poniedziałek, 28 lutego 2011

lewituje

filipu: a kuba ma lewitujący globus!
blond mamon: tak? a co on robi? 
filipu: no lewituje!

gwiazda tańcząca na lodzie

może i mamon wrócił wczoraj trochę później (gdyż z koleżankami przy alkoholu i niemiłosiernie słodkich deserach w kamei omawiał istotne kwestie damsko-męskie). może i trochę się nie wyspał. ale na lodowisko trzeci raz w życiu wyszedł. w swoim trzyletnim sztucznym futerku. a szło mu tak, że... gwiazda tańcząca na lodzie normalnie;)
prosto z lodu poszliśmy na jedzenie. spotkawszy po drodze kuzyna szczypiornistę młodszego chwalącego belgijskie frytki. my zjedliśmy makaron z bolońskim. i tym sposobem to, co na lodzie zrzuciłam, znowu poszło mi w uda. damn it. 

niedziela, 27 lutego 2011

włatcy móch

Filipu odrabia polski.
mamon: ale władcy nie pisze się przez t.
filip: jak nie?! a włatcy móch?

piątek, 25 lutego 2011

bez szans na cokolwiek

mamon w piekle spłonie. bez szans na rozgrzeszenie, zbawienie, na cokolwiek. iść miał do księdza. naprawdę to planował. ale po drodze zaszedł (przysiągłby, że na chwilkę!) na karmi i papierosa. po sąsiedzku. a jak już usiadł, to podnieść się nie mógł. tak było mu dobrze. a ksiądz znowu czytałby biblię piętnaście minut, zanim przeszedłby do sedna...

czwartek, 24 lutego 2011

zupa jest darmowa

filip: nie jadłem dzisiaj w szkole zupy. jakoś nie miałem ochoty.
mamon: to po co ja płacę za te obiady?
filip: zupa jest darmowa.

nuuuda

kiedy mamon kupuje krem na rozstępy, to znaczy, że zbliża się wiosna. to dlaczego dzisiaj prawie zamarzłam? i dlaczego pomyślałam, że potrzebna mi czapka?? a wiadomo, że takiej, w której mamon by wyglądał (nie mówię zaraz, że dobrze, ale przynajmniej jakoś) nikt jeszcze nie wydziergał.

zawiozłyśmy wczoraj z halinką dzieci do ekowiarni. na dokument biały żagiel nad prypecią. o trzech artystach, którzy płyną jachtem w rejony zamknięte po awarii w czarnobylu. zawiozłyśmy, żeby młodzież uświadomić i uwrażliwić. ale na nich zrobiła wrażenie jedynie ekologiczna gorąca czekolada. film o ekologii? nuuuda. 

wtorek, 22 lutego 2011

epidemia

ja: x jest w ciąży i y jest w ciąży.
judytka: epidemia:)
ja: plaga jakaś. za chwilę nie będę miała z kim piwa się napić, jak to się rozprzestrzeni;)

poniedziałek, 21 lutego 2011

pity

dziś nie oglądam slajdów. dziś wypełniam pity.

na kolację był camembert z żurawiną zapiekany w cieście francuskim. bo musiałam sobie jakoś zrekompensować zmarnowany wieczór. bo kto właściwie powiedział, że takie jedzenie to tylko na romantycznych kolacjach? bo całkowita liczba odwiedzin na blogu sięgnęła czterdziestu tysięcy. moje uda powoli wracają do siebie.

niedziela, 20 lutego 2011

slajdy

w niedzielę około dziesiątej mamona obudził telefon.
halinka: to co, idziemy na lodowisko?
ja: idziemy, ale dopiero po kościele...

następnie mamon wstał. po bożemu naleśniki z nutellą na śniadanie usmażył. syna do kościoła zaprowadził. a po mszy świętej na lodowisko miejskie zawiózł. sam też łyżwy założył i zrobił kilka pełnych okrążeń. miśka powiedziała, że nieźle mu idzie.

elka przywiozła pudełko slajdów i całkiem jeszcze sprawny, choć mocno zakurzony, projektor. no to teraz wieczorami mamy takie klimaty...   

