poniedziałek, 21 września 2015

może się kiedyś upijemy...

a: kupiłam sobie zajebiste buty!
ja: jaki kolor?
a: no właśnie taki, że do niczego nie będą mi pasować...


g: może się kiedyś upijemy i pójdziemy do salonu mierzyć suknie ślubne?;)


j: słaby mam dzień. też masz dzisiaj takiego muła?
a: ja? nigdy!


a. wychodzi z łazienki: kurczę, pomadkę bym prawie w zlewie utopiła;) 






czwartek, 17 września 2015

ekipa na zdjęciach

wakacje bez offa byłyby pewnie jak telewizja polska bez klanu i jesień bez depresji. nie po to tydzień walczyłam z offową książeczką, żeby potem na niego nie jechać. off po prostu musiał być. a w wielkim skrócie było tak: była patti (na końcu, ale piszę na początku, bo boska i najlepsza!), był sun kil moon i mick harvey z piosenkami serge'a gainsbourga, była wycieczka na klimatyczny nikiszowiec, cafe byfyj i kluski śląskie z krupniokiem i zasmażaną kapustą  na obiad, było kino w drodze, był grzybek (wtajemniczeni wiedzą), był żar z nieba, który od siódmej nie dawał nam spać w namiocie, były nagrania dla jednej rozgłośni w seattle (my trafiliśmy na ride), dawid ogrodnik też był i szumowska z chłopakiem... ale dostałabym bęcki, zwłaszcza od kolegów spod katowic, gdybym nie wspomniała o całej ekipie! ekipa na zdjęciach. wielkie dzięki zwłaszcza dla m., bo dzięki niej mam trochę fot, na których też jestem. dzięki koledze grafikowi jestem także na jednej, którą sama robiłam - a to duża sprawa, zwłaszcza że z samymi chłopakami i samą sylwią chutnik (wybaczam a., że nie wiedział;)) patrzajcie oglądajcie!




































































piątek, 11 września 2015

lepienie pierogów u babci heleny

wakacje były szalone. byłam prawie wszędzie, a nawet w jarocinie (tak, w wieku lat trzydziestu sześciu pierwszy raz pojechałam do jarocina). judytka pytała, czy rzuciłam robotę. koledzy zaczęli podejrzewać, że mam dwadzieścia sześć dni pracy, a reszta to urlop;) nie miałam nawet czasu na pisanie. zmieniałam tylko walizki... ale żeby nie było, robiłam też zdjęcia. i w te jesienne chujowe wieczory, które właśnie nastały (znowu marznę), będę nadrabiać. taki mam plan.
ale w tym wakacyjnym pędzie był też czas na lepienie pierogów u babci heleny. to już tradycja. bo w sokołowicach może i nie ma zasięgu, ale mąka jest zawsze! 



























piątek, 4 września 2015

wino na miradouro

boże, jak ja powiem dziewczynom z pracy, że ty sama lecisz do tej lizbony! - śmiał się agent, odwożąc mnie na okęcie.
a poleciałam. trochę na wariata, więc nie miałam czasu na znalezienie gospodarza na cs. znalazłam za to hostel w samym centrum (passport lisbon hostel) w bardzo przyzwoitej cenie ze śniadaniami. śniadania były dość monotonne (ser, szynka, bułki, płatki, jogurty, napoje), ale jak sobie człowiek przyniósł warzywa i owoce (które w portugalii są wspaniałe!) i trochę urozmaicił, było całkiem ok. zaznaczę, że dla obsługi hotelowej warto było stołować się na miejscu;)

a co wam polecam w lizbonie? po pierwsze punkty widokowe, zwłaszcza miradouro de santa catarina, gdzie spotyka się cała lizbońska bohema plus takie trochę zagubione turystki jak mamon;) wszyscy piją alkohol (w lizbonie można pić w plenerze!), palą zioło (w lizbonie wszędzie proponują wam hasz), grają na instrumentach, śpiewają (na szczęście nie tylko fado), bawią się... po drugie wino verde. najlepiej smakuje w pięknych okolicznościach przyrody. romantyczny portugalczyk potrafi zadbać o szczegóły. butelka wina, kieliszki (i nie jakieś tam plastikowe kubki, dwa prawdziwe szklane kieliszki!), ściereczka, w końcu ławka w pustej uliczce całej ze schodów... taaak...  tramwaje, którymi po prostu trzeba jeździć! szczególnie tym słynnym numer dwadzieścia osiem. jest oblegany, nie powiem, ale jak już uda się usiąść przy oknie, można dotknąć ręką niejednej kafelkowej lizbońskiej ściany i poczuć ten pęd, bo momentami przybiera on prędkość jak na tramwaj zawrotną. najlepiej przejechać nim całą trasę - to całkiem niezła opcja na zwiedzanie. w końcu jedzenie, które jest pyszne i jak na kraj europejski naprawdę tanie. cudownym miejscem jest mercado da riberia. ale o jedzeniu napiszę wam w następnym poście. czekajcie!