piątek, 31 lipca 2009

pksem

wypaliłam ostatniego papierosa. zagryzłam batonem bounty. i jadę. z tytusem, romkiem i atomkiem pod pachą. do dziecka. pksem. w soli będę o północy.

filip (przez telefon): ale ja nie będę wcale spał! nawet w łóżku jeszcze nie będę!
podobno ma też dla mnie niespodziankę.
czasem dobrze się trochę stęsknić.

biusty rządzą blogami

wchodzę na bloga leelooo - ponętny dekold z cycem ciążowym na wierzchu (ale bez przesady - sutków przecież nie widać). jakby ktoś w mordę mamona strzelił! ja nawet w ciąży takiego biustu nie miałam, choć na pewno to coś, co było, bardziej niż dziś biust przypominało i trzeba przyznać, że wykarmiło całkiem dorodnego filipa. nikt mi jednak nigdy szczerze nie mówił, że piersi mam piękne. wchodzę na bloga marguerite - marguerite mówią wszyscy! a ona swoich bujnych piersi nie lubi, nie chce, się wyrzeka i da pokroić za mniejsze. kobieta boga w sercu nie ma, jeśli podobne rzeczy wypisuje, wiedząc, że takie "bezbiuście" jak ja to czyta.
może zamiast aparatu na zęby powinnam sobie kupić cycki? bo inaczej już całe życie będę musiała błyszczeć intelektem...

ale i tak najbardziej ponętnie falujące biusty były w słonecznym patrolu - to tak a propos nadchodzącego urlopu, choć już pogodziłam się z tym, że o ponętnym falowaniu w wykonaniu mamona mowy być nie może. dobrze, że mam przynajmniej rzęsy.


czwartek, 30 lipca 2009

co robi filip..?

dzwonię do dziecka, żeby mu powiedzieć "dobranoc", a filipu zamiast w łóżku - z całą ekipą (na czele z babcią elką) na ognisku;
ja do wojtka: tylko mi go nie przypalcie!
wojtek: on sam się przypala;)

migiem

kacper: wrzucaj więcej takich rozkładówek, to tego męża migiem znajdziesz;)
zapomniałam dodać, że mąż musi być fajny, i żadne rozkładówki nic tu do rzeczy nie mają.

lepiej się trzepocze

znów jechałam do pracy prawie naga. wyjścia bez makijażu zdarzają mi się tylko na wakacjach, a i to rzadko. na plaży jest przecież tyle powodów, żeby trzepotać rzęsami. a zdecydowanie lepiej trzepocze się rzęsami mocno wytuszowanymi czarną maskarą.

odezwał się mój wierny czytelnik. nastraszył typami z netu, którym rzekomo na blogu wystawiam się, jak na tacy. ja: ty nie siej paniki. kacper: nie sieję, tylko uświadamiam. ja: eee, uświadomiona to ja jestem, ale jakbym się miała takimi rzeczami przejmować, to z domu bym nie wychodziła. a muszę, bo męża szukam;) ...a poza tym jeszcze po chleb i do roboty.

środa, 29 lipca 2009

jedna rozkładówka

mamon przed wczasami nie tylko nabył piękny dwuczęściowy strój kąpielowy dla siebie i należycie przecenione (ale bardzo si!) spodenki kąpielowe dla filipu, oraz po parze plażowych japonek dla każdego, ale nakupował jak głupi kremów z filtrem i olejków do opalania. czyli z góry wiadomo, że pogody w międzyzdrojach nie będzie...

parę wspomnień - gdynia 2008; dwa rodzinne i jedna rozkładówka - a co;)
darmowy hosting obrazków
darmowy hosting obrazków
darmowy hosting obrazków

przodozgryz

w pracy pośpiesznie robię makijaż. rano nie zdążyłam. w tramwajach z n/o na uszach coraz częściej płaczę, więc i tak by się rozmazał. gdy nie ma filipa, nie jestem wcale taka silna.


ekspedientka zza lady z serami fuknęła oburzona, gdy późnym wieczorem poprosiłam o plasterek królewskiego na kolację. jestem dyskryminowana, bo jestem singlem. bo za mało kupuję, a więc kryzys pogłębiam i biednej ekspedientce zawracam głowę jakimś marnym 5 deko. pojęcia nie mam, ile ona kupuje sera na kolację (choć wielokrotnie większy gabaryt wskazuje na to, że dużo), ale nie życzę sobie, żeby zaglądała do mojego talerza, liczyła moje plastry i jeszcze na nie fukała.

