niedziela, 31 maja 2009

może bardziej polubię lasy

piję już czwartą szklankę pokrzywy - postanowiłam leczyć się naturalnie. może bardziej polubię lasy... odezwał się mistrz wabienia jeleni.

***
u lidzi;
ja do amelki: amelka, wymyśliłaś imię dla dzidziusia?
amelka: dla chłopca oliwier, a dla dziewczynki…
filip:… hannah montana!

sobota, 30 maja 2009

zmierza ku końcowi

mamon w ogóle nie powinien chodzić po lekarzach. bo jak już pójdzie, to jest bardziej niż pewne, że coś mu wynajdą. i nie pytajcie, co wynaleźli tym razem. wściekłość pianą spływa mu po polikach na samą myśl o uciążliwej terapii i skutkach ubocznych, które, co z góry zakłada, oczywiście się pojawią. dla niego życie na pewno po trzydziestce się nie zaczyna. ono po trzydziestce niebezpiecznie zmierza ku końcowi.

ps. luka przesłał mi linka. ale gdybym wyglądała jak scarlet j. nie byłoby tematu grubych ud. a tak to od tygodnia ubolewam, że mam również nienajlepsze łydki.
ps dwa. mamichalska miała dzisiaj imieniny. pokój nauczycielski pachniał plackami, które piekła całą noc. a ode mnie dla niej także same ciacha:

darmowy hosting obrazków

czwartek, 28 maja 2009

ogłoszenie!

jednego dnia na gadu mamichalska namówiła mnie na góry. drugiego dnia na gadu ja namówiłam ją na koncert lennego kravitza;
mamichalska: aż się boję do ciebie jutro pisać...

ogłoszenie!
20 czerwca 2009 jedziemy do krakowa na lennego k.
koncert bezpłatny. zbiórka na dworcu pkp ok godziny 10. bilety na przejazd płatne. powrót miejmy nadzieję, że nastąpi.
wszystkich chętnych prosimy o zgłaszanie się w celu rezerwacji miejsc w pociągu. prowiantu nie zapewniamy. zapewniamy nietuzinkowe towarzystwo, miłe widoki oraz prasę kobiecą.


środa, 27 maja 2009

zmokły wyrzut sumienia

mamon jest dziś jednym wielkim zmokłym wyrzutem sumienia. wczoraj filipu położył przedstawienie na dzień matki jeszcze przed rozpoczęciem. bo dotkliwie odczuł nieobecność mamona. łzy pociekły, rękawy się zasmarkały. nie pomogła myśl o rekompensacie w postaci babeczek, lodów waniliowych z posypką i koktajlu kiwi-bananowego. nie pomogły rozmowy o obecności duchem. znów zwyciężył kult ciała - ciała, którego zabrakło.

co robić, by wyrobić? by nie musieć odkładać priorytetów? by za parę lat nie sfrustrować już całkiem, i nie wyglądać tak (patrz toni collette):

darmowy hosting obrazków

wtorek, 26 maja 2009

szczyty były nasze

wymarzony prezent na dzień matki: weekend w spa. szara rzeczywistość: wizyta u ortodonty.

***

mamichalska zaplanowała mi wakacje. oczywiście jedziemy do zakopanego. ostatni raz byłam tam z aciem sto lat temu. (bez przewodnika). pojechaliśmy w ciemno, jak to się za studenta jeździło. namiot rozbijaliśmy więc po nocy w ogrodzie pewnej rosłej acz opiekuńczej gaździny, która nawet kołdrę z pierza gratis dorzuciła, bo namiot był nieocieplany i dokładnie na taki wyglądał.
ale było pięknie! szczyty były nasze, przełęcze były nasze (gdy zwisałam z łańcuchów stromych zboczy, aciu krzyczał, żebym tylko mu nie spadła, bo elka go zabije), a wieczorami nasze były też krupówki.
dzisiaj aciu za niemiecką granicą robi doświadczenia na biednych myszach, a ja w kraju obchodzę dzień matki.

