piątek, 31 grudnia 2010

nie pamiętać

jak sobie mamon po chorobie wymiótł kuchnię. jak sobie zutylizował przeterminowane przyprawy. jedzenie, którego od dawna nikt nie jadł. i wszystkie akcesoria, które przypominały mu za dużo, a w dodatku były brzydkie (bo wiadomo, że tych ładnych szkoda), od razu poczuł się lepiej.
a idąc za ciosem, co cenniejsze pamiątki wystawił na allegro. żeby w nowym roku nie pamiętać.  

jak nic nie ma

jak nic nie ma w telewizji, to zawsze jest pieprzony doktor house.

środa, 29 grudnia 2010

bez walki

dzwoni mama jasia. że filip chce zostać na noc. i podobno nie podda się bez walki. nygus dobrze wie, że  mamon nie ma dziś siły na żadną walkę. niech zostaje. to co, że bez szczoteczki. chyba wszystkie zęby zaraz mu nie wypadną, jak raz ich nie umyje.
ja poczytam sobie klarę (w końcu uwielbiam książki, w których bohaterki mają gorzej ode mnie. a klara ma na pewno). wypiję kolejną waniliową herbatę. a potem coś sobie obejrzę. do poduszki. 

the xx

filip u kolegi. mamon w łóżku. wczorajsza wyprawa do ortodonty bez ciepłych majtek pokutuje gorączką. nieoczekiwane przełożone.

jacek kurt poleca:

róż koronkowy

gdy nie dzieje się nic, czyli gotuję pierwszy obiad, wstawiam drugie pranie, a w telewizorze leci pięć tysięcy dwieście siedemdziesiąty szósty odcinek mody na sukces, to wiadomo, że zaraz potem musi wydarzyć się coś... i to nieoczekiwane może być lepsze. może też nie być. ale ja trzymam się wersji, że będzie. 

do łazienki kupiłam farbę koloru o poetyckiej nazwie róż koronkowy.

jakieś niemodyfikowane

wujek antyglobalista i zagorzały przeciwnik stołowania się w macu, wciskając mi banknot do ręki: kup filipkowi coś dobrego. jakieś niemodyfikowane genetycznie jabłko.
no tak, dziś nie wystarczy już, że matka w ogóle zrobi zakupy.

wtorek, 28 grudnia 2010

w zakupoholizm

historia jak z kiepskiego dowcipu. chciałam napić się kawy na dworcu we wrocławiu, a tam... nie ma dworca.
za to były wyprzedaże! od razu przeszła mi gorączka, która zwaliła mnie z nóg dzień wcześniej (notabene po spacerze, ale mogła też mieć jakiś związek z ospą kompletnie już przecież przeze mnie zlekceważoną). i mimo że w walizce wiozłam znalezione pod choinką dobra (dobrą bieliznę, dobrą biżuterię, dobry kosmetyk i dobry słoik miodu pszczelego), nie mogłam się powstrzymać, żeby nie nabyć kilku następnych... 
z zakochania w zakupoholizm. taka jest moja diagnoza. i tylko jedno życzenie. żeby w ten nowy rok nie wejść z debetem.

niedziela, 26 grudnia 2010

a nie na sylwestra

wybieramy się na spacer.
wujek: to co, wychodzimy?
ja (bo wstałam dopiero, mimo że było już dobrze po południu): dajcie mi jeszcze chwilę na jakiś makijaż.
wujek: ale my idziemy na sanki, a nie na sylwestra:)
gdybyśmy szli na sylwestra, szykowałabym się dwa dni... a potrzebowałam zaledwie pół godziny. więc zupełnie nie wiem, o co tyle krzyku.

konstelacje

nie wiedzieć czemu, ostatnio często dostaję anonimy.
sms: alinko, święta! może śnieżna randka?:)
więc zapytałam otwarcie, kto zacz, bo numer był mi bliżej nieznany.
x: ooooo ty! a jesteś u babci?;)
ach tak... były takie święta, lat ładnych temu parę, kiedy na zapadłej wsi polskiej odwiedził mnie pewien chłopiec... ale raz, że wtedy byłam młoda. dwa, że piękna. trzy, że trochę już się nudziłam. a poza tym nie miałam ospy i aparatu na zębach. mogłam więc sobie z ganku adoratora wypatrywać. a ponieważ było zimno, jak dziś, tak że zdecydowanie odpadały spacery, randez-vous odbyło się w aucie. i z auta, jak na amerykańskim filmie, razem oglądaliśmy konstelacje;)
x, czyli s.: heh! ale wtedy było super...
heh... z mamonem zwykle jest super;) i jak widać, o mamonie się nie zapomina. nawet po latach.

historie rodzinne

ospa ma przebieg łagodny. (w ogóle to chyba jakiś żart z tą ospą!). siedzimy więc razem, jemy mandarynki i cukierki toffi piernikowe. wujek antyglobalista zniechęca nas do usa, a babcia helenka opowiada najlepsze historie rodzinne. na przykład o tym, jak mamonowy pradziadek wyjechał był za młodu do stanów właśnie. jak pracował w zakładach forda (tego forda!). i jak w tychże zakładach spędziwszy osiemnaście lat, zarobił na dom w kraju. i jak potem wrócił. jak poślubił połowę młodszą prababcię walerkę. i jak zaraz potem zaczęła się wojna...

czwartek, 23 grudnia 2010

bądź zajebisty na święta!

k. na fejsie: uruchamiam facebookową akcję bądź zajebisty na święta! kto kliknie lubię to!, ten będzie zajebisty na święta.
kliknęłam. ale czułam niedosyt, więc zaraz potem zapytałam, czy mogę kliknąć dwa razy. no bo ja bym chciała być taka najbardziej zajebista.
k. ku podsumowaniu: wszyscy jesteśmy zajebiści, a najbardziej alina!
i tak właśnie spełniają się życzenia:))) zajebiście!

a więc, idąc za ciosem... żebyście byli zajebiści, żebyście byli szczęśliwi, żebyście nie mieli ospy etc.
i bonus. moje kochanie w wersji "jeszcze bardzo małe baby", bardzo świątecznie.

ospa wietrzna

jak nie urok, to sraczka albo ospa wietrzna... i wiadomo, że przydarzy się mamonowi. of course przed samymi świętami. mimo że przechodził ją w dzieciństwie. 
wysmarowana pudrodermem, gdzie trzeba (może panią jeszcze mocniej wysypać - powiedziała pani doktor, do której właściwie szłam z wysypką...) pakuję niebieską walizkę. cały czas bowiem wybieram się jutro na głęboką prowincję. z ospą czy bez będę jeść karpia, oglądać świąteczne hity w tvp i grać z filipem na pianinie. wlazł kotek na płotek - bo tylko to umiemy:) 

środa, 22 grudnia 2010

blog roku

powinnam mieć teraz mnóstwo czasu, a nie mam go wcale. babcia elka zabrała małoletniego na zasypaną śniegiem wieś polską. nie muszę nikogo gonić do odrabiania lekcji i mycia uszu, ani też nikomu szykować śniadań. spotykam się towarzysko i biegam po sklepach (ratunku, prezenty!?). wracam późno. jestem do tyłu z serialami i w kompletnej dupie z myciem naczyń. o stepie, angielskim i malowaniu łazienki nie wspomnę... chciałam zrobić sobie bożonarodzeniową gwiazdę z papieru, ale muszę raczej zrobić sobie kolację. 

