poniedziałek, 29 czerwca 2009

jak zaklinać miłość

przeklęte niech będą niedziele, które następują po najlepszych sobotnich imprezach… szalenie delikatna jestem na kacu. to taki stan, kiedy byle reklama zmusza do płaczu

aby nie rozpłakać się w poduszkę, z którą i tak spędziłam pół dnia, poszłam do kina. dorcia poleciła mi rusałkę, a ponieważ filmy, które poleca dorcia należą do najlepszych, bez wahania kupiłam bilet. ten magiczny film uświadomił mi, że nie wszystko, co sobie wymarzymy, musi być dla nas dobre. a jednak mimo to, marzyć trzeba. dowiedziałam się też, jak zaklinać miłość na papierosach vogue (czyli po coś palę właśnie vogue!); piszemy imię ukochanego na papierosie i wypalamy. potem jest już nasz.

darmowy hosting obrazków

ps. dzisiaj nie jestem w stanie napisać nic więcej, ale koniecznie idźcie do kina!

sobota, 27 czerwca 2009

idę tam, gdzie chcę

po trzech tygodniach oczekiwania, w tym kilku telefonach do serwisu i kilku tysiącach niecenzuralnych słów, które cisnęły mi się na usta, zyskałam łączność ze światem. ale jakby tego było mało, kupiłam sobie spodnie - rewelacyjne czarne rurki, które w zakurzonej i zatłoczonej przymierzalni wciągałam pośpiesznie na tyłek, mając nadzieję, że w nich kolejny raz zdobędzie tytuł najlepszego tyłka na całej imprezie. i nie pomyliłam się! tyłek to mało, w tych boskich portkach, moje uda wyglądają jak, nie przymierzając, całkiem zgrabne udka. bójcie się rywalki, bo dzisiaj na parkiecie będę w nich bezlitosna!
halinka mówi, żebym nie szalała. judyta - żebym się raczej zapisała na siłownię. ale dlaczego dojrzała niezamężna kobieta, a chwilowo słomiana matka, nie miałaby sobie troszeczkę poszaleć..? a ponieważ grzeczne dziewczynki idą do nieba, a niegrzeczne tam, gdzie chcą, idę dziś na salsę. nie sama... i zamierzam szaleć do rana!

piątek, 26 czerwca 2009

zołzy a koniec świata

oberwanie chmury z gradobiciem clubbing i wieczorny lans skutecznie wybiły mi z głowy. z półsłodkim czerwonym imiglikos pod jedną, a kopertówką mango pod drugą pachą, udałam się więc do agi (niegdyś pok. 314 akademik jowita - centra akumulatory, dziś m2 wynajęte na norwida), zupełnie nieświadoma indoktrynacji, która jeszcze tego samego wieczora miała nastąpić. dziewuchy zaraz po tym, jak streściły swoje aktualne mniej lub bardziej udane podboje miłosne, wcisnęły mi w ręce tandetnie wydaną książeczkę pod znamienitym tytułem: dlaczego mężczyźni żenią się z zołzami? (hmm... czy dlatego nie żenią się ze mną?!), i - dla dobra mych przyszłych relacji z mężczyznami - poleciły.
tytułowa zołza nie jest jędzą ani wrednym babsztylem. zołza to kobieta niezależna, która będąc w związku z mężczyzną, nigdy nie przestaje być sobą. ma poczucie humoru i życzliwy charakter. zna swoją wartość. mówi, co myśli, i robi, co chce. jej zadziorność pociąga mężczyzn i podnosi temperaturę związku.
najwyraźniej jestem zołzą, a oni powinni się ze mną żenić... a jednak się nie żenią. burzy to całą moją teorię, że prędzej facet poleci w kosmos, niż poślubi niezależną kobietę. według metra, tacy np. górale (czy biedna mamichalska już o tym wie?), wcale nie lubią silnych kobiet. no bo jak im te siłaczki zaczną chodzić po górach, albo nie daj bóg do pracy pójdą, zamiast doglądać kuchni, pralki i zlewu, to będzie koniec świata! temat zołz i ich wpływ na tenże postanowiłam jednak zgłębić.

***

zindoktrynowana skutecznie wczoraj, dziś przeszukuję internet. wśród ebooków, które mnie intrygują, oprócz wspomnianego, są: grzeczne dziewczynki idą do nieba, niegrzeczne idą tam, gdzie chcą, jak zarobić 25 tys. w 18 miesięcy, systemy toto lotka i jak włamać się no konto użytkownika gg... (czy za lekturę ostatniego na pewno mnie nie zamkną?)