poniedziałek, 25 maja 2009

ale ekstrema

wczoraj jeździliśmy na rowerach. filip zaliczał wszystkie dziury w chodnikach i krzyczał: ale ekstrema!

jutro podwójnie świętujemy: filipu - imieniny, ja - dzień matki. nie ma to jak odpowiednio imprezowo się ustawić. nikt nie będzie pokrzywdzony, nikt nie będzie musiał myć naczyń.
zastanawiam się, co stosownego upiec. i jak wynagrodzić potomkowi brak mamona na szkolnym przedstawieniu. szef wyjechał i pilnuję biura. pozostaje na odległość kibicować, żeby się filipu nie pomylił w deklamacjach.

ps. przez te wyjazdy na śmierć zapomniałam o mojej elce! trzeba będzie na listonosza całą winę zwalić, jak kartka z życzeniami nie dojdzie do jutra. a czasu ma mało.

choć jeden normalny weekend

no bo powiedzcie sami - czy mamonowi nie należy się choć jeden normalny weekend? czyt. spokojny, spacerowy, z dwudaniowym obiadem z deserem u teściów… czy to na zawsze wpisane jest w jego życiorys, że po weekendzie zwykle bardziej sponiewierany niż przed?
ledwo wrócił ze szkolenia, jeszcze się dobrze nie rozpakował, dobrze bielizny nie zmienił, a już filipa na szermierkę odwoził. już obiad gotował (też dwudaniowy: jedno danie dla filipu, drugie danie dla siebie. a deser kupny). ale żeby tego było mało, pierworodny na urodzinowe pirackie party do julesa go zaciągnął. mamon przetrzymał i to, bo twardy jest. a jednak wieczorem, widząc, że jego osobisty niezbędny laptop znów się na niego obraził i plików żadnych złośliwie mamonowi nie otwierał - skapitulował. swój los rzewnie opłakał, komputer przeklął i nie wiadomo, kogo jeszcze by przeklinał i jak długo rozpaczał, gdyby judytka przez komunikator pomocy swej nie udzieliła natychmiast i fachowo. a przy okazji zakazała się tak wszystkim przejmować. ale to mamon ma niestety we krwi.

ps. wczoraj przez roztargnienie nie pozdrowiłam nowych kolegów z pociągu, a dziś bardzo ciepło to czynię.
ps dwa. posadziłam piękne begonki na parapecie kuchennym. kasztan za oknem przekwita, a one kwitną mi pięknie.
ps trzy. no i zapomniałabym wam przedstawić: mój piękny motobecane w otoczeniu własnoręcznie tapetowanego przedpokoju - dziś dosiadany;

darmowy hosting obrazków
darmowy hosting obrazków


sobota, 23 maja 2009

nie jestem taką dzikuską

wróciłam. kawałek lublina za mną, w tym pierwszy przejazd trolejbusem i pierwszy jasny kent w piwnicy czeskiej. okazało się, że w kontaktach międzyludzkich nie jestem taką dzikuską, za jaką się ostatnio uważałam. i zorientowałam się, że szkolenia są jednak lekko przereklamowane.

ale nie tylko ja się przeszkoliłam. nowo poznani w pociągu iccp na trasie warszawa centralna - poznań główny koledzy (i pomyśleć, że nowych kolegów można poznać w intercity...) też wracali ze szkoleń. cała podróż przegadana; poczułam się jak adorowana nastolatka, a rozmowa zaszła tak daleko, że ten, na którego widok jeszcze bardziej chciałam siedzieć w naszym przedziale, adres mojego bloga ma teraz w swym kalendarzu. niestety ma też narzeczoną... a po lekturze uzna mnie za wariatkę.

ps. na pocieszenie: od 4 czerwca wszystkie odcinki seksu w wielkim mieście w siódemce! i obym miała ten kanał!!!

czwartek, 21 maja 2009

grzywka przycięta

utknęłam w połowie pakowania. pakowanie to najgorsze, co może się mamonowi przytrafić, zaraz po prasowaniu. nie wiedzieć czemu, ciuchów mam więcej niż mieści walizka... a gdzie przybory do makijażu i prostownica?? chyba zrezygnuję z prowiantu. i zabiorę suszarkę. a propos prowiantu, coś bym zjadła... strasznie wyczerpują takie myśli o wyjeździe.
za to grzywka przycięta i spanie dla filipu załatwione.