ortodonta mówi, że mam przodozgryz. trzydzieści lat żyłam w nieświadomości. a wystarczyło zapłacić pięćdziesiąt złotych...

wtorek, 28 lipca 2009

powodzenie w miłości

jeśli mamon na śniadanie pije cherry coke, to na pewno poprzedniego dnia nie wrócił do domu na dobranockę. jest za to bardziej niż pewne, że spotkał się z dorcią w mieście. a kto spotkał się kiedyś z dorcią w mieście, ten mniej więcej wie, jak to się zwykle kończy... wczoraj na przykład, nie całkiem trzeźwą już będąc, obiecałam dorci pomoc w remoncie. za dwa piwa...

babcia elka zrobiła filipowi spaghetti, które wnuk wyniósł na drugie miejsce podium. przy czym moje jest nadal na pierwszym - ex aequo z bolońskim z piccolo (!?).

idę do ortodonty. zastanawiam się, czego nie można robić z aparatem na zębach i czy mogę tego nie robić przez dwa lata...
chciałabym, żeby ktoś mi jednak zabronił i żebym nie musiała wygłupiać się na starość.

mój sierpniowy horoskop w elle. (ktokolwiek go pisał, jest wielki!).
czas na urlop! nic nie robiąc i uciekając od obowiązków, zyskasz najwięcej, bo dobre rzeczy będą się dziać niezależnie od ciebie. (...) powodzenie w miłości.

poniedziałek, 27 lipca 2009

żeby się dobrze szło

zawsze jakoś usprawiedliwiałam zakup zbyt drogich butów, ale od wczorajszego seksu w wielkim mieście mam prawdziwy powód, by tylko takie kupować;
czasami trudno się chodzi niezamężnej kobiecie, dlatego potrzebuje fajnych butów, żeby jej się dobrze szło. (carrie bradshaw)

darmowy hosting obrazków
zdjęcie

niedziela, 26 lipca 2009

coco

czytając malowany welon, zorientowałam się, że walter umiera właśnie na cholerę, a ja wyraźnie się uśmiecham. i nie, żebym była nieczuła - przecież na filmie spłakałam się jak bóbr - ale dziś nie w głowie mi smutna lektura. w głowie wczorajszy wieczór…

w ramach kina weekendowego obejrzałam coco chanel. po wyjściu z seansu poczułam się zdecydowanie za mało elegancka. ale zaczęłam uwielbiać tę kobietę, o której wcześniej nie wiedziałam właściwie nic. bezkompromisowa, oryginalna, w spodniach i małej czarnej, krótko obcinająca włosy, gdy inne nosiły długie. z papierosem w ustach i igłą w ręce. barowa piosenkarka, utrzymanka, w końcu dyktatorka mody. obiecała, że nigdy nie wyjdzie za mąż. i nie wyszła. (ale żeby była jasność - ja nigdy takich obietnic nie składałam).

darmowy hosting obrazków

darmowy hosting obrazków

darmowy hosting obrazków
zdjęcia

darmowy hosting obrazków
zdjęcie

co robi mama..?

filip (do babci elki zastanawiającej się, o której rano do mnie zadzwonić): mama zawsze śpi, jak mnie nie ma.

piątek, 24 lipca 2009

uwięzione u greka

nasze obiady z halinką stają się tradycją wakacji bez dzieci. tym razem jadłyśmy (podkreślam - jadłyśmy) u greka. to była pierwsza moja mussaka. jak na nowy smak bardzo przyzwoita. choć zdecydowanie wolę ostrzejsze.
przy deserze ściemniło się i lunęło. zostałyśmy uwięzione pod wyjątkowo brzydkim parasolem tyskiego. na dobre dwie godziny. w związku z czym znowu wypaliłam więcej vougów niż powinnam. (cały czas jednak twierdzę, że popalam sobie czysto towarzysko).

ps. wynegocjowałam dwa tygodnie urlopu - jestem wielka! a mój szef nieodwołalnie najlepszy!
ps dwa. teraz jeszcze bardziej nie chce mi się pracować. myślę, co będziemy robić tyle czasu. i jak filipu się ucieszy.