dokładnie tego nie przemyślałam, bo przecież konkurencja mnie zniszczy. ale jednak zgłosiłam blog do konkursu. kolega mówi, że jednego esemesa już mam, także może aż tak dużego wstydu nie będzie;)

w tvp lawendowe wzgórze z moim ulubionym niemieckim aktorem. może nie usnę... 

wtorek, 21 grudnia 2010

powody

amelka, lat 8: zerwałam ze swoim ostatnim chłopakiem, bo za dużo ode mnie wymagiwał.

prawie jak x-men

ksiądz proboszcz wysłał nam esemesa z zaproszeniem na mszę świętą niedzielną, podpisując się x marian.

poniedziałek, 20 grudnia 2010

na rozgrzewkę

można było chyba przewidzieć, że jeśli mamon mówi, że żadnych facetów nigdy przenigdy, to przecież nie mówi poważnie.
mówiłam tak, gdy porzucona zostałam przez pierwszego mężczyznę mojego życia. i potem, gdy sama rzucałam następnego. i w końcu, gdy na świecie pojawił się filip. wtedy koleżanki śmiały się najgłośniej. i tak jak przewidziały, nie minęło pół roku, a zakochana już byłam po uszy. a skoro nawet z pieluszką w ręce i mlekiem z obu piersi płynącym można...
otóż, mamon za bardzo lubi facetów. ale zakochiwać się na razie nie będzie. zresztą mamonowe serce, jak wszystkie mamonowe narządy i członki tej zimy, zamarzło.

no to może coś na rozgrzewkę...

sobota, 18 grudnia 2010

normalnymi ulicami

babcia elka: lubię stinga, bo on jest taki normalny.
filipu: messi też! chodzi normalnymi ulicami.

pomelo

wczorajsza impreza lekko wymknęła mi się spod kontroli... do domu wróciłam co prawda we własnych butach, za to bez prezentu. wstałam na obiad. nóg nie czuję, ale co sobie podylałam, to moje. wieczorne piwko z dorką zdecydowanie w pozycji siedzącej. zastanawiam się tylko, jakby tu dolecieć na rynek.

na ból głowy palę papierosa, zagryzając pomelo.

czwartek, 16 grudnia 2010

koniec świata

na christmas show w szkole mamonowego syna nie było ani stajenki, ani jezuska. mikołaj był. czarnoskóry. koniec świata:)
po piwku ze znajomymi mam problem z prostymi czynnościami. a powinnam jeszcze ogolić nogi przed jutrzejszą wigilią. o wyborze kiecki i butów nie wspomnę. a wiadomo, że jak nie ogolę/nie wybiorę, to nie usnę.  

badcorder

nieopatrznie zapytałam brata ornitologa, co by chciał dostać pod choinkę. no to mi odpowiedział... badcorder, pierwsze na rynku urządzenie do automatycznego rozpoznawania nietoperzy w czasie rzeczywistym. cokolwiek to znaczy. bagatela czternaście tysi.
odpisałam, że niestety nie zmieścił się w limicie pięciu złotych;)

wracam

nie wiem, jak ja to robię, ale im mniej piszę, tym statystyki na blogu mam większe. i mam dobrą wiadomość. wracam:)))

niedziela, 12 grudnia 2010

postęp

ja do halinki: jest już jakiś postęp - dziś nie płakałam w kościele;)

piątek, 10 grudnia 2010

no dobra

mamon do filipa na dobranoc: kocham cię.
filip: no.
mamon: co no??
filip: no dobra.

czwartek, 9 grudnia 2010

wyczucie chwili

nie szukałam daleko. filipu w minutę rozpracował wyciskacz do tub ramowy. mam uszczelniony brodzik i prawdziwego mężczyznę w domu. sama też nieźle sobie radzę - przykręciłam drzwi szafki kuchennej, które rano złośliwie odpadły.
odczarowałam też makaron. w całym domu pachnie spaghetti bolognese. 

dzwoniła ciocia. babcia a. przekonana, że szykuje się na tamten świat (?!), rozdaje wnukom oszczędności. hmm, marzył mi się nowy jork... i duży miękki fotel.  

na fejsie odezwał się m. ostatnio widziany w sq na koncercie marii p. (ma wyczucie chwili, to trzeba mu przyznać). oczywiście świetnie wygląda. jak dwudziestotrzyletni bóg. (za ten wiek powinno się karać!). były czasy, że m. przy winku potrafił poprawić mi humor skutecznie...

reszta to marzenia

doszłam do wniosku, że nie chcę być drugą kingą r. halinka ma rację. trochę było dobrego, trochę niedobrego, reszta to marzenia. najważniejsi jesteśmy my.

środa, 8 grudnia 2010

kobiety bez mężczyzn

mój horoskop w elle: w miłości, wbrew pozorom, wszystko zmierza ku szczęściu.
no, naprawdę bjutiful, ale ja już postanowiłam: żadnych facetów. zwłaszcza tych, którzy się odchudzają, mimo że my tego nie chcemy. bo potem ani nic ugotować, ani wyjść do restauracji... żadnych w ogóle. amen.
gdybym nie musiała iść z filipem do kościoła święcić różaniec (?!), zaraz pobiegłabym do kina... 

wtorek, 7 grudnia 2010

wyciskacz do tub ramowy

skupiona ostatnio tylko na sobie nie zauważyłam, że filipu dorasta w tempie szybszym, niż przewidziałam. okazało się bowiem, że syn mój w wieku lat ośmiu ma już pierwszą dziewczynę, a na imię jej sofija. trochę się niepokoję... 
w przerwie między korektami próbuję uszczelnić brodzik. jakby mi ktoś jeszcze powiedział, jak działa wyciskacz do tub ramowy...

poniedziałek, 6 grudnia 2010

tak lub nie

córka kolegi zrobiła świętemu ankietę: mikołaju, czy istniejesz? odpowiedz: tak lub nie.

o mały włos filip mikołaj przyniósłby mamonowi spinkę z różowym motylem. ostatecznie dostałam błyszczyk w złotej kulce. co jak co, ale syn mój będzie wiedział, jakie prezenty robi się kobietom.

całkiem dobrze wyglądasz

nie wiedziałam, że jest ze mną aż tak źle... wczoraj zapomniałam o wyborach.

dorka: całkiem dobrze wyglądasz, jak na taką zdołowaną.
ta sama dorka, gdy nie miałam pracy, powiedziała, że wcale nie wyglądam na bezrobotną.

niedziela, 5 grudnia 2010

powód

odpady muszą poczekać. jedziemy do dorków na sanki. jest to jakiś powód, żeby w końcu się ubrać.

o odpadach

filipu jest dzielny. dzielniejszy niż mamon. organizuje mi czas (dzisiaj gramy w simsy) pomiędzy korektami, które znów spłynęły w zatrważającej ilości. akurat gdy mam dużo czasu. akurat gdy powinnam zająć się jakąś robotą. przy tekstach o odpadach i recyklingu nie sposób myśleć o miłości.

może nie jestem ideałem

od halinki wróciłam rano. potem pojechałam na zakupy. kupiłam sobie na mikołaja kolejny szalik i perfumy calvina kleina. poprawiło mi to humor na jakieś pół godziny. 
o szesnastej poszłam do fryzjera. z salonu wyszłam z poczuciem, że może nie jestem idealna, ale przynajmniej mam ładną fryzurę;) 

sobota, 4 grudnia 2010

podejrzenia

filipu, szukając spodni, znalazł w szafie prezent na mikołaja. no i tak właśnie mimochodem się wydało, że mikołaj nie istnieje. przy czym syn mój kompletnie się tym nie przejął. widocznie od jakiegoś czasu już to podejrzewał.