środa, 20 maja 2009

zabłysnąć intelektem

o dziwo, mamon, który ostatnimi czasy centra handlowe omija szerokim łukiem (po pierwsze dlatego, że oszczędza; po drugie dlatego, że zakupy strasznie go dołują - zwłaszcza gdy musi oglądać swe wyhodowane na tuczących acz ulubionych makaronach uda w lustrach ciasnych przymierzalni), z zakupów wrócił ze zdobyczą. ale raczej nie ma pewności, że zdobycz owa nadaje się na szkolenie... mamon jest bowiem mistrzem w nabywaniu, zwłaszcza latem, nazbyt skąpej odzieży bez ramiączek a często i bez nogawek, za to w jaskrawych kolorach, która w zasadzie przystoi tylko na plaży. a ponieważ na plaży bywa średnio raz do roku, są to zakupy tzw. słabe - żeby nie powiedzieć, że w piasek wyrzucone pieniądze.
wróciłam więc do punktu wyjścia. moje szczęście, że nie szata zdobi człowieka. no bo chyba ważniejsze, by nie narobić wstydu a już niezależnie od wszystkiego - zabłysnąć intelektem!

ps. judytka poszła do ortopedy w celu zdjęcia gipsu, a ortopeda się zdziwił, że jeszcze go sobie sama nie zdjęła... i to wcale nie była wizyta sponsorowana przez nfz!
ps dwa. podobno dziś jest międzynarodowy dzień płynów do mycia naczyń. wszystkim płynom życzę skutecznej walki z tłuszczami.
i większej wydajności!

ps trzy. aby się nastroić przed integracją;)

życzliwie

filip poprosił, żebym mu pozwoliła napisać jednego bloga, a ponieważ dziś jest dzień życzliwości, pozwoliłam. jeden blog filipa:
moja mama jak jest burza śpie a mama pszy chodzi do mnie.

dopisek mamona: pomijając dni, kiedy burzy nie ma a filip przychodzi do mamona, a tych jak wiadomo jest więcej. i nie żebym się usprawiedliwiała.

głowa do interesów

filipu wrócił ze szkoły z autografem manuela arboledy na koszulce. kiedyś sprzedam za tysiąc - powiedział zadowolony. może i on ma kolor skóry i skręt włosa po mozambijskich przodkach, ale głowę do interesów niechybnie odziedziczył po mamonie. oby tylko lepiej nią kierował, bo mamonowi póki co wpływy z rzeczonego biznesu (wyprzedaż co bardziej zbędnych bibelotów na allegro i oddawanie fatalnych ubrań, które jakoś mu się przytrafiły, w komis do portobello) wystarczają na opłacenie 1/3 abonamentu telefonicznego. i to nie zawsze.

ps. mamichalska niesiona falą uczucia zwanego zauroczeniem w dwa dni zorganizowała kolejną wycieczkę. nie zgadniecie, kto będzie przewodnikiem...
ps dwa. w czwartek jadę na szkolenie. boże, co się ubiera na szkolenie?! nie wiem - sto lat nie byłam.
ps trzy. jezu, nie mam się w co ubrać!!!
ps cztery. wiem, wiem, miałam nie wydawać pieniędzy. ale w tych okolicznościach po prostu nie mogę nie jechać na zakupy.
ps ostatni. szef: tylko niech pani nie kupuje tych hipisowskich ciuchów.

poniedziałek, 18 maja 2009

rozwód ibisza

jak zasypiam nad korektą, to to jest zwykłe zmęczenie materiału. ale jak zasypiam nad seksem w wielkim mieście to to jest rozwód ibisza, bankructwo kammela i zdjęcie brzyduli z anteny tvn w jednym!!!