***

michael jackson nie żyje. to dopiero koniec świata i rok bawoła w jednym!

czwartek, 25 czerwca 2009

...

czasem jestem mamonem, czasem dziewczynką, czasem seksem, czasem mam depresję, czasem refluksy, halluksy i okresy, czasem palę, czasem płaczę, czasem nacieram swoje grube uda antycellulitowymi balsamami... dziś mam depresję.

środa, 24 czerwca 2009

prawie jak d'artagnan

filipu, chwilę po tym, jak rewelacyjnie zdał do pierwszej klasy, niemniej widowiskowo wystąpił w turnieju szermierczym. prawie jak d'artagnan, zorro i manuel na toście w jednym. na dowód zostały jedynie zdjęcia, bo certyfikat z zawodów zagubił się w drodze do domu, a całą winą za to obarczono oczywiście bogu ducha winnego mamona...
emila - najlepsza koleżanka filipu, pogromiwszy po kolei wszystkich przeciwników (w 90% byli to faceci!), dumnie wspięła się na szczyty podium, w dłoni ściskając statuetkę mistrza.

ps. czy wszystkie dzieci wyjątkowe umiejętności dziedziczą po matkach? bo nasze na pewno!

darmowy hosting obrazków
fachowa, choć lekko kontuzjowana, pomoc
darmowy hosting obrazków
d'artagnan
darmowy hosting obrazków
skupienie przed rundą drugą
darmowy hosting obrazków
przeciwnik może ciałem niewielki, acz duchem walki olbrzymi!
darmowy hosting obrazków
filipu, ostatnie starcie

przechodzi koło nosa

mamon po wyjątkowo pracowitym dniu, kiedy niemalże wszystkie korekty świata spłynęły na jego skrzynkę emeilową naraz, dosiadł swego motobecana i popedałował w miasto. wiatr wytargał jego chude członki (poza fragmentem ud, bo uda, jak wiadomo, nadal grube), ale z rowera nie zrzucił, dzięki czemu wkrótce mógł się nacieszyć lekko spienionym latte w nieco może za drogiej, ale za to wykwintnej kawiarni.
wracając zahaczył o rzeźnię. a ponieważ miłośnicy teatru nie dopisali (a wręcz w trakcie poszukiwań okazało się, że w ogóle ich wokół mamona nie ma), a bilety na spektakl kosztowały więcej niż kawa, na którą wydał ostatnie złotówki, zrozumiał, że tegoroczna malta znów przechodzi mu koło nosa...

ps. lidzia urodzi drugą córkę - to już pewne. imię hanna monthana raczej nie przejdzie, ale grunt, że mała jest zdrowa, a buźkę ma piękną jak mała miss.

wtorek, 23 czerwca 2009

o niebo cięższa randka

wczoraj po ciężkim dniu - o niebo cięższa randka! (jeśli ktoś mnie jeszcze w życiu namówi na randkę w ciemno, popukam się w czoło. a za tydzień pewnie znowu się umówię...). m. był nudny i robił coś takiego z twarzą, co mogłoby wskazywać na uśmiech (a porównując z moim bezceremonialnym rozwarciem paszczy, pomimo braków w uzębieniu bocznym, było jedynie nędzną jego namiastką). przy czym śmiał się tylko z własnych dowcipów (a przecież to moje były dobre!). na dodatek był wagą. wspaniałomyślnie postanowiłam jednak nie osądzać m. po znaku zodiaku. (moja wspaniałomyślność mnie kiedyś zabije!).
po pięciu minutach chciałam uciekać, na co nie pozwalała mi tylko wrodzona przyzwoitość. modliłam się o jakiś malutki kataklizm. a gdy moje modły zostały wysłuchane i m. zaczął się zbierać na następne tzw. "służbowe" spotkanie, szlag mnie mało na miejscu nie trafił. (i zrozumcie tu kobietę!)
ale najgorsze, że niczego nieświadomy m., bo widać sam bawił się przednie..., chciał pożegnalnie całować i dzwonić, żeby umawiać się ponownie (!??). jak to możliwe, że po randkach, na których iskrzy, faceci nie są zwykle wylewni, a po tych, na których o iskrzeniu mowy nie ma, a ja nawet nie próbuję udawać, że się nie nudzę, jest bardziej niż pewne, że zaplanowali już dłuższe pożycie..?