zwroty

dzisiaj bez problemu wszystko można zwrócić... marc oddał mi klucze. ja oddałam album princa (mikołaj w tym roku miał być na czas) i trzy karnety na lodowisko (ponieważ sama ledwo trzymam się lodu, a filipa musi wtedy trzymać drugi ktoś). we dwójkę to my możemy póki co pójść sobie do multikina. podłoga bardziej stabilna i podają karmelowy popcorn.

na tartę ze szpinakiem na obiad jeszcze za wcześnie. jako ulubione danie marca mogłaby być powodem mamonowego płaczu także przy stole. na obiad zrobię cannelloni. albo nie... po roku związku wszystkie dania kojarzą mi się z byłym facetem. i okazuje się, że w zasadzie nie mam co jeść... fuck.

piątek, 3 grudnia 2010

wizja

wieczorem wino z halinką. jutro fryzjer i szoping. a w niedzielę harry potter. teraz najważniejsze to zająć się czymś przyjemnym. koniecznie w towarzystwie. koniecznie za dużo nie myśląc. a na niemyślenie, jak wiadomo, najlepsze są remonty. mam już wizję mojej nowej łazienki. 

z barcelony

sms od lidki: jak przyjedzie chavier z barcelony, to idziemy gdzieś się zabawić. on ma chatę pod barcą, jest fajny i ma dużo kasy:)
ale ja miałam już swoją barcelonę. a randki w ciemno są ostatnią rzeczą, o której teraz myślę. i żadna duża kasa tego nie zmieni.

moja nowa pralka nie tylko ma dobry design i pierze, ale także świeci i gra. gdybym wiedziała o tym wcześniej, nie zastanawiałabym się tak długo, czy naprawdę chcę ją mieć. okazało się, że chciałam.   

czwartek, 2 grudnia 2010

wena przychodzi wraz z nieszczęściem

gdy poznałam marca, napisałam: taka jestem ostatnio szczęśliwa, że właściwie nie mam o czym pisać...
tak bym chciała znowu nie mieć. ale tak to już jest, że wena przychodzi wraz z nieszczęściem.

sama

i co z tego, że o wszystkim mogę decydować sama, jeśli nie mogę przytulić się do mojego marca...

środa, 1 grudnia 2010

na pewno mężowi przypomnę

przyjechała nowa pralka.
pan dostawca: tylko niech pani przypomni mężowi, jak będzie ją podłączał, żeby najpierw zdjął blokady.
i co ja miałam niby panu powiedzieć... powiedziałam, że na pewno mężowi przypomnę.

cyc do przodu

mamichalska: trzymaj się i pamiętaj: głowa do góry, cyc do przodu!
mamon: jaki cyc?
mamichalska: no taki, jaki masz. na rozmiar nic teraz nie poradzimy:)

a propos... nie musisz już chyba nosić plastra? - zapytał mój uświadomiony syn po naszym rozstaniu.
ale to, że straciłam faceta, nie oznacza przecież, że zamierzam stracić biust. bo jeśli ma on jakikolwiek jeszcze rozmiar to tylko dzięki hormonom.

do sztokholmu

zawsze gdy kończy się związek, postanawiam sobie, że od teraz będę żyć tak naprawdę. postawię na samorozwój, zapiszę się na step i na angielski, zmienię garderobę i coś sobie przemaluję. ale na początku to to życie wygląda tak, że odpalam papierosa od papierosa i użalam się nad sobą. wtedy judyta próbuje postawić mnie do pionu: w kwietniu jedziesz z nami do sztokholmu.
ale czy w sztokholmie leczą z miłości??  

wtorek, 30 listopada 2010

mr big

sms od judytki: jak się masz, maleńka? jak tylko wrócę od rodziców, zaopiekuję się tobą. (...)

a może ja nie potrzebuję marca? może potrzebuję mr biga? na pewno potrzebuję mr biga. mr big kochałby mnie ze wszystkim. i mimo wszystko.

jakiś kabaret

żeby choć na chwilę oderwać się od swoich i zająć problemami zdesperowanych gospodyń domowych z wisteria lane, włączam siódmy sezon gotowych na wszystko.
filipu: może obejrzyj sobie jakiś kabaret, żebyś nie była taka smutna?

niedziela, 28 listopada 2010

bilans

bilans weekendu: filip ma anginę, mamon złamane serce i z dwieście wypalonych papierosów na koncie. babcia elka przyjechała z odsieczą i rybą po japońsku. odebrałam też kilka telefonów. tak sobie myślę, że ja się z tego podniosę. jak tylko skończę płakać.

wesołych świąt

a jednak się obudziłam. tłumaczę sobie, że musi istnieć przecież jakieś życie po marcu. no i że teraz będę mogła przynajmniej robić wszystko po swojemu. kupić pralkę, która przede wszystkim dobrze wygląda. pomalować łazienkę na przykład na różowo, a w każdym razie na pewno nie na biało. oglądać tyle durnych seriali, ile tylko sobie chcę. bez żadnych kompromisów, które przecież trochę mnie uwierały. i że nie jest w końcu tak źle, że to tylko zbliżają się święta, a na przykład x odszedł przed samą obroną. i zdałam, i przeżyłam. także tego... wesołych świąt...

sobota, 27 listopada 2010

nie ma już...

nie ma już mojego marca. odszedł. zostały po nim telewizor i szafa, i szczoteczka do zębów w łazience. są takie noce, że chciałabym się nie obudzić... zwłaszcza że nie mam już oczu. wypłakałam.

środa, 24 listopada 2010

teraz słucham

od trzech dni nie wchodziłam na pudelka. od dwóch dni nie pisałam na blogu. za to dzisiaj, marząc o plaży w mombasa, poszłam sobie na solarium.
teraz słucham.
 

poniedziałek, 22 listopada 2010

patologia

czy jeśli, grając w scrabble, filipu układa ćpa, a zaraz potem mamon układa lać, to już jest patologia czy może dopiero jej początek..?

niedziela, 21 listopada 2010

babi targ

bilans soboty. sypialnię odgraciwszy, szczoteczki do zębów z powrotem do łazienki, gdzie ich miejsce, wyniósłszy (mimo że łazienka jak łazienka zupełnie jeszcze nie wygląda) i zapiekankę z tuńczykiem w piekarniku upiekłszy, gości przyjmowaliśmy. 

bilans niedzieli. rano po  jednym wypitym w przeddzień winie i kilku wypalonych słabych vougach głowa bolała bardzo, co nie miało jednak żadnego znaczenia, gdyż w planach był babi targ z judytą. judyta kupiła kolię z truskawką, a mamon podziwiał.



o k...wa

o ku...wa, powiedzieli indianie i pobiegli do lasu - napisał na blogu marc po tygodniu wyjątkowo nieznośnego remontu łazienki, miesiącu diety dukana i roku związku z mamonem.
jakby mało było powodów, żeby sobie poprzeklinać, w nocy popsuła nam się pralka. stary klamot zaniemógł, gdy akurat miałam tonę prania. ale to jeszcze nic. w południe ducha wyzionął odkurzacz zwany kombajnem.     

