wtorek, 16 lutego 2016

moja barcelona

a czemu by tak nie powspominać barcelony...















































































niedziela, 14 lutego 2016

walentynki, w mordę...

szczerze, ja wszystko rozumiem, że są te walentynki i że trzeba z tym jakoś żyć, ale czy naprawdę wszyscy na fejsbuku tego akurat dnia muszą się nagle zaręczać?! jakby mało było innych pieprzonych dat. a może trochę empatii? już i tak nosa z domu od soboty nie wyściubiam, zbunkrowana siedzę (zresztą tak się cudownie złożyło, że fuchę mam), nie będę przecież w walentynki po mieście łazić, mowy nie ma. no dobra, wyskoczyłam tylko do fryzjera, nieopatrznie miesiąc temu umówiłam ten słaby termin. na szczęście fryzjer też singiel, z żadnymi sercami mi się nie afiszował. ale już po drodze z trzech kawalerów z bukietami kwiatów minęłam… a jeden to i bukiet, i torebunię z yesa miał i w dodatku przystojny był… no wiecie co?! okazuje się, że nawet w dzień o czternastej wyjść bezpiecznie nie można. na szczęście od jutra już spokój, kto nie zdążył, będzie pewnie czekał na za rok. 







środa, 10 lutego 2016

jerozolima

właściwie nie planowałam jerozolimy, chciałam skupić się na tel awiwie, miałyśmy przecież tylko cztery dni. ale zrobiłam to dla d. poświęcenie było tym większe, że jedynym dniem, w którym mogłyśmy tam pojechać, była sobota, a w sobotę jest szabas. czyli po zachodzie słońca nie ma żadnego sensownego transportu - trzeba było więc zebrać się bardzo wcześnie, żeby wrócić ostatnim autobusem o 15.30. jak się okazało, nie tylko dla mnie był to wyczyn ;) do jerozolimy jedzie się z tel awiwu około godziny, bilet kosztuje jakieś 20 zł w jedną stronę. ponieważ miasto jest położone w górach, jest w nim niestety zdecydowanie zimniej (było 13 stopni, a powietrze, rzekłabym, dość rześkie), chociaż bardzo słonecznie.

przykro mi to pisać, ale pomijając piękną architekturę i wspaniały targ z żywnością (oj, tam chętnie bym wróciła!), jerozolimę zapamiętam jako miasto naciągaczy i żebraków nastawionych na naiwnych turystów. w świętym mieście byłyśmy prowadzone do ściany płaczu przez pewnego dziadka, który nazywał się chrześcijaninem, opowiadał, że ogląda polsat oraz o swoim bajpasie w sercu i ośmiorgu dzieciach, a potem zażądał pieniędzy. gdy d. się zlitowała i wręczyła mu piątaka, nie krył niezadowolenia (ale że co on za to kupi?) i wyciągnął z kieszeni plik banknotów, żeby pokazać nam, że zbiera tylko takie papierowe. po chwili, jak przystało na chrześcijanina, przeklął nas po hebrajsku (tak myślę) i splunął w naszym kierunku. po tym co najmniej traumatycznym przeżyciu nie pozostało nic innego, jak zapłakać pod ścianą płaczu…
inny zaczepiacz zapraszał nas do domu, a nieuczciwi kierowcy prywatnych busów kłamali, że nie mamy już żadnego transportu publicznego do tel awiwu, żebyśmy tylko dały im zarobić. tak że ten… nie polecam. z przyjemnością wróciłam do tel awiwu, żeby w szabas wygrzewać się na plaży:) no ale foty są...