 

sobota, 19 lutego 2011

szczerze po lekturze

halinka: gdybym cię nie znała, pomyślałabym, że jesteś jakąś idiotką;)

z rabatem walentynkowym

coś mi mówiło, że spokojnie mogę sobie kupić kolejną parę butów... dwie pary... takie rzeczy po prostu się wie;) nagły i niespodziewany przypływ gotówki nie był co prawda wygraną w totka, ale odpowiednio usprawiedliwił ostatnie zakupy na wyprzedażach.  
filip na szopingu z kobietami: czasami żałuję, że jest coś takiego jak przymierzalnia.
mamon: jak będziesz jęczał, to za karę pójdziesz jutro z nami do salonu sukien ślubnych;)

nazajutrz mamichalska w jeden dzień i w pierwszym salonie, do którego weszła, zamówiła całą kieckę wraz z pantoflami. z rabatem walentynkowym. byłam dzielna, nie płakałam.

piątek, 18 lutego 2011

dwa lata

blog mamona kończy właśnie dwa lata. te dwa lata był to dla mamona czas burzliwy, w którym to mamon posłał syna do pierwszej klasy, założył aparat na zęby, zmienił pracę, napisał parę postów odupiemaryni, zakochał się, zauważył nowe zmarszczki mimiczne (na które żadne kremy nie działają), obejrzał dwa sezony serialu usta, usta, awansował, przeżył bolesny zawód miłosny, zdobył trzydzieste drugie miejsce w konkursie blog roku, przytył, schudł i kupił sobie z piętnaście torebek...

a zaglądaliście tu trzydzieści dziewięć tysięcy siedemset dwadzieścia osiem razy! za dwa lata mamon życzyłby sobie tyle samo komentarzy;)

ale przecież, dżizas!

kiedyś na przyjazd mejmichalskiej upiekłam moją specjalność - tartę szpinakową na cieście francuskim. mamichalska spojrzała na nią ze szczerą pogardą i powiedziała: zabierz ode mnie to zielsko i szybko zrób mi tosta z szynką! 

mamichalska przyjeżdża jutro. tym razem poszłam do mięsnego. na szczęście nie było kolejki za mięsem.

natomiast wieczorem marchew na ciasto utarłam sobie razem z opuszkami palców. (ostatnio ucierał ją mój syn i mimo że nieletni nic poza marchwią sobie nie utarł...). ale przecież, dżizas!, znów jest pieprzona pełnia. a przeważnie w pełnię nic mi się nie udaje. i właściwie to nie wiem, czemu tknęłam dzisiaj piekarnik. 

czwartek, 17 lutego 2011

najlepsze teksty

kaśka: najlepsze są teksty: "widocznie tak miało być" i "nie byliście sobie pisani". moja mama w wygłaszaniu ich jest mistrzynią!
ja: tia... elka też. dobiła mnie tym: "na pewno czeka na ciebie coś lepszego".

środa, 16 lutego 2011

milion

filip: a jak wygrasz osiem milionów, to dałabyś mi milion?

nie trafiliśmy szóstki w totka. kupiliśmy duże chipsy i oglądamy mecz. nie dość, że milion znów przeszedł nam koło nosa, to jeszcze barcelona przegrywa. fuck.

nie mają szczęścia

mamon: niektóre dzieci nie mają kieszonkowego.
filip: one nie mają szczęścia.


gdyby szczęście kosztowało dwadzieścia złotych miesięcznie...

dzień matki

koleżanka martwiła się, że jej siedmioletnia córka, którą wysłała na ferie do babci, od kilku dni się nie myje (bo babcia nie każe).
ja: filip byłby szczęśliwy, gdyby tyle się nie mył. czasem robimy dzień dziecka i wtedy nie musi.
l.: a ty też w dzień matki się nie myjesz?;) 

wtorek, 15 lutego 2011

gumki

filip: dzisiaj w szkole william rozdawał gumki.
mamon: jakie gumki??
filip: do mazania. a jakie?
mamon: no, nie wiem... do włosów?