środa, 17 listopada 2010

brodzik w sypialni

brodzik mamy w sypialni, a pralkę w przedpokoju. ale marc robi wszystko, żebyśmy jutro mogli wziąć prysznic normalnie. u siebie w łazience.
w takich okolicznościach ciężko skupić się na meczu. ciężko też pisać. w dodatku bolą mnie zęby.

wtorek, 16 listopada 2010

list

filipu napisał list do mikołaja...
(...) przez cały rok starałem się być grzeczny. na języku polskim nie miałem ani jednego minusa.

no, kto jak kto, ale mikołaj powinien to chyba docenić:)

poniedziałek, 15 listopada 2010

nowy kolor farby

oliwkowa maseczka i pospieszny pedicure, choć łazienka w rozbiórce (przed wyjazdem udało nam się znowu zalać sąsiada). wróciliśmy. po drodze zgarniając filipa. 
jeśli pomiędzy kupowaniem kabiny prysznicowej i dobieraniem nowego koloru farby (no bo jak już wymieniamy rury, to dlaczego właściwie nie miałabym przemalować sobie ścian) znajdę chwilę, napiszę coś o weekendzie. a teraz nie, bo śpię. już prawie.

czwartek, 11 listopada 2010

rmf classic

spakowałam kieckę do teatru i buty na "w razie co". jedziemy do mojej ulubionej stolicy. może sobie nawet padać. może sobie nawet lecieć rmf classic. możemy sobie zajechać później niż w południe.

wtorek, 9 listopada 2010

no to

dupatam taki dzień. nic tylko napić się z dziewczynkami. no to się napiję;)

różaniec

dzwonię do filipa, który chwilowo stacjonuje u mojej elki.
ja: co słychać?
filip: fajnie, babcia kupiła mi różaniec.

tak sobie myślę, że czasem lepiej nie pytać;)

na podium

brat z małżonką i championem przyjechali w sobotę. na wystawę psów rasowych. dzwonię, żeby się z towarzystwem jakoś umówić.
brat: no wiesz, my mamy dzisiaj bardzo napięty plan... musimy jeszcze jechać do salonu piękności.
no bo można wlecieć na wybieg prosto z ulicy, zwłaszcza jak się nie ma konkurencji, ale przede wszystkim trzeba myśleć o tym, jak się będzie potem prezentowało na podium.

piątek, 5 listopada 2010

dandys

koncert był taki, jak lubię. dandys melancholijnie intrygujący choć zdecydowanie za chudy (akurat w typie judytki), w pulowerku i przykrótkich spodniach. w przerwach popijał żywca.


po powrocie zjadłam resztkę tarty ze szpinakiem i piekielnie słodką baklawę i położyłam się spać. za dużo wrażeń jak dla kobiety w moim wieku. zastanawiam się, jak ja w ogóle przeżyję spektakl w och-teatrze, gdy na żywo zobaczę marysię s. i bartłomieja t. naprawdę zaczynam się martwić.

środa, 3 listopada 2010

a dziś...:)))

marc wrócił w nocy. z chałwą, granatami i raki. z pięknym wisiorem i kolczykami ze stambulskich staroci. z chustą w kolorze dojrzałej pomarańczy. znów powiedział moja ukochana, a ja wtedy poryczałam się z radości.

dziś idziemy z judytką na koncert tego pana:) jak podaje gw: romantyczny, naiwny, trochę retro, ale niestroniący od nawiązań do współczesnej muzyki alternatywnej. jeremy jay, śpiewający dandys ze stanów zjednoczonych...

wtorek, 2 listopada 2010

się nie wzrusza

kolega mówi, że on się nie wzrusza tak naprawdę. a ja jednak, może i naiwnie, ale bardzo mocno wierzę, że tak!

poniedziałek, 1 listopada 2010

znachor

święto zmarłych bez znachora w tvp nie byłoby tym samym świętem... na szczęście mieliśmy taxi dwa.

tak miła

babcia elka: filip, a kanapki z czym ci zrobić?
mamon: filip sam może sobie zrobić kanapki.
filip: ale jak już babcia jest tak miła...

ooo boska

będąc zakompleksioną trzydziestką (co niestety odczuwa się dotkliwiej wraz z wyjazdem chłopaka), spotkać kolegę z liceum, w którym się platonicznie na zabój kochało, i usłyszeć od niego, że wygląda się oszałamiająco... więcej niż bezcenne.

bardzo już tęsknię za moim marciem, który komplementuje ooo tak: pięknie wyglądasz, ooo boska.

niedziela, 31 października 2010

to nie my

wieczorem przed wyjściem;
babcia helenka: zobacz, filip, mama ale laseczka.
filipu niewzruszony: zawsze taka jest.

po długich poszukiwaniach miejsca w nowosolskich lokalach, zmuszeni byliśmy zostać w tym, w którym akurat nie można palić. a wiadomo, że jak mniej się pali, to więcej się pije i później wraca do domu. dlatego dzisiaj nie wyglądam już tak dobrze;)

sms od marca: ten zamach to nie my...
uff

170 stron!

powstał pdf z bloga - 170 stron jakiejś tam nazwijmy to literatury;)

sobota, 30 października 2010

do przejścia

marc pisze, że ma ze 20-30 km do przejścia. ja mam do przejścia jakieś 20-30 sklepów.
na obiad gołąbki. wieczorem piwo z jackiem. a ponieważ przestawiamy czas, może tak szybko nie zamkną nam lokalu. w niedzielę rano śpię. długo. bardzo dłuuugo.

piątek, 29 października 2010

sentyment

sms od marca: zmoknąć w istambule - bezcenne.
zmoknąć w istambule to jest coś. zupełnie nie to samo, co zmoknąć w takim poznaniu czy w takiej nowej soli. choć jakoś niewytłumaczalnie podekscytowana jestem tym wyjazdem. to się chyba nazywa sentyment:) acha, i nie ma padać. pewnie dlatego, że właśnie kupiłam sobie kalosze.

elka pyta, czy upiekę sernik. no, jeśli ktoś mi przypomni, żeby użyć cukru, upiekę na pewno;)

och-teatr

filip na halloween, marc w turcji, ja za biurkiem... i to nieprzeparte wrażenie, że akurat mam najgorzej.
zarezerwowałam bilety do och-teatru

czwartek, 28 października 2010

środa, 27 października 2010

messi ci zaraz da...

chłopaki grają w warmsy.
filipu: messi ci zaraz da, palikocie!
zagadka: jak nazwali swoje ludziki?;)

poniedziałek, 25 października 2010

włosy na cukrze

filip ma nową koleżankę w klasie. jest czarnoskóra i jest z ameryki. i podobno ma włosy na cukrze.

piątek, 22 października 2010

to straszna siara by była

mamon do filipa (zaczepnie): a co tam u zosi? 
filip (zmieszany): ale co?
mamon: no, zaprosiłeś ją już do kawiarni?
filip: i tak byś nas nie puściła, a przecież nie pójdziemy z tobą.
mamon: czemu???
filip: to straszna siara by była, mama! 

kończę ze swoim

wczorajsze zakupy przerosły moje oczekiwania. okazało się, że nawet zbliżająca się pełnia nie popsuła mi planów. byłam sama, czyli nikt nie wyliczał mi sklepów, a w sklepach, jak nigdy, podobało mi się niemal wszystko. objuczona (ale też bez przesady, myślę, że spokojnie mogłabym kupić więcej...) wypiłam kawkę w coffe time, gdzie przy papierosku przeczytałam sobie felieton zuzy ziomeckiej (październikowe elle z julią roberts na okładce), który w przeciwieństwie do ostatniego wywiadu z marią p. bardzo dobrze mi zrobił.
a w dodatku wieczorem tuniczka z japonii okazała się nie być taka zła. marcowi podoba się zwłaszcza jej długość (jak podnoszę ręce do góry, to prawie widać mi majtki). 

weszłam na nowego bloga judytki i napisałam do niej na gg: ale zajebisty blog! załamałam się i kończę ze swoim/sobą.
judyta: hehe.

