sobota, 31 października 2009

już nigdy...

nigdy papieros nie będzie tak smaczny a wódka tak zimna i pożywna. nigdy. nigdy nie będzie tak fajnych kreatywnych chłopców... zostawili mi na pamiątkę kompakt total i jedną pustą szufladę, i odeszli.
mam nieodparte wrażenie, że odchodzą już nie tylko moi, ale wszyscy mężczyźni, których spotykam.

jeśli ten kawałek was nie wzrusza, to znaczy, że o. miał rację i naprawdę nie ma już wrażliwych ludzi na tym świecie. ja sobie płaczę.

piątek, 30 października 2009

jak zwykle

pytam jacka kurta, o której w sobotę piwo - bo przecież piwo musowo, skoro mamy wszystkich świętych i skoro przyjeżdżam - ale jacek pracuje. pyta, czy mogę później - po dwudziestej;
ja: po dwudziestej też mi pasuje. tylko znowu nas wygonią z knajpy, ledwie usiędziem;)
jacek kurt: ali (zaznaczam, że jacek kurt jest jedyną osobą, która może tak do mnie mówić i nie oberwie), spokojnie, pójdziemy do innej knajpy, tak jak ustaliliśmy ostatnio.
sęk w tym, że za każdym razem ustalamy to samo, a potem idziemy jak zwykle, bo mamy najbliżej...

halloween;

śmierć i dynia w mojej kuchni.


czwartek, 29 października 2009

fajni są ci kreatywni chłopcy

oglądam londyńczyków. filip na dywanie maluje kosę na czerwono. chyba ma być jutro krwawo.

w południe dzwonił były szef. że przelał mi ostatnie pieniądze i że nowa sekretarka słaba. nieśmiało też zapytał, jak moja praca. praca? hmm... judyta ma rację - fajni są ci kreatywni chłopcy;)

środa, 28 października 2009

gościotrup

filip: na halloween będę gościotrupem.

rodzinne tajemnice

są takie osoby, przy których filipu nie mówi nic, ale pani ortodonta akurat do nich nie należy. gdy ja uwięziona w fotelu nie mogłam zabronić pierworodnemu mówić, ani też niczego sama zdementować, ten wyjawił dobrowolnie wszystkie niemal rodzinne tajemnice, łącznie z tym, ile z grubsza zarabiam i że byłam raz na koncercie madonny, a wtedy on bite dziesięć godzin grał w lego star wars.

moje górne zęby prostują się ponoć w zastraszającym tempie, więc może się jeszcze okazać, że ledwo polubiłam ten aparat, a już będę musiała się z nim rozstać.
szukałam i znalazłam: scarlet śpiewająca toma waitsa;


wtorek, 27 października 2009

wmanewrowana w halloween

doszło do tego, że mamon o poranku ciągnął za sobą 5,5-kilogramową dynię, ponieważ jak co roku, jako jedyny członek rodziny zamieszkujący z filipem na jednym poddaszu, został wmanewrowany w halloween. a propos, może macie jakiś pomysł na "nienudny", ale przede wszystkim prosty, tani i megastraszny strój halloweenowy??? bo ja, jak na pracownika działu kreacji przystało, kompletnie nie...

ps. piękną dynię sobie wycięliśmy!
ps dwa. uratowałam nieudaną konfiturę. dosypałam więcej brązowego cukru i podsmażyłam do skutku, czyli do uzyskania smaku. jest smak!!!

poniedziałek, 26 października 2009

źle

na noc nałożyłam maseczkę, która miała zlikwidować kurze łapki wokół oczu i obudziłam się z takimi worami, jakich nie miałam jeszcze nigdy… kurze łapki oczywiście nadal mam.

po wczorajszej kinowej uczcie kulinarnej postanowiłam zrobić dziś coś dobrego. no i porwałam się jak głupia na konfiturę z karmelizowanej cebuli (przepis - white plate). a wiadomo, że mamon to mamon i nigdy julią child, makłowiczem ani nawet liską nie będzie... samo siekanie pięciu cebul zajęło mi trochę, bo przy każdej płakałam jak bóbr. aż zaczął się taniec z gwiazdami. biegałam więc z sypialni do kuchni, błogosławiąc piętnastominutowe przerwy na reklamy. i mimo że nie zapomniałam kupić żadnego ze składników, a nawet dodałam je według odpowiedniej kolejności, moja konfitura nie wygląda jak ta ze zdjęcia. mało tego, ona wygląda źle. tak źle, że bałam się spróbować...

