piątek, 31 stycznia 2014

dobranocka

czasami mamon traci czujność i wtedy chłopacy okupują jego łóżko, a nawet w nim zasypiają... dobranocka wszystkim!




wtorek, 28 stycznia 2014

kiedy lubił swoją depresję

każdy z nas miał w życiu taki czas, kiedy lubił swoją depresję - mogłaby powiedzieć klara, i wronka, i mama klary, i aleks... a powiedział (uwaga) tomasz jacyków, jedząc późne śniadanie w charlotcie, tuż obok...
a oprócz stołowania się z celebrytami w dobrze znanym już lokalu na placu zbawiciela, lansowałyśmy się w powszechnym z paniami umer i jandą, najpierw pijąc herbatę mango, a potem na widowni (tylko że panie miały gorsze miejsca;)). zasiadłszy w pierwszym rzędzie, mogłyśmy śmiało policzyć wszystkie zmarszczki olszówki. klara znakomita! płakałam i śmiałam się na zmianę, każdej histeryczce serdecznie polecam!

w warszawie przypadkiem (ale jak wiadomo, nic nie dzieje się przez przypadek) odkryłyśmy kuchnię jemeńską. kolega polecił fajną knajpę turecką na wilczej. ale na wilczej było dużo knajp. ta wyglądała super i nazywała się sokotra (ta polecana sofra, więc pomyślałam, że m. się pomylił i że to musi być tu). pomylona czy nie - jedzenie było obłędne (baranina smażona z ryżem i baranina duszona z okrą w słodkawym sosie z pomidorów), czarna herbatka z miętą serwowana w małych tureckich szklaneczkach (to także nas zmyliło) przepyszna, a obsługa przystojna i wspaniała (pan dwoił się i troił, żeby znaleźć nam stolik, choć wszystkie wolne miały już rezerwację). do tego ciepło, miło, pachnąco... wieczór zakończyłyśmy w planie b. dragon to to nie był, ale jakiś tam swój klimat miał. następnym razem znajdziemy lokal czesława (podobno gdzieś na pradze), taki jest plan. i jeszcze koniecznie konstelacje w polonii!

ps: to były najlepsze trzydzieste piąte urodziny, a tak się ich bałam:)  








poniedziałek, 27 stycznia 2014

że super

...a jak już z kotem wstaliśmy w sobotę z łóżka (i to jest dalszy ciąg opowieści urodzinowych, i tak, wiem, znowu jestem spóźniona o ładnych kilka postów i minął tydzień i kolejna sobota, którą jeszcze bardziej przespałam...), to zaraz trzeba się było szykować do kina. to znaczy kot nie musiał, a ja nie za bardzo miałam siły, więc podarowałam sobie wielki lans (wielki lans zostawiłam na warszawę) i wskoczyłam w to, co akurat było pod ręką. w muzie grali pod mocnym aniołem i nimfomankę. repertuar jak w pysk strzelił iście urodzinowy, zwłaszcza po całonocnej imprezie... 
wybrałyśmy nimfomankę, wynudziłyśmy się solidnie (chociaż dla sceny z umą thurman było warto). potem piwko w dragonie, ja nie za długo, bo o ósmej rano autobus do warszawy. a. została jeszcze dłuższą chwilę, bo a. nie zaśpi. wracając, pomyślałam, że taka fajna pogoda, że mogę jechać w płaszczu, że super.
a nazajutrz: a. zaspała (ale na busa zdążyła), ja pojechałam w płaszczu (w wawie mało mi głowy nie urwało, miał być lans, był śnieg i mróz. od razu pożałowałam, że nie kupiłam tej zajebistej kociej czapki, tym bardziej że b. powiedział, że szałowo w niej wyglądam).  
ale jak już dociągnęłyśmy nasze walizki na myśliwiecką, nie wypierdzieliwszy się na ani jednym oblodzonym chodniku, jak wypiłyśmy herbatkę, to znowu było dobrze. a przecież dopiero się zaczynało...





sobota, 25 stycznia 2014

świerszcze

powiedziałem: znam takie miejsce, gdzie przychodzą umierać koty. zapytałem: chcesz je zobaczyć? odpowiedziała: nie chcę. nie chcę.