środa, 20 października 2010

kołysanka

na śniadanie wywiad z marią p. lekko ciężkostrawny. zdecydowanie wolę, jak śpiewa. choć przy dziecku nie słucham, bo za dużo przeklina. kolega słuchał przy córce. i ona potem na imprezie rodzinnej wyszła i zaśpiewała: dobranoc, idę spać, kurwa mać, kurwa mać...

to już postanowione. na maczetę idziemy do kina. wiadomo czemu;)

poniedziałek, 18 października 2010

jak ta mała japoneczka

jeśli myślałam, że w tej tuniczce z allegro będę wyglądała jak ta mała japoneczka na zdjęciu, to się myliłam. wyglądam jak duży niekształtny mamon.

byliśmy u księdza. nadzwyczaj miły proboszcz. bez mieszania w to całego biura parafialnego osobiście umówił się z nami na sobotę rano (dobry boże!), bowiem chciałby poznać całą naszą rodzinę.

dzisiaj nie pracuję po godzinach - dzisiaj gram z filipem w koty.

piątek, 15 października 2010

maczeta podejście drugie

żeby przerwać złą passę przesypiania przeze mnie nawet najlepszych filmów oglądanych w łóżku wieczorem, zmieniliśmy repertuar na kino nieco mocniejsze (choć były też inne powody). po resident evil, na którym spałam już po piętnastu minutach, przyszedł czas na maczetę. i chociaż na początku byłam twarda i niemal pewna, że dotrwam do końca (film świetny!), nawet krwawy rodrigez ululał mnie skutecznie... 
marc: kochanie, chyba już śpisz..?
ja przekonująco: nie, nie... oglądam...
przy czym oboje dobrze wiemy, że kimnęłam... - i taki scenariusz powtarza się dosyć często. (są natomiast takie rzeczy, które równie skutecznie mnie budzą, i przy których w ogóle nie zasypiam, mimo że też zwykle odbywają się w łóżku;)).

dziś maczeta podejście drugie:)

środa, 13 października 2010

buhahaha

marc podesłał, a ja dawno się tak nie uśmiałam!

przemyślane zakupy

może i powinnam leżeć. ale kto ma czas na takie leżenie? leżę po pracy. no, prawie. marc nie pozwala wstawać, ale nie przywiąże mnie przecież do łóżka. na herbatę z cytryną nie mogę już patrzeć. 
z powodu tego całego opadnięcia z sił nie zagospodarowałam jeszcze szafy. w dodatku marc mówi, że szafa jest za mała. czytaj, że mam za dużo lumpów (co niestety może być prawdą). ale ja, oprócz lumpów mam przecież w planach czystki garderobiane, w tym handel (portobello i allegro) i od tej pory tylko głęboko przemyślane zakupy. grunt to mocne postanowienie! tiaaaa... a propos, pilnie wymienię/oddam ostatnio zakupiony szaliczek, pod warunkiem że znajdę ten cholerny paragon!!!

poniedziałek, 11 października 2010

taka sobota

taka sobota, gdy wstajemy sobie, o której chcemy, a po śniadaniu marc skręca nową szafę, a ja nadal poleguję z obcasami, oglądając powtórkę licencji na wychowanie, a potem robię cannelloni i piekę ciasto z colą, w którym w ogóle nie czuć coli (żałuje tylko filipu), zupełnie nie zapowiada takiej niedzieli, która kończy się w łóżku z gripexem. w dodatku marc zabronił mi gotować, sprzątać i pracować...

sobota, 9 października 2010

szafa

kupiliśmy co prawda dziecku podręcznik do religii, ale do księdza ciężko nam się wybrać. za to znowu byliśmy w ikei i znowu wzięliśmy kredyt.
mamy szafę i ona jest piękna! zastanawiam się, jak będę się cieszyć, gdy dostanę kiedyś na własność całą garderobę... skoro już teraz cieszę się tak.

piątek, 8 października 2010

hasło

jak kobiety wychodzą do kina, to niekoniecznie do tego kina trafiają... wystarczy, żeby jedna rzuciła hasło (lidka: a może odpuścimy sobie film i od razu pójdziemy na ploty?). uwielbiam kino, ale jeszcze bardziej lubię ploty! w dodatku z dziewczynami. przy piwku i papierosie. o facetach. o życiu. o wszystkim... bo wiadomo, że nikt tak nie zrozumie kobiety jak druga kobieta. takie spotkania nie mogą czekać. film z julią roberts musi.

środa, 6 października 2010

nasze cudowne lata...

...właściwie nasze cudowne lato. dokładnie to koniec lata. całkowity freestyle.

wtorek, 5 października 2010

co z tym romantyzmem?

k. od blisko pół roku pragnęła od swojego chłopaka odrobiny romantyzmu. malutkiego tyci przebłysku... jakiejś marcepanowej czekoladki wsuniętej do kieszeni płaszcza, gdy ona akurat nie widzi, jakiegoś choćby kwiatka przyniesionego z rynku...
w końcu sama pobiegła na rynek. a gdy chłopak zapytał, skąd się wziął ten kwiat w jej wazonie, nie owijając w bawełnę, przyznała, że kupiła go sobie sama, bo nie mogła już dłużej czekać, aż go dostanie od niego. i wtedy aromantyczny, nie zdając sobie sprawy z tego, że już bardziej pogrążyć się nie da, zaproponował, że w takim razie on chętnie odda jej pieniądze, bo to przecież prawie tak, jakby sam tego kwiata zakupił i w wazonie dla niej postawił... i to jest kolejny dowód na to, że prawie robi dużą różnicę.

motto na dzisiaj dla k. i innych kobiet/mężczyzn: ty mnie nie próbuj zrozumieć, ty mnie kochaj!

wolna chata

filip u jasia - jakieś dwie godziny mamy wolną chatę. błogosławiony czas, kiedy nikt nie będzie nas o nic pytał i nikt nie będzie wchodził do sypialni;)

niedziela, 3 października 2010

za gotówkę

nie byliśmy w kościele. pojechaliśmy do ikei.

może trzeba było jednak jechać do kościoła... w ikei tłok jak skurczybyk, a w dodatku za głupiego hot-doga przy kasie normalnie zapłacić nie można. w automacie się kupuje. za gotówkę. której akurat of course nie miałam.

ma to na blogu

piszę do jacka kurta. bo znowu miałam być i... nie dojechałam. piszę, że tradycyjnie na wszystkich świętych.
jacek kurt: dobra, dobra...
ja: ale jak tak, to będziesz?
jacek kurt: jasne, że będę. tylko przyjedź............................................!!!

teraz ma to na blogu;)

msze święte obowiązkowe

nie uwierzycie, co robi mamon w sobotni wieczór... popijając drinka, sprawdza w necie (błogosławiony net), o której w parafii odbywają się msze w niedzielę (ksiądz postawił ultimatum: coniedzielne msze święte obowiązkowe). wiem, że nie powinnam, ale nie mogę się powstrzymać... fuck.

piątek, 1 października 2010

duuuuuużo butów

gg z lidką.
lidka: to jakie te kozaki sobie kupiłaś??
ja: czarne, obcas... ale chyba właśnie przestały mi się podobać... u mnie to normalne.
lidka: nooooooo, dlatego trzeba mieć duuuuuużo butów!

nie gadał

z okazji dnia chłopaka zabrałam swoich chłopaków na karate kids
filip: mama, a jaki bohater najbardziej Ci się podobał?
ja: no, główny!
marc: a mi się najbardziej podobał ten pan na dole, bo jako jedyny w całym kinie nie gadał;) 
dodam, że w kinie oprócz nas były tylko trzy osoby, no i że czasem ciężko ostudzić emocje szczęśliwego ośmiolatka;) 
a pozostając w temacie chłopców...


