niedziela, 14 lutego 2016

walentynki, w mordę...

szczerze, ja wszystko rozumiem, że są te walentynki i że trzeba z tym jakoś żyć, ale czy naprawdę wszyscy na fejsbuku tego akurat dnia muszą się nagle zaręczać?! jakby mało było innych pieprzonych dat. a może trochę empatii? już i tak nosa z domu od soboty nie wyściubiam, zbunkrowana siedzę (zresztą tak się cudownie złożyło, że fuchę mam), nie będę przecież w walentynki po mieście łazić, mowy nie ma. no dobra, wyskoczyłam tylko do fryzjera, nieopatrznie miesiąc temu umówiłam ten słaby termin. na szczęście fryzjer też singiel, z żadnymi sercami mi się nie afiszował. ale już po drodze z trzech kawalerów z bukietami kwiatów minęłam… a jeden to i bukiet, i torebunię z yesa miał i w dodatku przystojny był… no wiecie co?! okazuje się, że nawet w dzień o czternastej wyjść bezpiecznie nie można. na szczęście od jutra już spokój, kto nie zdążył, będzie pewnie czekał na za rok. 







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz