poniedziałek, 29 czerwca 2015

london

ostatnia szeroko komentowana w internecie reklama społeczna jest chyba dla mnie... bo może w tokio nie byłam, z jednym dzieckiem zdążyłam, ale z wszystkim innym nie nadążam... postów nie wrzucam, zdjęć nie mam czasu ogarnąć, bo napstrykałam znów jak opętana, chciałam wam coś o primaverze napisać, bo patti smith i faker!, coś upiec, bo pojawiły się truskawki, coś ugotować, bo botwinka... zakończenie roku miałam. i londyn. i warszawę. i wyprawiałam to dziecko, co to z nim zdążyłam, na obóz. na chwilę sobie usiądę.  

ale spokojnie. odkopię się. na początek kilka zdjęć z weekendu w londynie. wkrótce o tym, jak tamże pokonała nas ryba z frytkami, jak witano nas piwem tyskim i jak prawie dotknęłyśmy nicka cave'a;) czekajcie!



, no bo ta patti smith

































piątek, 19 czerwca 2015

regulamin

czy ja już mówiłam, że kocham hiszpanów? przezornie (ja już tak mam) wysłałam do organizatorów primavery dwa (w jakimś tam odstępie czasowym) maile z zapytaniem, czy na teren festiwalu mogę wejść z lustrzanką, udając głupa, że informacji, która stała w regulaminie jak byk, nie mogę tam odnaleźć. dostałam więc dwa (w jakimś tam odstępie czasowym) maile z odpowiedzią, że niestety nie, że żeby wnieść lustrzankę, muszę mieć akredytację, że wejdę tylko z kompaktem. a na festiwalu trzy dni biegałam z moim canonkiem na wierzchu, żaden bramkarz nawet na niego nie spojrzał...;) bierz przykład, openerze ty! zresztą, już nie musisz. no, może na jeden dzień;)






























środa, 17 czerwca 2015

primavera sound początek

m: podobno piwo kosztuje tam dziesięć euro. a, przynajmniej coś zobaczymy;)

bo tak w ogóle to powinnam była zacząć od wyjaśnienia wam, dlaczego to po raz czwarty znalazłam się w barcelonie. jak to jesienią zadzwoniła do mnie siostra judytki, że jadą z p. na primaverę, i czy pojadę z nimi. dwa razy pytać nie musiała. szybko zabukowałam bilety, a potem wymyśliłam, że skoczę tam jednak kilka dni wcześniej (co zresztą okazało się świetnym pomysłem). ekipa z polski przyleciała w czwartek. piwo kosztowało pięć euro. przed bramą festiwalową u pakistańczyków tylko jedno. przez trzy dni wspieraliśmy emigranckie interesy... cóż;)





























poniedziałek, 15 czerwca 2015

tapasta

od mojego powrotu minęły już dwa tygodnie, a ja nadal tęsknię! no dobra, słońce niby u nas jest, ale nie ma tak dobrego jedzenia. tym bardziej ucieszyło mnie zaproszenie na otwarcie lokalu inspirowanego po części hiszpanią. tapasta to miejsce idealne dla wielbicieli tapasu i makaronów, czyli dla mnie:) i muszę powiedzieć, że w sobotę znalazłam się w kulinarnym niebie, a przecież nie spróbowałam nawet połowy serwowanych tam przysmaków. poległam po kilku kanapeczkach (m.in. burak, feta, pomarańcza; pasta rybna, anchoas), pierożku z łopatką i najlepszym tagliatelle: z fenkułem i łososiem. pewnie zjadłabym więcej, gdybym nie wypiła tyle wina... w każdym razie dopisuję do listy miejsc godnych polecenia w poznaniu. postaram się któregoś dnia obfotografować dla was wnętrze (ściany z cegły dla mnie zawsze na propsie!) i oczywiście jedzenie. o ile tylko wpuszczą mnie tam z aparatem.
ale żeby nie było, ten post nie jest sponsorowany, a zdjęcia poniżej są z barcy:)