;)

środa, 29 września 2010

zakupy nieplanowane

każda kobieta wie, że najlepsze zakupy to te zupełnie nieplanowane. pojechałam po mikołajka dla syna i dosłownie na sekundkę, na minutkę tylko zajrzałam do butów… wyszłam po dwóch… z dwoma czarnymi bjuuuti kozakami. nie wiedziałam, czy są wystarczająco zdzirowate, ale i tak je kupiłam (marc powiedział, że wystarczająco;)). złowiłam jeszcze torebkę i szaliczek. i poważnie nadwyrężywszy debet, objuczona pojechałam prosto do ortodonty. naprawiać zgryz. 

poniedziałek, 27 września 2010

śniadania późne

mieliśmy się w weekend byczyć. i rzeczywiście, wieczory były leniwe, a śniadania późne. za to potem... filipu chodził po wybiegu razem z cudną małą nelly. marc montował film (wkrótce premiera!). ja towarzyszyłam swoim chłopakom, a oprócz tego tradycyjnie piekłam ciasto. 
teraz piszę. jednym okiem oglądam układy. jednym widelcem zjadam przedostatni kawałek ciasta. mam jeszcze jeden pedicure do zrobienia.  

 

piątek, 24 września 2010

podręcznik do religii

doszło do tego, że mamon buszuje po necie w poszukiwaniu... podręcznika do religii. syn kompletnie niewzruszony aferą z krzyżem postanowił przystąpić jednak do pierwszej komunii. (co oznacza, że prawdopodobieństwo, że mamon będzie musiał iść w niedzielę do kościoła i po pięciu latach przyjąć w końcu księdza po kolędzie, jest duże). nie przeraża go nawet ilość modlitw do wykucia na pamięć.
ale ponieważ przed nami całkowicie świecki weekend, w ogóle się nie przejmujemy. będziemy się byczyć i trochę nagrzeszymy. a co!;)  

ps. nie tylko nie zostałam wezwana na dywanik, ale okazało się, że pani w szkole całkowicie popiera czytanie siusiaków! juhuuu!

czwartek, 23 września 2010

z mniejszym udem

pokój filipa odgraciwszy (trzy tony zabawek w reklamówkach za przyzwoleniem zainteresowanego za drzwi wyautowawszy), daktyle na daktylowe zamoczywszy, przed telewizorem zaległszy...

od hormonów rosną mi piersi. mogłabym nawet zaryzykować i powiedzieć, że w końcu mam biust. jest to miła odmiana, bo po wakacjach prawie wszystko mi schudło. chwilowo nie mogę nawet narzekać na grube uda, a był to przecież wątek bloga nieomal przewodni. czy mamon z nieco mniejszym udem i ciut większą piersią to nadal ten sam mamon..? zaznaczam, że wciąż nie mam pięknych jędrnych pośladków i drzwi do łazienki.

wtorek, 21 września 2010

jak kobieta almodovara

wyżynami kreatywności to ja bym tego nie nazwała, ale chwilowo taki nowy baner musi być. judyta powiedziała, że na tym zdjęciu wyglądam jak kobieta almodovara. to był największy komplement, jaki kiedykolwiek usłyszałam z ust innej kobiety;)

poniedziałek, 20 września 2010

weekend

nie pojechaliśmy do berlina, a i tak było pięknie. znowu razem, znowu robiliśmy plany, marc naprawił filipową sofę (zawsze miałam słabość do mężczyzn, którzy naprawiają), ja upiekłam brownie na podwieczorek...

bezcenne

nawet nie wiedziałam, że aż tak zmarzłam, dopóki marc nie stanął w drzwiach.
tarta brokułowa - dziesięć pln, wino - dwadzieścia pln. zjeść kolację ze swoim chłopakiem po długim urlopie - bezcenne!

czwartek, 16 września 2010

okazja

piszę do dorki: może wypijemy dzisiaj jakieś winko?
dorka: brzmi kusząco. (...) a jaka okazja?
ja: facet na wakacjach;)

konsekwentnie

filipa, który jak zaplanował, tak zrobił (czyli, gdy tylko wstał, zapakował do plecaka wielką księgę siusiaków), w drodze do szkoły nurtowało dzisiaj jedno: dlaczego ta książka jest taka cienka? czy oni nie wiedzą wszystkiego o siusiakach???
mamon natomiast trochę się martwi, żeby to czasem nie skończyło się dywanikiem u pana dyrektora...;)

o siusiakach

jeśli chcecie spokojnie zrobić zakupy, mimo że jest z wami dziecko, podarujcie mu koniecznie wielką księgę siusiaków. filipu na widok uśmiechniętych penisów na okładce najpierw zachichotał, a zaraz potem czytał z szeroko otwartymi oczami, na stojąco, gdy ja w  najlepsze oglądałam sobie szmatki. stwierdził, że książka jest super, jutro zabierze ją do szkoły i pokaże wszystkim kolegom, a mi kupi na urodziny wielką księgę cipek...;)
ja (zaniepokojona tą popularyzacją lektury w szkole): to może najpierw całą przeczytaj, bo pani pewnie zapyta, o czym ona jest.
filip zadowolony: no powiem, że o siusiakach!

acha, i oczywiście zaczęły się trudne pytania (mamo, a co to jest moszna??). a ja teraz, zupełnie nie wysilając komórek, nie ośmieszając się oraz z czystym sumieniem mogę dziecku odpowiedzieć, żeby sobie doczytało:) 

środa, 15 września 2010

jajka

kolega: moje dzieci grają w farmville. codziennie rano pytają, czy mogą zebrać jajka.
koleżanka: ja zbieram je zawsze po pracy! 

do czytania pod kołdrą

jeśli będzie tyle padać, to ja nie przeżyję tej jesieni. pilnie potrzebuję prozacu i seksu. oba chwilowo niedostępne. w ramach terapii zastępczej kupiłam więc książki: jedz, módl się i kochaj - dla siebie, i wielką księgę siusiaków dla filipa (chociaż niewykluczone, że też coś tam znajdę;)). do odbioru w empiku. do czytania pod kołdrą. do następnego lata.   

wtorek, 14 września 2010

trochę cieplej

po wczorajszym wieczorze trochę cieplej... ale chciałabym się przytulić tak naprawdę. póki co na jesienną noc mam gazetki, seriale i lakier do paznokci. my, kobiety, musimy sobie jakoś radzić;) zawsze też mogę posprzątać łazienkę.