w domu (ponieważ byłam zdecydowanie za wcześnie), pomalowałam sobie paznokcie u nóg na czerwono (w związku z czym od razu podskoczyło mi libido). i natchniona wspominkami napisałam do chłopaka. chłopak ma nową pasję. jeździ teraz na quadach. ja mam starą słabość do chłopaka...

poniedziałek, 22 czerwca 2009

niesamowicie ciężki poniedziałek

niesamowicie ciężki poniedziałek. na dzień dobry poranne zmagania z wyjątkowo źle ułożonymi włosami i radiem (elka znowu przestawiła mi stację!). w tramwaju kanary (nawet gdy mamon posiada bilet, czuje się przy nich jak przestępca). poza tym duszno i nieprzysiadalnie. ogólnie zniechęcająco. filipu wyjeżdża na wakacje. mamon musi pracować. niesprawiedliwie. może jutro dostrzeże plusy. tęsknotę zatopi w alkoholu albo zostawi na festiwalu teatralnym malta. o ile tam dotrze... bowiem niezbadane są ścieżki mamonowe w samotne czerwcowe wieczory.

ps. w krakowie na lennym k. lało. wiem,
że to podłe, ale się cieszę. cały weekend struta chodziłam przez ten osobiście odwołany wyjazd.

piątek, 19 czerwca 2009

co lepsze teksty cd.

ja (po tym, jak kichnęłam): oj!
filip: nie oj, tylko przeproś.

***

filip przy obiedzie: szkoda, chciałbym z takim sosem, ale nie smakuje mi.

***

ja: ale ładnie zbudowałeś ten tor.
filip: no, to jest łatwe. nie spodziewałem się, że to jest takie łatwe.

utracone chęci

filip weteran wyjazdem na trzecią zieloną szkołę w swoim życiu specjalnie się nie stresował. powrócił za to przejęty, z polikiem różowym i okiem błyszczącym, a wszystko to od nadmiaru atrakcji, z których poza domem do woli - albo dopóki cierpliwość pani kasi się nie skończyła - korzystał. do wiadomości zdeklarowanych przeciwniczek jedzenia mięsa - dorci, judytki i kamili - dzika nie piekł.

mamon natomiast chęci do podróży utracił, gdy po raz kolejny tej wiosny zmieniła się pogoda. i grozi, że jeśli jeszcze jedna kropla deszczu spadnie mu na cokolwiek, utraci je bezpowrotnie!
w związku z powyższym wyjazd na koncert lennego k. odwołany. mamichalska mówi, że jesteśmy stare. i nie wypada się z tym nie zgodzić. pozostają nam już tylko odnowy biologiczne, peelingi złuszczające i kremy silnie przeciwzmarszczkowe wklepywane wieczorem i o poranku.

ps. ponieważ nadal jestem w nim zakochana, a ta piosenka chodzi za mną wszędzie:


czwartek, 18 czerwca 2009

niezłe dilemmas!



nie piszę. nie mogę - choć wiem, że powinnam. klawiatura rozpalona, czytelnicy rozpaleni tym bardziej, co widać w statystykach po ilości haseł o kobiecych orgazmach w wyszukiwarkach (podbudowanam, bo codziennie dowiaduję się, że o kobiece orgazmy ktoś jednak dba!), a ja zatonęłam w dilemmas magazine...
po wczorajszych zakupach - które skończyły się dla zdegustowanego propozycjami działów damskich popularnych sieci handlowych mamona w dziale dziecięcym, dzięki czemu jak zwykle zyskał filipu - przyszedł czas na naprawdę niezłe stylizacje!




środa, 17 czerwca 2009

zielona szkoła

kiedyś było mikre, niespecjalnie mówiło, ale w wózku się wozić kazało w kolorowym śpioszku i białej wiązanej czapeczce z falbanką. prawie ciągle spało, poza tym, że czasem jadło - uwieszone do mamonowej, w tym okresie naprawdę krągłej, pięknej piersi mlekiem naturalnym płynącej, ale przede wszystkim grzecznie nigdzie z domu nie wychodziło.
dziś - spore już całkiem - wyszło. i mało tego, że wyszło - ono wyjechało! samo (czyt. bez mamona)! do lasu!!! z dwiema dychami w kieszeni ostatnich niepodartych dżinsów.
natomiast my z elką wypuszczamy się na miasto - na sklepy, na kawę, w końcu na komedię romantyczną. dziecko brata się z naturą - może nawet w wigwamie piekło będzie kiełbasy i dziki, a my dwie mieszczuchy dziczyzną się brzydzące uraczymy się raczej przesłodzonym ciastkiem bezowym w wielkomiejskiej kawiarni.