niedziela, 25 października 2009

julia child rules

nic nie miałam do gołoty i adamka, dopóki nie popsuli mi sobotniego wieczoru. żeby chociaż walczyli na innym kanale - najlepiej tym, którego nie oglądam. ale nie - oni byli dokładnie tam, gdzie być nie powinni. za to nie było gotowych na wszystko!!!
a propos zdesperowanych gospodyń domowych poszłyśmy z judytą na julie&julia - przezabawny film o jedzeniu, luzowaniu kaczki, pisaniu bloga, bo skończyło się właśnie trzydziestkę (!), a przede wszystkim o lubieniu siebie. od dzisiaj julia child rules!!

foty filmweb

piątek, 23 października 2009

wena nie umarła

boże, jak mi się chciało pisać!! a więc jednak wena nie umarła wraz z podjęciem nowej pracy.
i coś wam powiem - może i przed tygodniem miałam najlepszego etatowego szefa, ale teraz mam najlepszą etatową nową pracę - żadnych fikusów;)

jutro śpię do południa. o 13 mam umówionego fryzjera. o 17 kino z judytą. o 22.45 gotowe na wszystko.
***
emila z filipem rozmawiają na skypie.
emila: filip, chcesz coś powiedzieć?

filip: ja..? nie.

czwartek, 22 października 2009

żadnej czystej szklanki

tydzień w nowej pracy nie minął a w domu mamona: ryba głodna, rumiankowy papier toaletowy skończony, żarówka przepalona i żadnej czystej szklanki, że nawet herbaty nie ma się z czego napić. więc nie pijemy. poza tym zero fajnych ciuchów na jutro.

ps. filipu, jak na mamonowego syna przystało, wrócił z urodzin jasia z prezentem dla jasia w plecaku...

środa, 21 października 2009

ofiary

dominik nie chodzi na szkolną zabawę halloween, bo mówi, że kiedyś w halloween składano ofiary z dzieci.
filip: no to go zapytałem: czy ty myślisz, że my tam w szkole składamy jakieś ofiary???

poniedziałek, 19 października 2009

pierwszy dzień

dziś prawie umarłam, więc teraz muszę się wyspać. jak się wyśpię, to wrócę. ale lojalnie uprzedzam, że to może potrwać.

butelka

miałam tyle spraw, że nie było czasu zestresować się jak należy. ale dziś żarty się skończyły. jutro idę do nowej pracy. boję się tak, że nie pomaga ani taniec z gwiazdami, ani vanilla sky, ale jedyne co mogę teraz robić to gapić się w telewizor.

ps. zamiast nowego kubka do nowej pracy kupiłam sobie nową tunikę. w kolorze butelkowej zieleni. wyglądam w niej jak wielka zestresowana butelka.

niedziela, 18 października 2009

oddał resztę

kiedyś brak mleka do kawy w sobotę rano doprowadzał mnie do płaczu. pragnęłam wtedy mężczyzny, który pobiegłby do sklepu, tak żebym sama nie musiała się zrywać, ubierać i malować lub nie daj boże wychodzić po nie bez makijażu. od dziś w soboty mogę sobie łazić w piżamie do południa. filipu skoczył do sklepu. wrócił z mlekiem (i to nie jakimś pierwszym lepszym, tylko dokładnie tym, o które prosiłam, o odpowiedniej zawartości tłuszczu). kupił mi też obcasy. a co równie istotne - oddał całą resztę.

piątek, 16 października 2009

kilka dób przed czasem

wyjaśniło się, dlaczego wczoraj nie wyszło mi ciasto... no ale skąd mogłam wiedzieć, że pms nadejdzie kilka dób przed czasem!? dzięki bogu nie ma ono żadnego wpływu na pączki z elite. najmniejszego. najlepszy szef zjadł dwa.

lidka, która ma już dwie córki, pisze, że ze wszystkim daje sobie radę i ma czas. ja na nic ostatnio nie mam czasu, a mam dopiero jedno dziecko. w dodatku duże, które samo odkurza i wiąże sobie sznurówki, dzięki czemu teoretycznie powinnam mieć przynajmniej pół godziny więcej niż przedtem, gdy ja odkurzałam i ja wiązałam.

w piątek wieczorem oglądam rozmowy nocą.

czwartek, 15 października 2009

daktylowe klapło

22.00 mamon pada na pysk, ale ciasto daktylowe w piekarniku się piecze. jeszcze tylko odprasuje nową bluzkę i może żegnać się z najlepszym szefem, który już w ogóle się na niego nie gniewa.
23.10 daktylowe klapło. mimo starań i mimo że było priorytetem (korekty niedokończone, łazienka nieposprzątana). czy wypada szefa częstować klapniętym plackiem, choćby miał w sobie najlepszą brandy??
23.20 niewyspany mamon nie powinien zbliżać się do kuchni, bo jest więcej niż pewne, że zamiast szklanki cukru wsypie go cały kilogram. ciasto klapnięte i zasłodzone. fuck. teraz będę musiała sama je zjeść a do pracy kupić pączki...