czwartek, 23 stycznia 2014

zabawa nie jest zła

leżały w łóżku. obie. paliły papierosy. daleko od szosy. taram tam tam. zabawa nie jest zła.
- boisz się?- zapytała klara.
- a ty? - zapytała wronka?
- nie mam się czego bać. może trochę... kota. drugi dzień rzyga.
- ja bym się nie bała, jakby żył mój ojciec, wiesz...? niczego bym się nie bała. on zawsze mówił: "no i dobrze". ja mówiłam: "tato, to i tamto się zdarzyło..." i takie tam, teges szmeges. a on: "no i dobrze, dziecko. no i dobrze". i się nie bałam. tęsknię za nim bardzo. jak mam jutro jechać i zapalić mu świeczkę, to sobie myślę, że najlepiej to bym się tak położyła na tym grobie i sobie napisała swoje imię koło niego. (iza kuna, klara)


środa, 22 stycznia 2014

wciąż żyję

mam trzydzieści pięć lat i wciąż żyję. urodziny miałam zajebiste. nic nie zaplanowałam, a nawet cezik przyszedł. a. przyprowadziła go do mnie i kazała mu składać życzenia. nie był jedynym, który tego wieczoru został do tego zmuszony;) w ogóle to a. zorganizowała wszystko. zabrała mnie na koncert, a potem to jakoś samo się potoczyło... przyszedł kolega od rogalików, które mnie ominęły, i od chińskiego kota, który wciąż nie doleciał z singapuru (i prawdopodobnie przed wielkanocą nie doleci, co odwleka nadejście mojego szczęścia). były świeczki (płonąca anyżówka - niestety były też ofiary), była zabawa, był dragon nad ranem, kładłam się o ósmej...
wstałam koło południa, włączyłam komputer i nie wychodząc z łóżka, odczytałam życzenia na fejsbuku (nigdy przenigdy nie wypiszę się z fejsbuka - tyle życzeń!). leżeliśmy tak z jankeskim dosyć długo. a przecież zaczynał się drugi dzień mojego długiego weekendu...

w pracy. mail od kolegi: alineum, zdecydowanie przekroczyłaś próg doskonałości. te ciasta to rozkosz! i jeszcze dostałam prezenty, których zupełnie się nie spodziewałam (za wszystkie bardzo dziękuję!:)) 
  






piątek, 17 stycznia 2014

z życzeniami nowego jorku

piszę do judytki: słyszałaś może ostatnio o jakiejś fajnej knajpie w warszawie?
judytka: alinko - od kogo? matylda nic nie wie, a michu nie bywa;)

no nic, coś tam znajdziemy. zawsze mamy przecież ten plac zbawiciela. 
no więc postanowiłam nie płakać więcej nad swoimi urodzinami, tylko się zabawić. zaczynam jutro, kończę w poniedziałek. dziecko u kolegi za miastem (nie ma niebezpieczeństwa, że spotka gdzieś matkę wracającą nad ranem...). na początek meskalina (peter j. birch!), potem nimfomanka, a potem klara. i jeszcze dostanę prezenty:)) i tak, of course, wiem co. jeden z życzeniami nowego jorku!

kate moss kończy dzisiaj czterdziestkę. wypijcie zdrowie pięknych i wiecznie młodych koziorożców, bo za pięć lat też mam zamiar wyglądać tak dobrze jak ona;)




poniedziałek, 13 stycznia 2014

wstawanie

niedziela. filip i emila o szesnastej wciąż w piżamach.
ja: zaraz wam zrobię zdjęcie, wstawię na fejsa i jeszcze was w tych piżamach oznaczę.
emila: to my zgłosimy naruszenie praw!
ja (zrezygnowana) do kota: jankesi, ty jesteś najlepszy, można umieszczać twoje foty w całej sieci i nie zgłaszasz żadnych naruszeń.