wtorek, 16 czerwca 2009

leżeć i pachnieć

czego mamon nie zdążył zrobić przed przyjazdem babci elki: nie posprzątał łazienki, nie upiekł ciasta (wciąż szuka przepisu!), nie kupił gąbki, a gąbkę elki zużył do... czyszczenia dywanu, nie sprawdził repertuaru kin (zabiera się, ale chwilowo ma ważną rozmowę z luką o fitnesie).

filipu jedzie na zieloną szkołę. oczekuje, że po robocie spakuję mu gatki, kupię kalosze, dam 20 zł na zupełnie niepotrzebne pamiątki i rogala chipicao na drogę.

a przecież ja powinnam dziś leżeć i pachnieć. i co najwyżej cieszyć się moją nową wężową kopertówką nabytą na wyprzedaży w mango naprawdę tanio (błogosławione niech bedą przeceny!) w osobistym prezencie imieninowym.

poniedziałek, 15 czerwca 2009

wypad(ł)am z obiegu

wypadłam z obiegu. muszę się ogarnąć, a przede wszystkim popracować. bo w weekend zdopingowana przez mą michalską i pozbawiona łączności robiłam dokładnie nic. no może wyłączając zakupy, tańce w cuba libre i gotowanie obiadów (poza jednym, za który płaciła - najlepsza i jedyna jaką znam - pani wice, z okazji mych niegdysiejszych przełomowych, biorąc pod uwagę ilość zachodzących zmian zdrowotnych, urodzin).

po weekendzie zostało mi parę niedopałków, butelka po winie i przemyślenia na temat, czego oczekuje nieznajomy facet, który mówi dziewczynie, że ma ona najlepszy tyłek na imprezie. i czy należałoby od razu dać mu w twarz czy może podziękować (no bo to w końcu w jego mniemaniu pewnie komplement był), czy uciec, czy najpierw dziękować a potem uciekać?! a jeśli warto, jak błyskotliwie zagadnąć??? ale chyba urodziłam się nie wtedy, kiedy powinnam, a w sprawach damsko-męskich też wypadam z obiegu, skoro ten poziom komplementu, nawet z najbardziej pożądanych ust, nie mieści się w moich widełkach.

ps. halinka ma dzisiaj urodziny - pamiętałam!
ps dwa. judytka pierwszy dzień w nowej pracy - oby było lepiej niż w office;)

środa, 10 czerwca 2009

randkowa pustynia

kiedy parę dni temu zdałam sobie sprawę, zupełnie jak carrie bradshaw w odcinku drugim piątego sezonu mojego ulubionego serialu, że jestem na randkowej pustyni, niezwłocznie wirtualnie wszczęłam poszukiwania. za młoda jestem, żeby już czekać na menopauzę.
od paru dni flirtuję więc z r. r. potrafi mnie rozbawić.
wysłałam r. zdjęcie.
r.: dla mnie bomba! to ustalamy, że jesteś moja!! - szybko poszło;)


w tramwaju czytam elle: krótki romans na urlopie idealnie podnosi naszą samoocenę. mnie wystarcza krótki flirt na gadu. po takim romansie w tropikach umarłabym chyba z samouwielbienia...

ps. na długi weekend muszę jednak dołączyć piosenkę;

z lenistwa nie agitując

dzisiejszy poranek to dowód na to, że po gorszym zwykle przychodzi lepsze. na wycieraczce znalazłam paczkę (czasem niestety znajduję inne rzeczy...). w środku deszczowa noc jodi picoult - wertowana zazdrośnie w empiku!, oraz płyta z muzyką baletową i ariami operowymi - zdecydowanie niemamonowe klimaty, ale darowanemu koniowi wiadomo czego się nie robi. więc ogólnie zadowolonam bardzo, zwłaszcza, że pani z mojego ulubionego magazynu dla kobiet czytała mojego bloga! no i kryzys, jak się okazało, nie taki znowu straszny.
w pracy weszłam na bobbyy. nie wiem, jak to z blogiem zrobiliśmy, że z lenistwa nie agitując, zdobyliśmy piekną setkę głosów! bratu i wszystkim pozostałym, mniej lub bardziej świadomie głosującym, bardzo dziękujemy! gdybym choć przypuszczała, że liczymy się w tej grze, agitowalibyśmy i urabiali potrójnie.