udowodniony naukowo

kaśka pisze: udowodniony naukowo związek marznięcia z wyjazdem faceta!!! mam to samo:)

poniedziałek, 13 września 2010

amanda

piszę do mej michalskiej: l. urodziła córkę. dała jej na imię matylda. to jest ulubione imię marca, ale jak się domyślasz, nie moje;)
mamichalska: j. podoba się amanda, więc nie wiem, która z nas ma gorzej.
ja: wygrałaś.

to nie był twój dzień na zarę

podejrzewałam, że nie jada się makaronu z krewetkami tuż przed północą, w dodatku po wypiciu pół butelki najlepszego na świecie mołdawskiego kagora... śniło mi się, że znowu jestem w ciąży.
w realu natomiast dawno zapomniałam, że już raz przez to przechodziłam. filipu dorósł, a swoją dorosłość manifestuje głównie na zakupach. różnica jest taka, że kiedyś podobało mu się wszystko, co mamon chciał mu kupić - dzisiaj nie podoba mu się prawie nic... sama też nie miałam szczęścia. to nie był twój dzień na zarę - powiedziało moje dziecko, widząc, że nie zmierzyłam nawet jednej kiecki. 

sobota, 11 września 2010

hipoteza

od dwóch dni rozgrzewam się alkoholem. gdyby marc wyjechał na dłużej, pewnie zostałabym alkoholiczką.

bez ciebie mróz

zastanawiałam się, czemu od tygodnia jest mi tak zimno...

jak gejsza bez kimona
joko ono bez lenona
jak tokio pod śniegiem
marznę bez ciebie
...bez ciebie mróz

marc pisze, że marznie w bieszczadach.

czwartek, 9 września 2010

trzyma przy życiu

dzisiaj depresja. buro i pada, i myślę tylko o tym, żeby się zabić... poranny esemes od sąsiada, że do piętnastego zapłata za wodę, stan ów pogłębia. dopiero telefon marca z życzeniami miłego dnia - tylko on trzyma mnie jeszcze przy życiu.

środa, 8 września 2010

lisi ogon

pierwsza wywiadówka za nami. jeszcze tylko kupimy filipowi nowe skarpety i majtki (bo albo dziurawe, albo za małe) i można powiedzieć, że nowy rok szkolny po bożemu rozpoczęty.

w weekend planuję wydać swoją premię na jakieś fajne ciuchy. jeśli tylko coś mi zostanie po zakupie filipowej bielizny;) a ponieważ do weekendu jeszcze daleko, na dobry początek kupiłam sobie na allegro prawdziwy lisi ogon. taki jak ma alice.  

dlaczego w polsce jesienią jest tak zimno?? judyta poleciała dziś do maroka...  

wtorek, 7 września 2010

przypomnienie

siedemnasta. ja (bo nie zauważyłam): ojej, muszę lecieć po filipa!
w tym czasie dzwoni mój telefon, żeby przypomnieć mi o hormonach.
kolega: ustawiłaś sobie przypomnienie, że masz dziecko?;)
ja: nie, ale czasem by się przydało;)))

niedziela, 5 września 2010

jak modelka;))

judyta (gdy zobaczyła mnie w stroju podróżnym): jak ty schudłaś! wyglądasz jak moja babcia przed śmiercią.
judyta (gdy zobaczyła mnie w kiecce weselnej): wyglądasz jak modelka!

to nie zdrada

gdy ja szłam na wesele, marc szedł na imprezę.
marc: jak to się mówi, pięć dziwek to nie zdrada. tylko pamiętaj, że to nie działa w drugą stronę:)

piątek, 3 września 2010

podwyższasz swoją atrakcyjność

z cytatów mojego kolegi:
ucząc się gotowania, podwyższasz swoją atrakcyjność:)

sponiewieramy się jak dziwki

marc wyjechał na męskie wakacje. ja jadę na wesele z judytą (judyta: sponiewieramy się jak dziwki;)). pierwszy raz nie przejmuję się kiecką, co mogłoby świadczyć o tym, że kobiety rzeczywiście ubierają się dla facetów. no dobra, nie przejmuję się, bo mam aż dwie... w dodatku wyglądam w nich lepiej niż dobrze;)

czwartek, 2 września 2010

dzieje się

dzieje się... cały wieczór składaliśmy meble. to znaczy marc składał, a ja podawałam narzędzia. jestem wykończona.
filipu wrócił do szkoły. 

sushi

co powiedział mój facet, gdy dowiedział się, że zabieram go na sushi: ale ja nic dzisiaj nie jadłem:).

środa, 1 września 2010

inwestycje

tak sobie rozmawiamy a propos drutów na moich zębach...
ja: trzeba inwestować w urodę.
koleżanka: ale to aby nie za późno?
kolega: a może by tak w intelekt?
ja: w intelekt to już na pewno za późno:)))

wtorek, 31 sierpnia 2010

w związku musi się coś dziać

koleżanka ze studiów mawiała, że w związku musi się coś dziać... gdy nam przychodziły na myśl uprawiane w parach sporty ekstremalne, ona kończyła: ...muszą być jakieś zaręczyny, jakiś ślub i jakieś chrzciny.
my póki co kupiliśmy meble do pokoju filipa:) 

poniedziałek, 30 sierpnia 2010

i'm not acrobat

jak dobrze w domu leżeć w łóżku, tuż nad ziemią!, i oglądać sobie desperate houswives... 
marc, za wszystkie chyba moje posty w sprawie swetrów, przeprowadził mnie dzisiaj trasą lhotse w cascader parku. przy jakiejś trzeciej przeszkodzie, jakieś dziesięć metrów nad ziemią, zwisając z jedną liną w jednej ręce i rozpaczliwie próbując czymkolwiek chwycić się drugiej, mało nie posikałam się w majtki. przy następnej zbladłam. przy kolejnej chciałam wracać na dół. marc prawie się na to zgodził, ale nie instruktor, który na moje rozpaczliwe: ale ja się boję!, niewzruszony (bo przecież sam stał na błogosławionej ziemi, której mi miało nie być dane dotknąć jeszcze przez jakąś godzinę) powiedział, że on nic już na to nie poradzi... 
i'm not acrobat, ale zrobiłam to! mój chłopak jest ze mnie dumny. ja natomiast zastanawiam się, co szykuje na następny raz, i czy ja to w ogóle przeżyję;)  

złota ryba

miała być w wykonaniu marka dyjaka, ale zmieniłam zdanie. złota ryba.

sobota, 28 sierpnia 2010

zapomniałem pomyśleć

w piątkowy wieczór gramy sobie z chłopakami w scrabble. druga kolejka.
filipu: oj, zapomniałem pomyśleć!

mamon zapisuje wyniki. odwraca kartkę, a tam instrukcja do innej gry syna.
mamon: ale czemu zapisujemy wyniki na instrukcji do skaczących kapelusików. będziesz wiedział, jak w to grać?
filipu: a i tak kapelusiki już się pogubiły.

czwartek, 26 sierpnia 2010

etap

ja do marca: w naszym związku doszłam do takiego etapu, że możesz nawet nosić swoje swetry.
marc: ale ja już je wyrzuciłem...

osiemnasty piesek paris h.

pudelek o poranku...
nożownik chciał zamordować paris hilton. news tuż poniżej: paris kupiła sobie 18. pieska. 