czwartek, 23 lipca 2009

pralka

szukam pralki. głowa paruje; ile powinna kosztować dobra pralka? (i czy tyle mam?). ile powinna mieć obrotów? ile zużywać prądu? ile zużywać wody? ile robić hałasu?
wiem tylko, jak ma wyglądać... skłonna jestem całe życie prać ręcznie, żebym tylko nie musiała sama podejmować decyzji.
i pomyśleć, że całkiem samodzielnie wybrałam lodówkę i kuchnię. filip jeden wie (no może jeszcze szef), ile mnie to kosztowało, ale trzeba przyznać, że obie są piękne (akurat na dobry design jestem wyczulona).
przy okazji trafiłam na konkurs elektroluxa, którego logo nie mogę nie zamieścić na blogu - świetne! te zwisające kable całkiem jak suszarki i prostownice w mojej hipisowskiej łazience.

darmowy hosting obrazków

ps. ustaliliśmy mailowo z jackiem, że następnym razem zmieniamy lokal na taki, który szanuje klientów (zwłaszcza tych od wielkiego urlopu!), a przynajmniej nie wyrzuca ich przed północą.
ps dwa. mamichalska pozna ukochanego we wrześniu. tak mówi wróżka, a wróżki takie rzeczy wiedzą.

miłość zdarza się nawet wiewiórom

ciężko podzielić się własnym żołędziem, jeśli miało się go całe życie tylko dla siebie. ale miłość zdarza się nawet wiewiórom.

darmowy hosting obrazków
epoka lodowcowa 3, zdjęcie filmweb

palcem nie ruszać

w nocy popsułam pralkę. wyprałam coś, czego raczej się nie pierze. smród na cały bęben.

sąsiedzi wyjechali na wakacje. prosili, żebym doglądała domostwa. a już się bałam, że każą karmić kota. po tym, jak zapaskudził mi wycieraczkę, czułabym się z tym dziwnie.

ledwo wróciłam do pracy, a znów myślę o urlopie. kupiłam strój i biorąc pod uwagę, że niespecjalnie mam co w niego włożyć, wyglądam całkiem dobrze. filip chciał dmuchaną deskę surfingową. zastanawiam się, kto będzie ją dmuchał, bo ja zamierzam leżeć plackiem na plaży całe sześć dni i palcem nie ruszyć.

moja znajoma mówi, że dobra salsa jest lepsza niż seks, a i tak zwykle kończy się w łóżku... żeby było bezpieczniej, umówiłam się na kawę. już nie mogę się doczekać!

środa, 22 lipca 2009

wiara w dobre pokemony

jeśli mamonowi przed weekendem samotność zaglądała w dachowe okno, denerwując wielce, dziś po powrocie jest już dla niej bardziej łaskawy.
bo mamon nacieszył się filipu. wyściskał, wytarmosił i wycałował na zapas (choć wie z doświadczenia, że ten zapas zwykle szybko się kończy…). na epokę lodowcową w trójwymiarze i do niezdrowego mcdonalda zawiózł (przy czym kategorycznie zakazał mówić wujkowi antyglobaliście). do cioci agi, u której zawsze są słodycze dopóki brzuchy nie rozbolą, zaprowadził. amerykańskiego dużego dwusmakowego loda kręconego na łajzach z ciocią michalską kupił. na dodatek na osiemdziesiątkę babci albinki się załapał, gdzie kuzynów szczypiornistów zobaczył. w końcu winka ze znajomą napił. z jackiem-kurtem w tej samej od lat knajpie (z której jak zwykle wyrzucono nas o północy, pozostawiając wielki niedosyt i niesmak) posiedział. ze swą michalską po lekarzach biegał i na elki balkonie plotkował...

chwilowo niestraszna mi cisza.

darmowy hosting obrazków
od lewej: kuzyn szczypiornista starszy, filipu, kuzyn szczypiornista młodszy

filip: wujek, a ty znasz pokemony?
kuzyn szczypiornista starszy: noo, poznałem parę!
filip (zaskoczony, ale i pełen podziwu): tak? a gdzie?
kuzyn...: w akademiku - oj, jakie tam były pokemony!;)
filip: ale niektóre pokemony są dobre!

poniedziałek, 20 lipca 2009

komary latają jak dzikie

pierwszy spokojny wieczór w domu rodzinnym. syn, który cały dzień był na łajzach, śpi jak anioł. (mamichalska: filip, zbieraj się, idziemy na łajzy. filip: a co to jest łajza?). ogoliłam nogi i zebrałam prasę lokalną. na dobranoc pooglądam sobie nowo narodzone na miejscowej porodówce dzieci.