gemini

kiedyś moja ulubiona płyta... wciąż moja ulubiona płyta. czekałam na nią pięć dni. ale na pewne rzeczy warto czekać.

poniedziałek, 14 lutego 2011

co nas nie zabije...

mamichalska przyjeżdża kupić suknię. (a więc jednak, dzięki bogu, najlepsza przyjaciółka do ślubu nie pójdzie w dżinsach). plan podobno jest taki, że do salonu idziemy razem.
mamichalska: będę w piątek, to wieczorem coś tam sobie dziabniemy, a w sobotę załatwimy ten salon.

jeszcze trzy miesiące temu cieszyłabym się jak carrie bradshaw w garderobie mody vogue. a teraz myślę, że ja to będę musiała dziabnąć sobie też w tym salonie...

niedziela, 13 lutego 2011

co robi babcia...

mamon, słysząc głos z kuchni: o jezu, babcia śpiewa!
filipu: no...

filipu, słysząc muzykę dobiegającą z babcinego pokoju: babcia, co robisz? tańczysz?

powiem księdzu

mamon do syna: nie byłeś dzisiaj w kościele!
filipu: yyy...
mamon: powiem księdzu!:)
filipu: ej!:)

życie nie jest sprawiedliwe

filipu: a ty, mama, masz kalesony?
mamon: nie.
filipu: to nie fair!
mamon: życie nie jest sprawiedliwe.

mówi do mnie babcia

filipa z powrotem sobie przywiózłszy, ciasto marchewkowe upiekłszy (i nie przypaliwszy! a na dodatek grubo cukrem pudrem posypawszy), poczułam się jak naprawdę dobry mamon.

filip po dwóch tygodniach przebywania z moją elką ma za krótkie nogawki od spodni, za długie włosy i mówi do mnie babcia.
   

sobota, 12 lutego 2011

ziemniaki

mimo że w mojej dizajnerskiej lodówce od wyjazdu filipa nie było prawie nic (dokładnie to majonez, kawałek łososia i ledwo napoczęta raki), coś mnie niepokoiło. ale skąd mogłam wiedzieć, że moja elka kupiła mi kiedyś ziemniaki?! no to sobie po paru tygodniach zakwitły.

piątek, 11 lutego 2011

dieta

r.: ech, po odstawieniu ciasteczek nic mnie już nie cieszy:(

w żywe oczy

po wizycie u znajomych, u których razem z m. oglądałyśmy zdjęcia...
m.: a podobały ci się te foty?
ja: nie.
m.: mi też nie.
ja: ale ja się nie odzywałam, a ty kłamałaś w żywe oczy;)

al dente

gdy mamon przed północą gotuje makaron, to prawdopodobnie jest po alkoholu. dlatego nie zawsze wychodzi mu al dente. 
(bo zamiast na koncert ścianki poszłyśmy się napić do meskala. kobiety...). 

czwartek, 10 lutego 2011

we want to be modern

może i nie byłyśmy w teatrze. ale żeby nie było, że tylko biegamy po sklepach (!), poszłyśmy do muzeum. i tam mamon, który do fanów tego typu rozrywki nie należy, doznał objawienia! chcemy być nowocześni. polski design 1955-1968 z kolekcji muzeum narodowego w warszawie. a ponieważ niestety nie mógł niczego wynieść, obfotografował wszystko...