środa, 14 października 2009

to z zimna

w domu mamy 15 stopni. zimno tak, że pisać nie można. skapitulowałam i włączyłam piec.

przy kawie przeglądam magazyny. potem, żeby poczuć sie jak prawdziwa kobieta na dobrze wykorzystanym urlopie, idę na manicure. aparat na zębach ma swoje plusy - skutecznie uniemożliwia gryzienie paznokci, dzięki czemu mam z czym iść.
halinka kończy dzisiaj wcześniej. więc pewnie kawa. czuję, że potrzebuję dużo kawy i dużo ciepła. dobrze, że przynajmniej to pierwsze da się jakoś załatwić.

dawno niczego nie grałam, ale w taki dzień może być tylko na smutno (to z zimna!):

chcę ładne buty

wreszcie znalazłam t-shirt dla siebie:
I WANT
pretty shoes
luxury car
diamonds
money
super cute clothes

peace
love days
happiness

będę nosić na randki;)

wtorek, 13 października 2009

do bólu niezmienne

w niedzielę dorcia wysłała męża z naszymi dziećmi do cyrku, a sama zrobiła grzańca. zapaliłyśmy po papierosie na balkonie. może sobie padać w takie niedziele u dorci. nic a nic nas to nie wzrusza.

na dobry początek urlopu poszłam do lekarza. a gdy wychodziłam z gabinetu, już wiedziałam, że oprócz pracy i kurtki na zimę zmieniam też moją panią doktor. swoją drogą, to frustrujące, że to, co chciałabym zmienić najbardziej (uda, biust, stan cywilny), pozostaje do bólu niezmienne (no ewentualnie uda rosną, biust maleje, ale to przecież nie o takie zmiany mi chodzi!?).

potem poszłam na sklepy. i żeby nie było, że znowu narzekam, cytuję zasłyszane:
rozczarowane dziewczę wychodzące z re... do koleżanki: wszystko, ale nic.
starsza pani w za... do męża: myślisz, że mi się coś podoba? figa z makiem!
sami widzicie, że dziś zakupy po prostu nie mogły mi się udać.
za to udała się pomidorówka. i cofam wszystko - czyli że zupą nie można się najeść i inne bzdury, które wygadywałam.

poniedziałek, 12 października 2009

zasiedziałam się

gdy przygodny chłopak po nocy spędzonej z moją znajomą zapytał ją rano: co to dla ciebie znaczyło?, usłyszał biedak jedynie: zasiedziałam się..?

to nas odróżnia od nastolatek. nie zakochujemy się po pierwszym pocałunku (nawet jeśli niektórzy faceci tak myślą). nie zakochujemy się po pierwszym seksie (a żeby mieć pierwszy seks z interesującym facetem nie musimy go najpierw poślubiać). w ogóle rzadko kiedy się zakochujemy (dzięki czemu mniej cierpimy, jesteśmy szczęśliwsze i w przyszłości mniej narażone na depresję). czy to dlatego, że dziś trzymanie za rękę stało się bardziej intymne niż niezobowiązujący numerek? a może dlatego, że nam nikt już nie napisze białym sprayem na asfalcie pod oknem: kamila, kocham cię! marcin*.

*autentyk adresowany do mojej nastoletniej sąsiadki, który dziś o poranku przeczytali wszyscy mieszkańcy naszej kamienicy oraz wszyscy ludzie idący tędy do kościoła.

piątek, 9 października 2009

bardzo mądry

miałam taki tydzień, że musiałam pójść na solarium... ale najważniejsze, że najlepszy etatowy szef naprawdę mi wybaczył. do tego stopnia, że razem zastanawiamy się, którą pannę wybrać na moje miejsce, i która za szybko nie odejdzie mu z pracy... a to, że liczy się z moim zdaniem (a przecież po pierwsze jestem kobietą, po drugie feministką, a po trzecie niedawno wypowiedziałam robotę u niego) świadczy już nie tylko o tym, że jest najlepszy, ale i bardzo mądry. a w dodatku dał mi trzy dni urlopu. postanowiłam więc, że na pożegnanie upiekę mu ciasto daktylowe.

ps. na urlopie bedę uprawiać szoping i oglądać seriale - trzeci sezon tudorów i podobno rewelacyjne układy. i nikt mi nie powie, że lepszy byłby jakiś tam aktywny wypoczynek, bo i tak nie uwierzę.

czwartek, 8 października 2009

violence or porn

k.: próbowałem otworzyć jedno z twoich zdjęć na kompie służbowym przed chwilą - zablokowało mi, krzycząc, że kwalifikuje stronę jako "violence or porn". i ty się dziwisz, że ludzie na twoim blogu orgazmu szukają...

cieszymy się

mamon zdesperowany brakiem wiarygodnej diagnozy odnośnie dolegliwości nękających go po trzydziestce połknął brzydką grubą rurę (przy czym mało nie zszedł!!), żeby dowiedzieć się, że wszystko jest ok. nfz go kiedyś ścignie za te badania na koszt państwa - to jest pewne. pani doktor była za to zachwycona: cieszymy się! - powiedziała, nie bacząc na to, że mało mnie nie udusiła.
a cieszymy się umiarkowanie, ponieważ do wykluczenia zostało jeszcze parę chorób...

wczoraj o 21 urodziła się basia.