komary latają jak dzikie.

gołąbki mojej elki

jeśli nie jedliście nigdy gołąbków z młodej kapusty mojej elki o północy, nie wiecie, co straciliście. najlepiej smakują po dwóch piwach z jackiem-kurtem. jestem w niebie. a czeka na mnie jeszcze lawendowa kąpiel z pianką. i ta myśl, że wciąż mam urlop!

ps. moja elka, jak tylko się oddaliłam, przeczytała całego mamonowego bloga. mało, że nie wydziedziczy, to jeszcze podobno nawet się pośmiała.

niedziela, 19 lipca 2009

raczej mam przegrane

pół roku doglądania, zarwanych na pisaniu postów nocek, i śledzenia statystyk. początki nie były łatwe. niesubordynacja nadpobudliwego bloga (podejrzewałam go nawet o lekkie adhd) dała mi się we znaki i krwi napsuła. ale z biegiem czasu jest jakby lepiej.
robię blogowe zestawienia i z niepokojem stwierdzam, że mój blog powinien się nazywać "grube uda" (wspomniałam o nich zdecydowanie za dużo razy). z zestawień wynika także, że naobiecywałam nieroztropnie (jak głupia!) zbyt wiele rzeczy, których dotąd nie zrobiłam; nie pomalowałam podłogi w sypialni (bo farby były za ciężkie), nie założyłam osobnego ciuchowego bloga (bo nie miałam fotografa), nie pojechałam na koncert lennego (bo lało), nie kupiłam masażera (sama nie wiem dlaczego, ale pewnie zamiast masażera kupiłam jakiś fajny ciuch), nie zrobiłam blogmamonowych wizytówek (bo nie było czasu), nie założyłam aparatu na zęby (ale tu uwaga! - zrobiłam już odlew szczęki, więc wszystko jest na dobrej drodze), nie byłam grzeczna...
dzięki bogu, że na tym się skończyło, bo mogłam przecież obiecać zamążpójście...

ps. aha, do jakiegoś dwudziestego szóstego posta słowem nie poruszyłam tematu mężczyzn. potem poszło już z górki. od tej pory raczej mam u nich przegrane.

piątek, 17 lipca 2009

kawa

dzień zaczynam pudelkiem; watykan zaakceptował harrego pottera, bruno zakazany na ukrainie. choć to się nie spodoba judycie, już wiem, że na pewno nie pójdę na pottera. chyba żeby mnie dziecko, pod groźbą przeprowadzki na stałe do elki, zmusiło.
a propos dziecka, wieczorem zobaczę filipa i cieszę się, jak dziecko! elka szykuje gołąbki. jak ja dawno nie jadłam gołąbków. jak ja dawno niczego pożywnego nie jadłam... wczoraj przypadkiem spotkałam halinkę w sklepie. szukała sukienki na wesele siostry. (ja jak zwykle łaziłam bez celu).
halinka: to co, kawa? kawa. gdy nie ma dzieci w domu, żywimy się kawą i papierosem na mieście.

ps. blog jutro kończy pół roku! jacek-kurt kończy jutro trochę więcej, ale nie wygląda!!
ps dwa. mamichalska jest u zosi. widzimy się w poniedziałek.

czwartek, 16 lipca 2009

to nie jest sprawiedliwe

znowu krzywo spałam. nie mogę ruszać szyją. boli nawet gdy ziewam. nie mogę ziewać. nie mogę nie ziewać (!).
w dodatku w największy upał lata wcisnęłam się w dżinsy...
na drugie śniadanie jem pastę jajeczną domowej roboty z majonezem i czarnym pieprzem - z nadmiaru jaj z krótką datą ważności.
filipu z babcią elką robią ognisko na działce (jakby upał był za mały). brat z bratową już za oceanem. a wydaje się, że wczoraj kupowali bilety.
to nie jest sprawiedliwe, że mamon musi siedzieć w pracy. sam - bo najlepszy szef też wyjechał.
zastanawiam się, gdzie bym teraz była, gdyby życie było sprawiedliwe...