środa, 25 sierpnia 2010

urywki z wakacji

14 sierpnia
z torunia marc zawozi nas nad morze.
filip (ledwie wyruszyliśmy po sutym śniadaniu, które przygotowała mama marca): a jak wytrzymamy bez jedzenia pięć godzin???

nad morzem mam też miśkę.
miśka: ciociu, nie mogę znaleźć góry od stroju. ale ja przecież nic tutaj nie mam (pokazuje na biust).
filip (lekko zdegustowany): no, ale prędzej czy później coś ci tam jednak wyrośnie.

dzieci siedzą ciągle w morzu. zwykle zapominają wziąć ze sobą suchą bieliznę. wracają więc w samych portkach, zgodnie twierdząc, że super się chodzi bez majtek.

filip o panu w stroju kubusia puchatka: to żenujące. 
miśka o toalecie na plaży: no nie najgorsza, lepsza niż w szkole.

mały współlokator naszego popeerelowskiego pensjonatu o wspólnej kuchni w korytarzu: ta kuchnia tak wygląda, jakby bieda w domu była. (w istocie tak właśnie wyglądała).

po trzecim dniu tylko z dziećmi piszę do marca: pogadałabym z kimś, kto ma więcej niż dziewięć lat;)
po czwartym mam dość wakacyjnego karaoke (pod naszymi oknami codziennie do drugiej w nocy). jak niczego nienawidzę szansy dody i konika na biegunach urszuli.

przed wyjazdem judyta prosi, żebym pojechała z nią na wesele. esemesowo załatwiam opiekę nad synem i potwierdzam wyjazd.
judyta: nawet nie wiesz, jak się cieszę:)
ja: ja też, jestem z dziećmi nad morzem i marzę o jakiejś imprezie tylko dla dorosłych;)

szóstego dnia sms do marca: właśnie się wytatuowaliśmy...
siódmego dnia przyjeżdża marc i mnie ratuje:)))


wtorek, 24 sierpnia 2010

co ta na siebie ubrała

13 sierpnia
kiedy w piątek trzynastego wraca się do poznania porannym pkp, trzeba być przygotowanym również na to, że pociąg, który miał być bezpośredni (informacja w kasie), będzie miał dwie przesiadki, przy czym jedną na autobus (tak zwana komunikacja zastępcza), no i oczywiście nawet nie ma co marzyć, że dojedzie na czas.

na szczęście potem marc zabrał nas do torunia autem. na miejscu ubrałam rewelacyjną kieckę, którą nabyłam na wyprzedaży zaraz po weselu kuzyna..., do tego mega fajne buty i kopertówka - wszystko w stylu carrie bradshaw - i poszliśmy na ślub. jeszcze nie swój;) było parno, ale mimo to na tyle przyjemnie, żeby po ceremonii usiąść przy zimnym piwku i pospacerować po starówce.
i tak sobie beztrosko spaceru zażywając, mijamy trzy małolaty...
jedna mijająca nas małolata do pozostałych: patrzcie, co ta na siebie ubrała?!
ja do marca (nie dowierzając): czy one mówiły o mnie??
marc szczerze: ychy.
ja wstrząśnięta (nie wiem, czym bardziej - tekstem małolaty na temat mojej sukienki, czy szczerością swojego chłopaka): ale przecież ja wyglądam dzisiaj jak carrie bradshaw!
marc (najwyraźniej chcąc ratować tyłek): kochanie, ty wyglądasz dzisiaj lepiej niż carrie bradshaw!!
ja (bo w przeciwieństwie do małolat nawet nie zwróciłam na nie uwagi): a one były dobrze ubrane?
marc krótko: nie.
no i go uratował;)

wracam

po urlopie z dziećmi wracam do życia; do chłopaka, do bloga, do pracy na etacie.

czwartek, 12 sierpnia 2010

to nic

marc odwiózł mnie na pks i już jestem z moim filipu. to nic, że śpi i że wzorki na głowie trochę mu już zarosły. wzięłam kolejny urlop, żeby pojechać z synem nad bałtyk.

wtorek, 10 sierpnia 2010

łatwiej naciągnąć

filipu do babci elki: ciebie babciu łatwiej naciągnąć niż mamę.
babcia elka: tak??
filipu: tak, bo na dworcu we wrocławiu kupiłaś mi aż dwa lody.
babcia elka: a bo byłam zmęczona i bolała mnie głowa.
filipu: a mama nawet jakby była zmęczona i jakby ją bolała głowa, to nie dałaby się naciągnąć.

niedziela, 8 sierpnia 2010

za wzorkami na głowie

tęsknię za moim filipu. za tym, kiedy rozpycha się w naszym łóżku rano i ogląda bajki na cartoon, za wzorkami na głowie, które marc zrobił mu przed wyjazdem, za komiksami donalda porozrzucanymi w całym domu...

nago

w łóżku rano.
ja: trzeba by iść po jakieś śniadanie.
marc: to ja pójdę do sklepu.
ja: a do jakiego?
marc: tam, gdzie wpuszczają nago;)

przedstawianie

przedstawienie swojego chłopaka najlepszej przyjaciółce, gdy w dodatku ona przedstawia mi swojego narzeczonego, to poważna sprawa. zwłaszcza że jeszcze rok temu obie pogodzone raczej z tym, że czeka nas staropanieńska przyszłość, zupełnie nie spodziewałyśmy się, że los ma dla nas takich fajnych facetów. a on miał:)


piątek, 6 sierpnia 2010

doglądanie

to, że mamon nie ma czasu na pisanie bloga (bo akurat zmywa kwitnące już prawie w zlewie naczynia, kupuje farbę koloru śliwkowego sadu w celu pomalowania podłogi w sypialni, co planuje od zeszłego roku..., lub akurat randkuje sobie z marciem), nie oznacza jeszcze, że go nie dogląda. wręcz przeciwnie. skrzętnie sprawdza statystyki i moderuje komentarze. te ostatnie napłynęły poprzedniej nocy w ilości, która zaskoczyła lekko przerażonego mamona tym bardziej, że w miarę publikowania okazało się, że zna twórcę autora... ale żeby nie było, że pamiętliwy i małostkowy, opublikował prawie wszystkie.

asysta

jest pięknie. są wakacje. stołujemy się na mieście. randkujemy. piwkujemy. cieszymy się. i tylko jedna myśl nie daje mi spać. że to się wkrótce skończy. że luksus niemyślenia o planie lekcji, nowej niani i o tym, czy zdążymy na capoeirę, czy nie, wkrótce się skończy. to ja poproszę na ten nadchodzący rok szkolny taką asystę, co by mi to ładnie poukładała, tak żebym już nie musiała się tym martwić. i drugą - dla halinki.

w sobotę przyjeżdża mamichalska:)

środa, 4 sierpnia 2010

incepcja

byliśmy z marciem na incepcji. powiedzmy sobie szczerze, nie jest to moje ulubione kino. od połowy filmu myślałam tylko o tym, w co się jutro ubiorę do pracy... (chociaż z drugiej strony za karmelowy popcorn skłonna jestem obejrzeć wszystkie hity z leonardo).

moja dziewczynka!

sms od mej michalskiej: (...) byłam już w jednym salonie sukien ślubnych, żebyście nie gadały!
jakby powiedziała judytka - moja dziewczynka!

sobota, 31 lipca 2010

jakbyśmy nigdy stamtąd nie wrócili

czas leci, a ja nadal nie opisałam naszego ostatniego dnia w barcelonie. i nie opiszę - to tak, jakbyśmy nigdy stamtąd nie wrócili:)