***

halinka (w parku, na widok mężczyzny pchającego żonę na wózku inwalidzkim): ale dobrze by było mieć kogoś, kto ci kiedyś popchnie wózek..?
ja: ale ja właśnie szukam takiego, który popchnie. bo ci, z którymi byłam, niekoniecznie by popchnęli...
ja po chwili: i jeszcze musi być taki, żeby popchnął z miłości, nie z litości.

niedziela, 17 maja 2009

gdyby w biust szły

no to ma mamon koncert miki i noc muzeów w jednym… na własnym poddaszu. z dwójką dzieci (w tym jednym halinki). wszystkie plany wzięły w łeb. dla przemakalnego ciepłolubnego mamona słotna wietrzna sobota to bynajmniej nie dzień na imprezy w plenerze. minęły czasy, gdy sztuka była ważniejsza od makeupu, który spływał z deszczem.
ale żeby nie siedzieć bezczynnie i jednak coś z tej smutnej soboty wykrzesać, wspaniałomyślnie zostałam supernianią oraz wymieszałam składniki na ciasto. w końcu nie po to inwestowałam w mikser, żeby teraz nie piec. i gdybym jeszcze te placki piekła nienajlepsze - a tu jak na złość. i gdyby raczej w biust szły, a one zawsze idą w uda…

***

judytka dołączyła dziś do grona pięknych trzydziestoletnich. szanownej jubilatce gratuluję ze specjalną dedykacją:

piątek, 15 maja 2009

znów przegraliśmy eurowizję

wiadomości od rana - znów przegraliśmy eurowizję i zanotowaliśmy drugi przypadek świńskiej grypy. poza tym lech poznań gra dziś z lechią gdańsk. może i mają plażę, a nawet jarmark, a i tak lokalnie kibicuję naszym. zwłaszcza, że niemal codziennie mijam się przed szkołą z m. arboledą. ale w przeciwieństwie do mnie, on niestety nie wie, kogo mija...

upatrzyłam sobie zjawiskowe sandały w zarze. ale nie chcę wierzyć, że sandały mogą tyle kosztować?! przecież to nie manolo blahnik.

dziś na weekend wyjątkowo piękna, jak na gruboskórnego mamona, piosenka z filmu karmel;

mniejszy obwód uda

znowu nie zagrałam w totka. i znowu wylosowali liczby, które na pewno bym skreśliła.
ale ogólnie dzień całkiem udany. szef zachowuje się tak, jakby nic się nie stało. jak zwykle żartuje, pije duże ilości espresso i słucha jazzu. (nie chcę się powtarzać, ale to bardzo mądry szef). plusem całego zajścia jest mniejszy obwód mego uda. niestety apetyt wraca. a nigella, która również właśnie do mnie wróciła, wodzi na pokuszenie.
aha, twój styl wydrukował mój list. co prawda liczyłam w związku z tym na jakiś malutki bonus... ale widocznie kryzys dosięgnął i prasę. w każdym razie zawsze mogę powiedzieć, że drukuje mnie mój ulubiony magazyn;)

czwartek, 14 maja 2009

co lepsze teksty

wczoraj wpadł mi w ręce notes, w którym anno domini 2006 notowałam co lepsze teksty filipa. oto kilka:

filip: ale masz zmarszczek.
ja: a ty wiesz, co to są zmarszczki?
filip: nie.
filip po chwili: wiem, to je się nawilża!

***

filip (po tym, jak w wiadomościach usłyszał wypowiedź ministra zdrowia na temat walki z rakiem): a ten pan jest żołnierzem?
ja: nie, ministrem zdrowia.
filip: a mówił o walce...

***

ja: co robiłeś w przedszkolu?
filip: dziś nikogo nie biłem!

***

filip dłubie w nosie;
ja: żadna dziewczyna cię nie będzie chciała, jak będziesz dłubał w nosie.
filip: my razem dłubiemy.

cdn.

środa, 13 maja 2009

szczyty (po)czytalności

mamichalska nie lubi oscypków (znów w swej konfabulacji posunęłam się za daleko). przyznaję, pojęcia nie mam, czym tam w górach pan przewodnik panią wice karmił, ale jedno jest pewne - wróciła w stanie permanentnego zadowolenia.

