wtorek, 29 października 2013

dzikość serca

nie ma potrzeby, żebyśmy byli razem, jeśli nic nas do tego nie zmusza...








niedziela, 27 października 2013

miasto wyśnione

może i mamon przeleżał dwa dni w łóżku, podczas których obejrzał pięć odcinków house of cards, wszystkie odloty cheyenne'a, wpadkę, sponsoring, the voice of poland i rewolucje kuchenne, przeczytał wysokie obcasy i skończył dzikość serca barrye'go gifforda. może i nie piekł (ale wymknął się do sklepu po czekoladę - akurat była milka z batonem daim... naprawdę uzdrawiająca;)). może i nie spacerował... ale za to odnalazł zdjęcia z pewnej wrześniowej wycieczki, do której zmotywował go album miasto wyśnione. udało nam się odnaleźć wszystkie miejsca, choć nie wykluczam drobnych pomyłek w dopasowywaniu szczegółów. ale frajda była wielka!  
 














piątek, 25 października 2013

zaczochowana

zaczochowana:( a miało być tak pięknie: dziecko do niedzieli u kolegi. pogoda sprzyjająca. nawet jakaś kiecka by się znalazła... dupa jasna, bo w zamian: leżę, rzygam herbatą z imbirem, w telewizji same szity na piątek... aa, i skończyła mi się czekolada!? (może nie jest ze mną tak źle, skoro myślę o czekoladzie). skoczy ktoś po ptasie mleczko?;)  

a propos, podobno dzisiaj jest dzień makaronu. uwielbiam każdy! i ten z krewetkami, czosnkiem i własnoręcznie suszonymi pomidorami, i ten w tunezji z owocami morza, i ten chiński, i ten z botwinką, który zawsze znika za szybko...







czwartek, 24 października 2013

sztywno

piszę do marty: hej, dostałaś foty?
marta: tak, dzięki:) są już trochę historyczne, bo niedawno złożyliśmy kanapę.
ja: gratulacje:) chociaż z dywanem też było fajnie.
marta: teraz jest tak sztywno:)













środa, 23 października 2013

skalpel

nie ma to jak o północy po wtorku pełnym wrażeń (kiedy to po przerwie zapisałam się na kolejny semestr języka hiszpańskiego oraz obejrzałam pożegnania w ramach tygodnia kultury japońskiej), wciągnąć całą czekoladę... a nawet nie byłam głodna...

w odwiedzinach. oglądam zdjęcia na lodówce: a to kto?
mamichalska: kasia tusk. bo będę wyglądać tak jak ona:)
jutro na swojej wieszam anję rubik. mamichalska ma rację - motywacja jest najważniejsza!

ja do filipa: dzisiaj ćwiczę. robię program skalpel.
filip: skalpel? tylko się nie potnij;)

w każdym razie, żeby nie było, na endomondo od maja spaliłam sześćdziesiąt osiem hamburgerów (a nawet tylu nie zjadłam!?), pokonując dystans tysiąca stu kilometrów, co daje siedem dni i pięć godzin łażenia i jeżdżenia na rowerze. jestem himenką:)









środa, 16 października 2013

burger aioli

ok, przyznaję, lubię jeść w pałacach;) myślę sobie, że jak już stołować się na mieście, to w lokalach, które dobrze się zapamięta. dlatego na obiad w warszawie z premedytacją wybrałam aioli. aioli to może nie pałac, za to piękny loft, w którym urządzono włoską knajpę. trafiłam tam kiedyś przez przypadek. zjadłam pizzę na idealnym cieście, przyrządzaną zresztą na moich oczach. porozmawiałam z kucharzem, zrobiłam parę zdjęć.
a tym razem było tak: burger aioli podawany z frytkami (frytki w malutkiej doniczce!), sałatką (sałatka w małym słoiczku!) i kremem buraczano-kalafiorowym (krem w szklance!). a. zamówiła dorsza. był podany w bagietce, z tymi samymi dodatkami. porcje jak dla byków, ale prawie dałyśmy radę. i jedyne, co mi nie smakowało, to majonez, prawdopodobnie robiony własnoręcznie i dla mnie zbyt mdły (tak to jest, jak się mamona wychowa na winiarach). poza tym polecam wszystko. i jeszcze tam wrócę, choćby po to, żeby dokończyć zupę:) 











niedziela, 13 października 2013

nie będziemy jeść w pałacu

budapeszt za dziewiętnaście złotych? tak, poproszę:) znowu było szybko i przez to trochę nerwowo. ale za to chociaż na jeden dzień zmieniłam klimat, zjadłam mega tłustego, ale wspaniałego langosza, odwiedziłam halę targową, gdzie w pędzie kupiłam sznur papryki, a przede wszystkim wróciłam tam, gdzie zawsze będę wracała - do klimatycznej szimpli! i jednego tylko żałuję: cafe central polecanej przez white plate. ja byłam nią zachwycona, ale a. powiedziała, że przecież nie będziemy jeść w pałacu, i namówiła mnie na kawę w sieciówce naprzeciwko. do dzisiaj się zastanawiam, jak mogło do tego dojść!? jedno jest pewne - mam po co wracać! i wrócę tam z kimś, kto będzie chciał jeść ze mną w pałacu;)