środa, 15 lipca 2009

naprawdę moje geny

moi stali czytelnicy (długo nie mogłam w to uwierzyć, ale ja naprawdę ich mam!) zapewne pamiętają, że w marcu, dzięki wielkiemu zaangażowaniu malwiny opiekunki i kuzyna młodszego szczypiornisty, filipu brał udział w sesji modowej. zdjęcia obrobiono i właśnie dotarły. jestem najbardziej dumnym mamonem świata, i mimo że mamy lato, zamieszczam parę fotek z kolekcji jesień/zima wykonanych dla marki quadri foglio (fot. t. tomkowiak).

to są naprawdę także moje geny! zresztą zawsze powtarzam, że filip jest piękny po matce;)























łapczywie odbieram maile

pomiędzy jedną korektą a drugą łapczywie odbieram maile. czekam na ten, który dziś nie przyjdzie. właściciel skrzynki na urlopie.

wczoraj przed śmiercią z samotności, niemocy twórczej i ogólnego braku sensu uratowała mnie halinka. zjadłyśmy razem obiad w werandzie. na obiad był tort bezowy. na deser po papierosie. za gorąco na rosół.

jak tylko wpłaciłam zaliczkę za kwaterę, zaczęłam podejrzewać, że kobiecina z zachodniopomorskiego zapadnie się pod ziemię z moimi ciężko zarobionymi dzięgami. a już wszystkim się pochwaliłam, że wyjeżdżamy na wakacje...

w lodówce znalazłam dziesięć jaj z jutrzejszą datą ważności. filip nigdy by na to nie pozwolił - filip uwielbia cholesterol.

wtorek, 14 lipca 2009

rekrutacja

pierwsza zadzwoniła, że nie dojedzie, druga esemesa wysłała, że nie dojedzie, trzecia zostawiła w drzwiach list - bo nikogo nie było, a ona i tak pracy podjąć nie może i numer telefonu zgubiła, więc pisze, czwarta nie dojechała.
z sześciu potencjalnych opiekunek dla filipu, ostały się dwie. wybrałam pannę zuzannę.

w zeszłym roku przed urlopem szukałam dziewuszki na zastępstwo. najlepszy szef świata wymyślił, żeby mu gwyneth paltrow zrekrutować. szybko obniżył poprzeczkę i gdy za trzema kandydatkami zamknęły sie drzwi, powiedział: ok, nie musi być gwyneth, ale żeby chociaż tępota z oczu nie patrzyła...

poniedziałek, 13 lipca 2009

zapadły się poliki

chudnę z tęsknoty.
jak tak dalej pójdzie, pokaleczę się o własne kości. przecież chciałam tylko wyszczuplić uda i ujędrnić pośladki. a zapadły się poliki i wystają żebra. piersi mam jak nastolatka.

dziś casting na opiekunkę. przybędzie sześć. piękna (ale przede wszystkim, jak trafnie zauważyła halinka, młoda) malwina rzuciła posadę z powodu wyprowadzki. modlę się, żebym nie schudła bardziej, jeśli żadne dziewczę się nie nada.

ale dupatam, jak mawia jolinda. najważniejsze, że załatwiłam morze! filipu ucieszył się tak, że mało słuchawka telefonu mi nie pękła. zastanawiam się teraz, gdzie nastolatki kupują kostiumy kąpielowe...

nie pójdzie przecież do kościoła

mamonowi pachną polne kwiaty. wczoraj uciśnięty plikiem astylistycznych tekstów postanowił się przejechać (nie pójdzie przecież do kościoła...). kwiaty narwał przy drodze, wchodząc w sam środek mrowiska…
teraz siedzi i wącha, i liczy dni urlopu: raz, dwa - na razie nie chce być inaczej, na razie musi tak być. na szczęście razem z weekendem są cztery. cztery dni z ukochanym filipu!

ps. jacek-kurt też już na mnie czeka.

niedziela, 12 lipca 2009

oceniam nie po tym

czemu ja myślałam, że dziennik nimfomanki jest lekki? może tak samo mylę się co do facetów? oceniam nie po tym, po czym powinnam…
niby banalna historia o namiętnym seksie bez miłości i wielkiej miłości bez namiętnego seksu za to kończącej się tragicznie. ale nie daje mi spokoju. czy dobra miłość i dobry seks to się czasem w życiu łączy? czy zawsze musimy wybierać, czy zawsze musimy iść na kompromis, czy zawsze oczekujemy za dużo, czy zawsze wiemy, czego chcemy…? zdecydowanie nie powinnam oglądać takich filmów. zwłaszcza gdy jestem sama w domu. wybieram parzenie niedzielnej kawy, pieczenie tarty na cieście francuskim, i nierozmyślanie na trudne damsko-męskie tematy. bo z góry wiadomo, że niczego mądrego nie wymyślę.