***
jak podały statystyki, wczoraj mój blog osiągnął szczyty (po)czytalności. co dowodzi, że ludzkość spragniona jest porażek i katastrof. im ich w mediach więcej, tym człowiek bardziej czuje, że jego życie nie takie złe, jak dotąd myślał, że jest. na przykład mamon, który po ostatnim zajściu nie mógł się otrząsnąć i wciąż ubolewał nad swym nielekkim losem, niechcący natrafił na dwójkowe kocham kino i obejrzał plac zbawiciela. i nie płacz a szloch zanoszący ścisnął mu wnętrzności. bo w całym swym nieszczęściu, zdał sobie jednak sprawę, że jego problemy są niczym w porównaniu z tym, co zobaczył. a jego psyche jeszcze daleko do stanu psyche bohaterki. ba, wciąż jest nadzieja, że jego psyche nigdy tego stanu nie osiągnie.

***
przed chwilą usłyszałam ją w radiu. a gdy zobaczyłam, postanowiłam, że koniecznie muszę sobie kupić czerwoną sukienkę;

wtorek, 12 maja 2009

znieczulenie

mamon dał ciała na całej linii. płonął ze wstydu, ale do błędu się przyznał. i choć karton był spakowany, a on logował się na stronach lokalnego pupu, jedyny etatowy i, jak się znowu okazało, najlepszy szef, nie wyrzucił go na zbite pośladki. a powinien. powiedział, że jak nastolatka, i pojechał po premii. ulga to wielka była dla mamona, który myślami już lądował na bruku, już witał się z bezrobociem... pieniądz w plecy jakoś przeboli, choć ten akurat był na nowe dżinsy...
wieczorem, wciąż rozmyślając nad swą głupotą, mamon pobiegł na róg po ulubione carmi kawowe, ukroił ostatni kawałek własnego tortu i zapalił w oknie papierosa. i gdy poczuł na języku łagodny caffe aromat i posypkę z tortu między zębami, pomyślał, że całe szczęście, że są jeszcze smaki, które na chwilę znieczulają.

ps. na pocieszenie dobry anioł z koziegłów donosi, że w sobotę w poznaniu śpiewa mika!

poniedziałek, 11 maja 2009

wpakowani w demonstrację

często z filipu gdzieś się pakujemy. wczoraj na przykład wpakowaliśmy się w sam środek demonstracji. głodni, bo właśnie jechaliśmy na obiad. i nasz obiad, jak ruch tramwajowy na ulicy fredry, został wstrzymany. chcąc nie chcąc, przemanifestowaliśmy kawałek mostem teatralnym. dla rozbratu, a tak naprawdę dlatego, że za mostem był drugi tramwaj. i gdy już do niego wsiadaliśmy, usłyszałam z tłumu w moim kierunku uśmiechniętych od ucha do ucha agenta i kubę (pierwszy platonicznie kochał się kiedyś we mnie, w drugim ja platonicznie przez dwie prawie klasy liceum się kochałam). przypomniała mi się przesłuchana kiedyś do wciągnięcia kaseta neuropatii i poezja ziggy stardusta. a mimo to odjechałam tym tramwajem. bo akurat tego dnia moim priorytetem, oprócz obiadu, było pieczenie urodzinowego tortu. ale oni nie mieli mi za złe, tylko pomachali z anarchistycznym pozdrowieniem.


ps. wierzcie lub nie, ale wczoraj upiekłam ten tort. był wyśmienity (na filmie w przekroju pozostałości). nie udała się jedynie polewa, którą nota bene kupiłam w sklepie. wniosek jest jeden: nigdy więcej półśrodków.