środa, 7 października 2009

cztery cm rozwarcia

lidzia pisze: wywołują. mam 4 cm rozwarcia. kurczę, rodzi się basia. trzymajcie kciuki za obie!!!
ps. za to ja mam gastroskopię... mniej przyjemne niż poród, ale podobno przeżyję.
ps dwa. szef rozmawia już ze mną normalnie - tzn. nie tylko prosi o kawę, ale opowiada o remoncie. chyba zostało mi wybaczone.

bo ja siedziałem

przychodzę z pracy. sterana, bo po rekrutacji, podczas której nawet na siku nie miałam czasu.
filip od progu: będziesz musiała to podpisać.
tym razem 20 razy when the teacher ask me to sit on the carpet in the circle, i will do so.
filip: co innego powinno być napisane, bo ja siedziałem.

czy mogę pocieszać się tym, że cała klasa dostała karę..?

wtorek, 6 października 2009

nie ma sentymentów

otwieram pudelka: penelope się zaręczyła, mr. big się zaręczył. takie rewelacje na dzień dobry, kiedy w dodatku najlepszy mamonowy szef okazuje się nienajlepszy, gdy odchodzę!? mimo mufinki, którą przyniosłam mu na śniadanie. a więc jednak nie ma sentymentów...

ps. tabuny młodocianych panien przewijają się dziś przez biuro w takim tempie, że od rana nie mogę opublikować tego cholernego posta.
ps dwa. w międzyczasie szef zjadł mufinkę... czy to znaczy, że znak pokoju przyjęty??

poniedziałek, 5 października 2009

marzenia o normalnej matce

w pracy mamy rekrutację. taka rekrutacja jest strasznie męcząca. ale w końcu przez kancelarię przewijają się tabuny.

babcia elka zachwycona bękartami wojny. no co jak co, ale żeby babcie chodziły do kina na TAKIE filmy i jeszcze się nimi zachwycały, to chyba nie jest normalne. (zawsze marzyłam o normalnej matce i żeby się ubierała, jak moja pani z podstawówki - bo moja pani z podstawówki nosiła tylko dobrze skrojone garsonki. moja elka natomiast najwyraźniej dożywotnio upodobała sobie wolny styl hippie).

bardzo szybko wymyśliłam, w co się jutro ubiorę do pracy. odkurzyłam szykowne kozaczki - lutowy nabytek ze stolicy. ani myślę przecież odstawać od wylansowanych kandydatek do siedzenia za moim biurkiem i gawędzenia z moim fikusem. wystarczy, że muszę pogodzić się z ich młodym wiekiem, za który powinno się karać.

niedziela, 4 października 2009

penelope cudowna jak zwykle

poszłyśmy z judytą na nowego almodovara. w ogóle nie płakałam a co gorsza nie miałam ochoty na więcej. nie wiem, czy to jest słaby film, czy to może wina pełni - w końcu pełnie są najgorsze. tylko penelope cudowna jak zwykle, niezależnie od wszystkiego.

na nibyrandce upiłam się wódką z martini i zapomniałam nawet o tym, że mam druty na zębach. od dziś umawiam się tylko w czasie pełni i tylko na nibyrandki.

luka ma już dla mnie nowych tudorów.

czwartek, 1 października 2009

na polskim

filip: na polskim jest fajnie, bo nie ma matematyki.

if you want it

tak na wszelki wypadek nic nikomu nie mówiłam, żeby nie zapeszyć. nie zapeszyłam i... dostałam pracę! całkiem nową;) oczywiście tradycyjnie cały ranek się martwiłam, jak to powiem najlepszemu szefowi. ale szef zniósł to z godnością, po męsku, bez scen, bez obrażania i nawet jednego "fuck" nie powiedział, przynajmniej głośno, choć nagle jakby posmutniał. fikus natomiast nie przejął się zupełnie.

If you want it, You already got it.

 
 
ps. powinnam brać przykład z fikusa.
ps dwa. muszę jakiś serial sobie obejrzeć, żeby ochłonąć. tyle wrażeń to już nie na mamonowe nerwy.