Antonio Orozco - 
Se Deja Llevar
ps. jakby było mi mało nielekkich historii miłosnych, zaczęłam czytać malowany welon.

sobota, 11 lipca 2009

edkowa konkubina

maria mania awaria edkowa konkubina wyskoczyła wczoraj na scenę w zjawiskowym pióropuszu, z pistoletem w ustach i niedźwiedziem polarnym pod pachą. dawno nikt tak mi nie zaśpiewał, tak "fuck" ładnie nie wymawiał, tak nie emanował wszystkim tym, czego powściągliwemu mamonowi brakuje. w drodze powrotnej nie mogłam nie myśleć o wzwodach, misiach, rosole i wielu jeszcze innych brzydkich rzeczach…

niestety, ponieważ piwa po koncercie było jednak za dużo, głowę mam dziś za ciężką na korekty. obejrzę sobie raczej jakiś film. milk i gomorra odpadają. natomiast lekki diario de una ninfómana, biorąc pod uwagę wczorajsze fantazje, wydaje się być idealny.

piątek, 10 lipca 2009

człowiek bardziej poukładany

żeby odzyskać opłakiwaną pół roku temu górną lewą szóstkę (która notabene stała się przyczynkiem do pisania bloga - a więc jednak nie utraciłam jej tak zupełnie bez powodu), przesiedziałam cały wieczór u dentysty.
było warto - znów mogę pozować do zdjęć!
niestety w związku z tym nie posprzątałam tej cholernej łazienki. halinka ma rację - jak człowiek ma dziecko w domu, to jakiś taki bardziej poukładany jest.

ps. dziś koncert marii.

mcdonalds wypisany na twarzy

gdyby mój wujek antyglobalista dowiedział się, jaka reklama zawisła właśnie na moim blogu, wyrzuciłby nas niechybnie z poddasza, a już z pewnością nie odezwałby się do mnie przez co najmniej pół roku! wujek, ilekroć się spotykamy, podejrzliwie wypytuje, czy czasem nie byliśmy ostatnio w mcdonaldzie (jakbyśmy wizyty te mieli wypisane na twarzy), oraz stanowczo nas do lokalu zniechęca (nawet jeśli przyrzekamy, że nie chodzimy), koncerny o całe zło doczesnego świata oskarżając.
gdy pijemy przy nim colę, ostentacyjnie zamyka oczy.

gdyby filipu największy fan coli (któremu z racji młodego wieku ulubiony napój dawkuję jednak w małych ilościach), dowiedział się, jaka reklama zawisła właśnie na moim blogu, powiedziałby, że jest super i zapytał, czy też dostanę za nią tyle coli, ile dostała ciocia judyta, gdy kupowała lodówkę.

czwartek, 9 lipca 2009

przyciąganie

słomiany mamon ma raczej niewielkie szanse na długie rozmowy telefoniczne z filipu, mimo że wyposażył syna w niezbyt może trendy, acz całkiem jeszcze funkcjonalną nokię, aby mieć go przynajmniej na wyciągnięcie słuchawki. czego nie można bowiem powiedzieć o filipu to, że nie rozstaje się z telefonem. nie dosyć, że zawsze zostawia go w miejscach, gdzie akurat nie przebywa, to jeszcze pozwala mu się zupełnie wyładować, a wtedy mamona na głos sekretarki szał ogarnia.

mamonowi pozostaje zadzwonić na aparat stacjonarny;
wujek, który odbiera: halo?
ja: cześć wujek! daj mi dziecko.
wujek: poczekaj, przyciągnę go.

wujek przez dobrą chwilę przyciąga, a potem następuje rozmowa, ale głównie mówię ja. moje dziecko myśli o bajce, której oglądanie właśnie przerwała mu matka...

żadnych prowokacji

pada. byłoby dziwne, gdyby nie padało. wciąż nie ma filipu, nie mam więc dokąd uciec w razie burzy.
nie zjadłam obiadu. nie było czasu. jeśli kiedykolwiek miałam ponętne krągłości, właśnie zanikają.
nie mogę spać. myślę o zrzucanych garniturach. i za krótkich sukienkach, które bezmyślnie kupuję, bo i tak nie mam ich gdzie ubrać.
plany na jutro: praca, obiad (!), dentysta, sprzątanie łazienki, seks w wielkim mieście. żadnych prowokacji i żadnego wydawania pieniędzy!