środa, 9 lutego 2011

pomidorowa ze śliwką

mamon miał w życiu wiele planów. marzył mu się fajny blog o czymś. (w przeciwieństwie do tego, który właśnie pisze. zwykłego "odupiemaryni"). najlepiej kulinarny. ale ponieważ to, co ugotował, na talerzu wyglądało ładnie, a na zdjęciach jak kupa, postanowił poprzestać na pisaniu.

od wyjazdu syna nikt mamona nie pytał, co będzie na obiad. więc codziennie była pizza. a warszawa? warszawa smakowała jak pomidorowa. ze śliwką i z cynamonem (wspaniały nowy świat) i ze słonecznikiem (marak - tu na deser podawano także genialne ciasto czekoladowe!).
ale prawdziwą ucztą dla naszych podniebień były niewiarygodne, rozpływające się w ustach, jeszcze ciepłe pączki z różą i migdałami na chmielnej. pachniały tak, że nie sposób było chmielną przejść obojętnie. no to przystanęłyśmy na chwileczkę...   

dizajn uliczny

ha! w lutym widziałam palmę;) nie mogłam się powstrzymać i znowu zrobiłam jej zdjęcie... ale palmy nie będzie. będzie uliczny dizajn. i piękne kobiety.


wtorek, 8 lutego 2011

w życiu nie widziałam tylu pijanych elvisów

hah, wróciłymy. ale było! pisać to za mało...

w sobotę wieczorem dwie urodziwe turystki wybrały się do klubu. najpierw błądziły. potem błądziły w deszczu (który zniszczył im perfekcyjnie zrobione makijaże i równie dobre fryzury). a w końcu walczyły z ochroną, żeby wpuściła je do środka. ale ponieważ na liście vipów stało czarno na białym: alina+andrzej, a judyta andrzejem nie była, nieźle się natrudziły, zanim umięśnieni panowie przyznali, że zaszła fatalna pomyłka. 
ale wszystkie te upokorzenia zostały wynagrodzone. bo potem królował już tylko rock and roll, rockabilly i frywolna burleska...  
judyta: w życiu nie widziałam tylu pijanych elvisów!;)

grał pavulon twist (lewka rulez!) i lou cifer and the hellions... 
ja (podrygując): chyba słucham za dużo smutnej muzyki;)
a jak na imprezie z klimatem zniechęcić fajnego faceta (który czaruje dziewczynę z megapudlem na głowie - bo tak mniej więcej wyglądała moja fryzura po deszczu)...
d.: (...) no, i poszłem...
ja: poszłem??? nawet moje dziecko wie, że poszedłem;)
judyta: no i wystraszyła chłopaka - takie rzeczy to się mówi po ślubie;)

piątek, 4 lutego 2011

właściwie mógłby

cztery pary majtek, parę bluzek, dżinsy, perfumy, kozaczki... pomału kończy mi się miejsce w walizce. a to tylko kilka dni. zawsze mogłabym przywieźć sobie coś ładnego z ostatnich wyprzedaży, gdybym tylko trochę go zostawiła. czy na pewno potrzebna mi będzie piżama..?

mimo że judyta nie planuje wyjścia do teatru, sprawdzam repertuar. przecież świat nie kończy się na zakupach. chociaż jak dla mnie właściwie mógłby.

szalona

mamon: ja to chyba przed wyjazdem brwi sobie zrobię. a co!
judyta: szalona:)

menopauza bez stresu

po wtorkowej becherovce i środowym pszenicznym czwartek postanowiłam spędzić w trzeźwości. włączyłam telewizor i piekarnik. i z prasą kobiecą (menopauza bez stresuidealne szminki na walentynki, chiński horoskop, celtycki horoskop i piękniejsza w 12 minut...) oraz kawałkiem pizzy cztery sery zaległam pod kołdrą. pakowanie zostawiwszy na ostatnią chwilę, czyli na jutro.


czwartek, 3 lutego 2011

chwila spokoju

ledwo rozstałam się z filipem, a już dzwonię...
brat ornitolog: mogłabyś chociaż w ferie dać dziecku chwilę spokoju.

wszystko mi opadło

mamichalska: no, wszystko mi opadło... ręce, cycki...
mamonowi z wiadomych przyczyn opadają zwykle tylko ręce.