ps. mamichalska zasiedziała się u wróżki i przyjedzie z jednodniowym opóźnieniem.
ps dwa. laptop wciąż niedysponowany. dlaczego on mi to robi???

wtorek, 9 czerwca 2009

spa

propozycje prezentów na zakończenie roku szkolnego filipu; z zaznaczeniem, że kończy zerówkę, a panie są dwie!
- ramka Rosenthala 350-500 zł/1 szt.
- eleganckie ręczniki
- wyjście do spa

jeszcze chwila a stanęłoby na spa. ledwo się mamon nacieszył myślą, że wakacje idą i że nie będzie musiał oglądać żadnej szkoły, co po dziesięciu miesiącach będzie dla niego błogosławieństwem, że się opali i zrelaksuje... i tak samo szybko się rozczarował, widząc maila od pomysłowego rodzica. a więc to jednak jeszcze trochę potrwa, a przynajmniej teraz musi zaprotestować. bo gdy ulegnie, bóg jeden raczy wiedzieć, na ile będzie się musiał zapożyczyć po filipowej maturze. do rodzicieli napisał, że prezent-spa nijak się ma do okazji, na co otrzymał odpowiedź następującą:
dlaczego? przecież nauczycielka to też kobieta;

judyta: ci ludzie mają za dużo pieniędzy.
ja: wiesz, jak się siedzi w tym spa od rana do nocy, to można sobie coś nadwerężyć... mózg..?!

resume

mail od michała (kolega z pociągu iccp!), który z lekkim opóźnieniem - ponieważ losy kalendarza były ponoć zawiłe - dotarł na mego bloga; myśląc o udach całe przedpołudnie - co może strasznie dziwne nie jest - mieszając w to wątki mundurowe i podhalańskie - co odrobinkę odbiega od normy - oraz dywagacje wielko-miastowego sexu - co już zupełnie mi się nie przytrafia - podziękować muszę za nakierowanie na interesujące wpisy bloga. czy mogłabym marzyć o lepszym resume? oczywiście ostrzegłam autora, że wszystkich cytuję na blogu;)

***

dziś śpiewa jason mraz, w którym zakochałam się zaraz po jolindzie; to już drugi jason w moim miłosnym dorobku - pierwszy był jason donovan... ech... robię się coraz bardziej sentymentalna...

ps. posty piszę o w miarę normalnych porach. to nie moja wina, że czas mi się przestawił na niewiadomojaki... sam się przestawił...

poniedziałek, 8 czerwca 2009

jeszcze by mi pani umarła

nadejście pełni było nieuchronne...
cudem przeżyłam. wprawdzie nie zabiła mnie własna wątroba, ale prawie zabiło ciśnienie. poza tym popsuł się laptop. na amen. znów jestem wirtualnie wykluczona. trwa rozpoznanie przyczyn zapaści.
wizyta u fryzjera - zamiast się zrelaksować, wysłuchałam rubasznych gejowskich dowcipów i opowieści o tym, co fryzjer gej zrobiłby kobietom, które robią sobie aborcję... pech chciał, że nie mogłam uciec - miałam za dużo folii na głowie.
wybory - jak przystało na zawodowego mamona (który pchnięty poczuciem obywatelskiego obowiązku pragnął jednak zagłosować) - pomyliłam okręgi wyborcze...

ps. szef wrócił z lunchu: dobrze, że tylko godzinę mnie nie było, bo jeszcze by mi pani umarła.

piątek, 5 czerwca 2009

sny ciężkie jak słoniarnia

sny mamona były dziś tak ciężkie, jak cała warta 38 milionów słoniarnia w nowym zoo. razem ze słoniami. umierał w męczarniach na wątrobę. a wszystko przez to, że bladym świtem miał się udać na badania. obudził się zlany potem. do laboratorium szedł jak na ścięcie.
szef orzekł, że wszystkie choroby mamona razem wzięte to nerwica natręctw co najwyżej...
jeśli na to się nie umiera, to biorę te natręctwa.
żeby sobie poprawić humor kupiłam nowy numer elle i umówiłam się na jutro z moim fryzjerem.

ps. wieczorem odebrałam wyniki. cały czas mam wątrobę. działa!

czwartek, 4 czerwca 2009

wyprał mi mózg..??

moja przyjaciółka mówi, że jeśli wymagam, żeby facet miał fantazję w łóżku i wiedział, co chce robić w życiu (przynajmniej!), to za dużo wymagam... hmm, czyżby seks w wielkim mieście całkowicie wyprał mi mózg..??


ps. mamichalska doniosła mi wczoraj, że dalszy ciąg prania na tvn7: dziś 22.15 dwa odcinki; i jutro 20.05 trzy odcinki. po takiej ilości bedę nie tylko wyprana, ale wywirowana i wyżęta po pięty. a do statecznych związków jeszcze bardziej niezdolna. ale co się pośmieję, to moje!