środa, 8 lipca 2009

szpinakowe lato mamona

ponieważ smak szpinaku poznałam całkiem niedawno, jak tylko pierworodny wyjechał, szpinak jadłam na śniadanie, szpinak jadłam na obiad, szpinak jadłam na kolację (zupełnie jak pani z reklamy tv, tylko ona je jogobelle). ale szpinakowe lato mamona właśnie dobiegło końca. wraz z dniem pogrzebu michaela i razem z pełnią księżyca. usmażyłam krewetki.

ps. podobno przemiana w wilkołaka nadchodzi zawsze w pełnię ksieżyca...
ps dwa. filip stracił dolną lewą mleczną czwórkę. choć raz rola zębowej wróżki przypadła elce.


poniedziałek, 6 lipca 2009

jak się kończą dancingi...

a oto ofiara pamiętnego dancingu, która pojawiła się co prawda ładnych parę lat po (co tylko dowodzi, że prędzej czy później tak to się zwykle kończy):

darmowy hosting obrazków

etat krasnala

na łonie natury z dziecięciem przy boku akumulatory naładowawszy, uknułam plan powrotu przez ukochany wrocław. miasto, w którym studiowali moja elka i mój rysiek. a pewnego dnia, choć elce bardzo iść się nie chciało (w związku z czym moje pojawienie się na tym padole stanęło pod wielkim znakiem zapytania), poznali się na pewnym dancingu. przystojny rysiek w tańcu odważnie piękną elką zakręcił, a zaraz potem rozkochał i do zamążpójścia sobie tylko znanymi sposobami nakłonił. odkąd o tym wiem, wrocław jest dla mnie magiczny.

darmowy hosting obrazków
magiczne miasto bez krasnala..?
darmowy hosting obrazków
ale nawet najbardziej pracowity krasnal o 18.00 zabiera krzesełko i kończy robotę

ps. ja to mam wyczucie chwili: udało mi się, umawiając z dentystką, idealnie trafić w pełnię... wizytę przełożyłam, kłamiąc bezczelnie, że wypadło mi coś ważnego... ale nie przyznam się przecież, że wierzę w astrologię...
ps dwa. po pobycie na wsi mam nieodparte wrażenie, że chodzą po mnie całe stada kleszczy.
ps trzy. zara o 70% przeceniła piękne i obrzydliwie drogie buty, na które miałam niegdyś wielką ochotę! ale co było do przewidzenia: nie ma mojego numeru!!!

niedziela, 5 lipca 2009

wsi spokojna

sąsiadka opowiadała mi kiedyś, że z miłości pewnego dnia ugryzła swojego wnuka w ucho… aby do tego nie doszło (bowiem po dwóch tygodniach rozłąki rzuciłam się na filipu z prawdziwie mamonowym uczuciem), zatonęłam w fotelu pod lipą, tam gdzie zwykł zasiadać mój dziadek. biedronki chodziły po nogach, kleszcze czaiły się w trawie, wsi spokojna pachniała. z wiekiem zaczęło mi się to nawet podobać. (mistrz wabienia jeleni byłby ze mnie naprawdę dumny).
po dwóch godzinach moje uda były grube, czerwone i płonęły, ale zamiast okładać się zimną maślanką, poszłam z pierworodnym na boisko. a na boisku torsy, mundury i węże - nasze pierwsze gminne zawody strażackie. z przejęcia zrobiłam same nieostre zdjęcia.

darmowy hosting obrazków
darmowy hosting obrazków
darmowy hosting obrazków
darmowy hosting obrazków
darmowy hosting obrazków

sobota, 4 lipca 2009

każdy ma takiego openera...

judyta kazała mi chodzić na koncerty. wczoraj, zamiast mobyego i pati yang w gdyni, little dragon w browarze - każdy ma takiego openera, na jakiego zasłużył. anya wyszła, mówiąc, że dziewczyna wyje.

wstałam o piątej. biorąc pod uwagę, że usnęłam na tv około pierwszej, jest to jakiś tam wyczyn. oby tylko żadnych przygód w pociągu (ponieważ pewne rzeczy dzieją się jednak bez powodu).

nie mogę się doczekać filipu.