sobota, 9 maja 2009

chwila zapomnienia w ramionach górala

mamichalska na trzy dni przestała myśleć o policjancie. odprasowała różową narciarską kurteczkę (nabytą zresztą za niemałe pieniądze, ale za to z aprobatą mamona, którego słabość do koloru różowego jest niezmienna), i przywdziawszy ją, pojechała do zakopanego. na spotkanie nieziemsko przystojnego tatrzańskiego przewodnika. ów, trzymając w swych dużych góralskich ramionach, z pewnością pocieszy dziewczę lekko zawiedzione mało ekspansywną naturą mundurowego. góral bowiem z rozbuchaną naturą problemów nie ma. naciera odważnie, oscypkami karmi, komplementuje solennie, na rękach nosi. może nie od razu na giewont, ale po krupówkach na pewno. martwię się tylko, żeby w swym rozbuchaniu michalskiej mi w bacówce jakiejś ciemnej nie zamknął. bo musiałabym wtedy interweniować. a to mogłoby się dla niego niedobrze skończyć.

***

dziś muzycznie coś dla tych, co w podróży. z filmu, który mnie rozczarował (ale michalskiej się podobał), cudna jednak piosenka:

piątek, 8 maja 2009

księżniczki

coraz częściej robię rzeczy, których bym się po sobie nie spodziewała. wczoraj na przykład do nocy piekłam urodzinowe babeczki do szkoły filipu, a w pracy sklejałam papierową zabawkę. istne cudo! polecam wszystkim, którzy akurat mają wolną chwilę, klej i nożyczki: buka.

***

lidzia mówi, że z bloga wyziera nienawiść do facetów. podobno zwykle jestem subtelna, ciepła i wrażliwa. a jak piszę to za ostro, za głośno, za mało kobieco. przyjmując, choć to ryzykowne, że nieposkromioną twórczość mą czyta mój potencjalny mąż, nigdy już się ze mną nie ożeni. bo w męskich głowach nadal tkwi stereotyp księżniczki i dlatego boją się silnych kobiet. mam być milsza. i zachowywać się. ale czy widzieliście kiedyś trzydziestoletnią księżniczkę z ciętą ripostą, grubymi udami i siedmioletnim przychówkiem? no właśnie... ja też nie.
wysłałam halince namiar na bukę. napisała, że full of work ma i może w następnym życiu wydrukuje, jak będzie księżniczką, którą wachlować będą murzyni (co one wszystkie z tymi księżniczkami!).

ps. oczywiście dementuję: mężczyźni to nadal moja ulubiona płeć!
ps dwa. babeczki zrobiły furorę w szkole. kolega miki powiedział, że chciałby, żeby sto razy dziennie były urodziny filipa, a kolega jasiu, żebym zawsze piekła filipowi babeczki na urodziny.

czwartek, 7 maja 2009

siedem lat temu na porodówce

siedem lat temu około trzeciej w nocy mamona rozbolał brzuch. jakąś godzinę później zdyszany bardziej niż zwykle ładował się z nim do taksówki. w szpitalu wózek, dziesięć centymetrów rozwarcia, lada chwila odejdą mi wody. dostaję koszulę i przydział na łóżko na porodówce. zadyszka coraz większa, ale dajemy radę. tylko elka przerażona. pyta, czy ma być przy porodzie. kobieto, mamonowi krocze prawie rozrywa, a ty takie trudne pytania zadajesz! machnęłam ręką - najważniejsze, żebym ja była - i urodziłam syna.
a potem było 7 tłustych lat.

darmowy hosting obrazków

darmowy hosting obrazków

darmowy hosting obrazków

darmowy hosting obrazków
moja ulubiona seria "robaczki"

środa, 6 maja 2009

special for judyta!

już ona wie dlaczego.



ps. i pamiętaj, że po wszystkim nie wykręcisz się od urodzinowego party;)

by nie uczulić

nie ma to tamto - mamon znowu piekł babeczki. tym razem cynamonowe. i nie z proszku. z jaj od babci i z mąki ze sklepu. przyjeżdża lidzia z córką. a ponieważ lidzia jest w ciąży, być może z drugą córką (ale w zasadzie to nic jeszcze nie wiadomo), nie wypada ich podejmować sztucznym jadłem. by nie uczulić. wszystko najlepiej naturalne, zdrowe, niskokaloryczne.
babeczki wyszły raczej płaskie. mamon przesadził z ilością ciasta na jedną foremkę papierową. ślepo trzymał się przepisu, według którego całe powinno się było zmieścić w dwunastu.