środa, 3 czerwca 2009

zarywać nocki codziennie

kamila podniosła mnie na duchu. mam żyć normalnie i jeść. to, co szkodzi (czyli niestety najlepsze), ograniczyć, ale nie przesadzając. forów pod groźbą najbardziej dokuczliwych wrzodów żołądka nie czytać. czasem wypić piwo i zapalić kobiecego voguea, bo coś się przecież od życia należy nawet takiemu mamonowi. bosko!
pozytywnie pocieszona obejrzałam ciekawy przypadek benjamina buttona (dzięki lidzi kwitnącej w ciąży tak, że aż jej zazdroszczę! i dzięki jej małżonkowi). z hollywoodzkim kinem bywa różnie, ale spłakałam się znów jak bóbr - a płaczę tylko na dobrych filmach (a może dobre są te, na których mi się dobrze płacze...). cate blanchett zjawiskowa. brad pitt zniewalający. wyszedł im piękny romans, który poruszonego mamona rozłożył na łopatki, przez co mało do pracy nie zaspał. ale dla takich romansów mógłby zarywać nocki codziennie...

darmowy hosting obrazków

wtorek, 2 czerwca 2009

ambaras

znalazłam zdjęcie z tatr; miałam dużo mniej zmarszczek, dużo więcej włosów, wszystkie zęby, wiarę w mężczyzn, siły do wspinaczki i acia za przewodnika.

darmowy hosting obrazków

ps. mamichalska nadal wzdycha do górala. napastuje ją jednak wirtualnie całkiem inny nieproszony osobnik. ot, ambaras...
ps dwa. judytka zaprosiła nas na niedzielę. w planach jedzenie (?!) i oglądanie the office.

poniedziałek, 1 czerwca 2009

marząc o sushi

mamon wie, że kategorycznie mu nie wolno w porze obiadowej zaglądać na kucharskie blogi. nie wolno, bo to zwykle pobudza apetyt. a przecież mamon ma teraz drastyczne zalecenia diety, i plany przestrzegania ich, by w pełni sił witalnych trochę po trzydziestce pożyć. bo kto wie, co go jeszcze czeka - ilu mężów, ile dzieci...
ale ponieważ konsekwencją nigdy nie grzeszył, oczywiście zakaz notorycznie lekceważy. skonfundowany siedzi teraz nad szklanką ziółek i talerzem lekkiego pieczywa chrupkiego, marząc o sushi autorstwa niny.

***

z okazji dnia dziecka posłucham sobie dziś lenki - bo tak kiedyś nazwę moją córkę;


ps. filipu stracił kolejny ząb. tym razem wróżka zębowa zaspała...
ps dwa. moja bratowa podobno zaczytuje się w blogu.
ps trzy. moja elka już wie! a najgorsze, że też chce czytać!?

ucisk i zniewolenie

najpierw filipu zmusił mamona do przesunięcia dnia dziecka na 31 maja, potem do kupna biletów do multikina oraz solonego popcornu i niezdrowej coli (nie pytajcie, co czyści colą perfekcyjna pani domu…), a następnie do oglądania hollywoodzkiej animacji potwory kontra obcy.
aby odreagować ucisk i zniewolenie zgotowane przez jedynego syna, mamon po powrocie zamknął się w kuchni (to znaczy... gdyby miał drzwi kuchenne, to na pewno by się zamknął). przyrządził niczego sobie tartę szpinakową na cieście francuskim, której jeść absolutnie nie powinien. a zaraz potem, jak za starych licealnych czasów, sernik błyskawiczny na zimno na ciasteczkowym spodzie, z pomarańczową galaretką, którego jeść nie powinien tym bardziej. odkąd dowiedział się, że z diety musi wyeliminować prawie wszystko, co w ogóle nadaje się do jedzenia, karmi się dokładnie tym wszystkim, i to w podwójnych ilościach.

***

filip na dzień dziecka wybrał sobie zabawkę edukacyjną do składania;
ja: będziesz musiał trochę pogłówkować.
filip: ja szybko główkuję!