piątek, 3 lipca 2009

pączek w maśle

mamon ma dziś wszystko, czego mu do szczęścia potrzeba: bilety na marię p., trzy zęby po liftingu, a w perspektywie wyjazd na głęboką prowincję, gdzie obecnie pod czujnym acz pobłażliwym okiem prababci helenki, babci elki oraz wujka zbyszka, przebywa filipu. i ma się tam, jak pączek w maśle! prababcia szczerze go karmi - jajeczkami od kurek wolno biegających, mleczkiem od krówki pani ziębowej, jagódkami od dzieci, które zarabiają na wakacje... (obiecał, że załatwi mi na sobotę pierogi ruskie!), babcia goni po lasach (niestety ostatnie penetrowanie chaszczy zakończyło się dla elki na chirurgii - uwaga na kleszcze!), wujek najbardziej ambitnie - uczy grać w szachy. dziecię zaznaje kontaktu z naturą, rodzinnej miłości w natężeniu zbliżającym się do niebezpiecznego i błogiego relaksu. ale co najważniejsze - odpoczywa od playstation! jeszcze tylko parę korekt, jeden wieczór, jedna bardzo krótka noc i mamonowi też będzie to dane.

czwartek, 2 lipca 2009

prawie jak u hitchcocka

szef: jakieś strasznie wielkie muchy latają. wielkości małych ptaków.

matki polki gotują rosół

czy jeśli okres zbiega się z wypłatą, to nastrój się równoważy?? bo mnie nawet wypłata dziś wkurza. mufinka na śniadanie nie dość świeża też wkurza... i to potworne rwanie w kolanach. w dodatku idę do dentysty. a w okresie jak podczas pełni - po dentystach się nie chodzi!! będę wyła z bólu, a niewykluczone, że zejdę na samym fotelu, z kamerą w ustach i podglądem na monitorze ukrytej próchnicy, stanu przyzębia i efektów leczenia...

ja do r.: wszystko mnie ostatnio wkurza.
r.: chyba potrzebujesz chłopa.
ja: hmm, ale co on zrobi, jak będę się na niego tak wkurzała?
r.: kupi ci bluzkę.
ja: a jak się będę wkurzała dwa dni, to kupi dwie...?

czasem najprostsze rozwiązania są najlepsze. postanowiłam kupić sobie bluzkę.

ps. jedyny optymistyczny news dnia to koncert marii p. wkrótce na zamku. i tym razem - choćby grzmot miał mnie zabić - idę! halinka też idzie. a żeby nikt sobie nie myślał, co też matki polki robią na wakacjach - one robią rosół. z dedykacją dla wszystkich housewife:

środa, 1 lipca 2009

stylista

jeśli, jak mówi moja babcia, ładnemu we wszystkim ładnie, to niestety jestem brzydka... zdałam sobie sprawę, że ja nie potrzebuję na gwałt faceta, ja na gwałt potrzebuję stylisty! i to dobrego! który dopieści inwencją, zabawi trendem, dorzuci trochę nonszalanckiego old schoolu i unikatowego vintage, tak bym umarła, widząc efekt końcowy.

ps. nie rozumiem, dlaczego halinka wątpi, żebym posłuchała stylisty...
ps dwa. dawno temu na pewnej sesji miałam najlepszą stylistkę świata! garderoba była raczej kusa, ale judytka dała z siebie wszystko. i słuchałam jej w ciemno!

zero tolerancji

wieczorne wyjścia z dorcią kończą się zwykle w autobusie nocnym. ale po paru drinkach w browarii mamon jest w stanie stolerować dokładnie wszystko. smród raczej specyficzny, rozmowy bełkotliwe, panienki piszczące, facetów z zapiekankami...
gorzej z tolerancją dziś. zero toleracji na słońce, jeszcze mniej na kawę, prawie wcale na pracę. dobrze, że najlepszy szef mamonowy wyjechał, bo jeszcze by się okazało, że zero toleracji na szefa, a to mogłoby się skończyć na bezrobociu.

za to odezwał się r.:
w końcu jesteś moja - muszę się od czasu do czasu odezwać;)

ps. dorcia zapytała wczoraj, czy oglądałam kiedyś seks w wielkim mieście. ale dorcia pierwszego dnia wiosny rozdaje też dzieciom bożonarodzeniowe zające... pytanie natomiast nominowałam do kategorii: pytanie roku.