklanką samych białek, czyli że zanosi się na wielką bezę... moja niekonsekwencja uczyni ze mnie grubasa...




tartaletki cytrynowe

składniki na krem:
6 żółtek
szklanka cukru
pół szklanki soku z cytryny
skórka starta z dwóch cytryn
110 g masła

wykonanie:
przygotowujemy ciasto kruche. przepis znajdziecie na przykład tu
ciastem wyklejamy foremki lub jedną większą formę do tarty. pieczemy, a w tym samym czasie możemy zrobić krem. cukier mieszamy z żółtkami i sokiem z cytryny oraz ze skórką. wszystko musi się zagotować. potem na małym ogniu gotujemy jeszcze 10 minut, mieszając, aż krem zgęstnieje. po zestawieniu z ognia przecedzamy przez sitko i dodajemy masło, dokładnie mieszając do całkowitego połączenia składników.
krem nakładamy na upieczone spody. wstawiamy na kilka godzin do lodówki. po wyjęciu posypujemy cukrem (posypałam brązowym) i wstawiamy do piekarnika. efekt karmelizacji nie był już w moim wykonaniu tak spektakularny, ale nie można mieć wszystkiego. jeszcze raz schłodziłam ciacha w lodówce, potem zrobiłam zdjęcie. a potem już tylko jadłam... niestety kocham jeść...



piątek, 19 kwietnia 2013

śniadanie z cielecką

sms do judytki: pozdrawiam z charlotty. naprzeciwko siedzi magda cielecka:)
judyta: magda? myślałam, że z dorką pojechałaś:)



czwartek, 18 kwietnia 2013

bicz pasterski

z przewodnika: świetną pamiątką czy prezentem z węgier może być też rekwizyt pasterskiego życia, np. uroczy kociołek, ale także bicz pasterski...
panie, panowie: moja pierwsza samodzielnie zorganizowana wycieczka, czyli dorka & moi w budapeszcie...

w tym pięknym domu, w mieszkaniu z cudnym balkonem spałyśmy.


pierwsze śniadanie, które zaserwował nam laszlo: wielkie tłuste tościary!


salon, w którym po powrocie z miasta piliśmy piwo i oglądaliśmy zdjęcia gospodarza, który oprócz tego, że jest politykiem, jest też świetnym fotografem. swoją drogą, czy któryś z polskich polityków jest na couchsurfingu!??;)


imponujące węgierskie buły. niestety po naszym brekfaście nie mogło być o nich mowy.


louis vuitton. laszlo zapytał, czy coś sobie kupiłam;)


niestety kulinarnie nie poszalałam. w polecanym miejscu z typowo węgierskich potraw poza gulaszową serwowano tylko sandwicze, które w dodatku okazały się być zwykłymi zapiekankami. pysznymi, ale jednak zapiekankami...


nawet dorka zauważyła, że w warszawie jest mnóstwo ciekawie wyglądających ludzi. w budapeszcie było ich zdecydowanie mniej. zdarzały się za to ciekawe wystawy...


w sklepie z suwenirami naprzeciwko zary: dorka, to ty sobie spokojnie wybieraj pamiątki, a ja na chwilę skoczę do zary...


przypadkowo znaleziony pub no name - i like it!!


sklepiki, knajpki, mosty...


znalezienie tego epickiego miejsca zajęło nam dłuższą chwilę. ale było warto. berlińsko, garażowo-wyprzedażowo, klimatycznie, tanio... i można się rozsiąść w wannie. jest też akwarium z rybami z papieru naklejonymi na szybę - genialny pomysł, zważywszy, że takim rybom nie trzeba zmieniać wody;)


i jeszcze...


instrukcje powrotne od laszlo na t-mobilowej kopercie - niezastąpione!