a przecież ile rzeczy można zrobić, gdy zamiast siedzieć pół dnia w piżamie wstanie się na przykład w sobotę bladym świtem o dziewiątej: odwieźć dziecko na bowling (urodziny kolegi), skoczyć w tym czasie do plazy, tam kupić torebkę dla dwuletniej adelki (kochana adelko, pamiętaj, że dla kobiety najważniejsze w życiu są buty i torebki - ciocia ci to mówi) i cwaniary sylwii chutnik dla siebie (filip: kup sobie coś ode mnie na te urodziny. oł je!), odebrać dziecko, ugotować niezłe danie indyjskie z dużą ilością curry i czerwonej fasoli, upiec brownie bez mąki, pójść do meskaliny na koncert janka samołyka oraz na koniec odpoczywać w dragonie... tak, długi to był dzień i owocny.
a co mnie ominęło? kolega pisze o jedenastej: wstałaś? ja (odpisuję, co prawda po godzinie - bo odwoziłam - ale duma mnie rozpiera): mało tego, że wstałam - ja już nawet wyszłam z domu:) kolega: ach, byłem koło twojej chaty i chciałem wpaść z kawą i rogalikiem. no ożeż fuck. raz człowiek wstanie jak człowiek i rogalik mu przechodzi koło nosa. życie nie jest sprawiedliwe.






piątek, 10 stycznia 2014

dżenderis

bilety na klarę do powszechnego kupione (!!), nauczyciel hiszpańskiego zmieniony (z nieogarniętej chica na przystojnego i bardzo ogarniętego chico. teraz to naprawdę trzeba będzie się uczyć!), a na dodatek w drodze powrotnej zahaczyłam o zarę i zupełnie przypadkowo wpadł w me ręce piękny dżinsowy kombinezon - na wiosnę, ale już nabyłam, albowiem przeceniony był uczciwie. dzień zaliczam więc do udanych, mimo dyskusji o gender, którą nakręca jeden kolega z pracy (alinka, no co tam o dżenderis byś powiedziała?), i tego, że na czele zespołu zwalczającego stanęła moja idolka beata k.
  
polaków w ostatnim czasie zajmują trzy kwestie: 1) czy uda mi się przeżyć kolejną zimę w tych samych sandałach, 2) jak przygotować dwudaniowy obiad z wody i 3) gdzie w życiu popełniłem błąd. to są jednak fanaberie ludzi, którzy mają po prostu zjebane priorytety i za dużo wolnego czasu. takim prawdziwym dramatem zwykłych ludzi jest gender. (make life harder. całość na fejsbuku).

tak że ja już nie myślę, gdzie popełniłam błąd, a już na pewno o dwudaniowym obiedzie z wody (zresztą wiadomo, że nie raz i nie dwa człowiek się żywił powietrzem i też przeżył), bo mam ważniejszy gender na głowie. gender dżenderis.







poniedziałek, 6 stycznia 2014

co pani robi popołudniami

jak ja mam znaleźć dojrzałego faceta, jeśli wiek mojego umysłu wynosi, uwaga, dwanaście lat... czyli że w wieku lat prawie trzydziestu pięciu (powiedziałam to) jestem na umysłowym poziomie swojego własnego dziecka. jeśli oczywiście wiek umysłowy mojego dziecka nie wynosi więcej. ot ambaras...

co pani robi popołudniami? nic nie robię. patrzę w okno. zazdroszczę innym lepszego życia. (romans prowincjonalny)






piątek, 3 stycznia 2014

trzeba coś postanowić

do new jorku jeszcze nie dotarłam, ale było miło. w nowy rok przyjechała halinka i powiedziała: alina, trzeba coś postanowić. no ja w 2014 to bym chciała zmądrzeć. bo zerwanie z fejsbukiem będzie chyba za trudne. i nie ryczeć mi tu - powiedziała jeszcze. a tak się dobrze trzymałam w sylwestra! dzień później włączyłam za to bridget jones i już było po zawodach. przecież wiadomo, że w użalaniu się nad sobą jestem najlepsza. ale nic to. jeśli tylko uda mi się powstrzymać od strzelenia sobie w głowę w trzydzieste piąte urodziny, potem będą błogosławione ferie, a potem zima minie, będzie off, będzie solanin, będą letnie wyprzedaże i kto wie, co jeszcze... może zmądrzeję.