ps. wspomnienie trzeciego maja. przyjęcie urodzinowe misi. udział wzięli: zielona weranda, misia, filip, halinka i alinka, oraz: jeden bionicle, dwa soki lodowe (jabłko mięta, jabłko pomarańcza), trzy kulki lodów truskawkowych, dwa ciacha (szarlotka i sernik brzoskwiniowy; o jakże było nam smutno, gdy okazało się, że nie ma ulubionego tortu bezowego) i jedno wesołe miasteczko.

darmowy hosting obrazków
darmowy hosting obrazków
darmowy hosting obrazków
darmowy hosting obrazków
darmowy hosting obrazków
darmowy hosting obrazków

poniedziałek, 4 maja 2009

może mi się odechce

jedno jest pewne. nie zostanę sławną pisarką, choć judytka zaplanowała to już dawno - kazała brać przykład z joanne rowling oraz pewnej publikującej blogerki. jak nic jest mi jednak pisana mało spektakularna kariera korektorska. podpisałam kolejny cyrograf. z bólem żołądka. jak się nie ma pracującego męża a ma wakacje na horyzoncie, podpisze się wszystko.

w tramwaju skończyłam po rozstaniu. zastanawiam się, po co pisać książki, jeśli nie są tak mądre i dojrzałe, jak powieść shalev. zamówiłam już męża i żonę. szalona podróż przez piekło małżeństwa według die welt. nie doświadczyłam, to sobie chociaż poczytam. może mi się odechce.

darmowy hosting obrazków

techniki powłóczenia kulasą

tuż przed majówką judyta złamała nogę. i pomyśleć, że chłopak wyszedł tylko na parę godzin do pracy. nigdy już nie będzie pewien, czego może się spodziewać po powrocie. i czy może judytkę zostawić bez nadzoru. bóg jeden wie, co biedactwo skłonna sobie jeszcze zrobić sama w domu. judyta kończynę w gipsie trzyma w tajemnicy. przed mamą i siostrą (które blogów nie czytają, co pozwala mi z czystym sumieniem o wydarzeniu napisać). łamanie nogi bez ubezpieczenia jedna i druga uznałyby za nieroztropne. a dodatkowy stres jest zbędny, bo w chwili obecnej poszkodowana zajmuje się nauką kilku technik powłóczenia chorą kulasą jednocześnie. z rewelacyjnym skutkiem! a w dodatku podejmuje gości (czy wszystkich, tego nie wiem, ale filipu i mamona na pewno) ciastem rabarbarowym, przy którym moje pospolite babeczki z paczki pozostaną na zawsze pospolitymi babeczkami z paczki. i nie pomoże im nawet to, że piekł je mamon z niepowyłamywanymi nogami.

ps. anya się odezwała. zamiast boczenia się (bo szkoda życia) znów wieczorne polek na gadu rozmowy o facetach przeważnie.

niedziela, 3 maja 2009

jak dyktator przyjmował gości

dziś do wielkopolski przybyli: kuzyn - rodak zza oceanu, znany z tego, że wyjechał na trochę do francji, żeby zrobić karierę w futbolu, a zamiast przywiózł sobie na zawsze francuską żonę. żona kuzyna - piękna soizic o budzącym mą zazdrość rubensowskim biuście matki na żądanie karmiącej. maxime - czteromiesięczny pierwszy bratanek z czterdzieści razy mniejszy od filipa. oraz moja elka.

i pomyli się ten, kto pomyśli, że mój pierworodny obszedł się z gośćmi delikatnie. dyktator zarządził na obiad, zamiast kuchni polskiej, dużą pizzę z szynką i sosem czosnkowym. a potem pokierował wycieczkę do empiku, wetknął wujowi i babci eli do ręki po sztuce gry playstation2, i zaciągnął pod kasę pod pretekstem urodzin.

natomiast soizic i ja, uratowane, udałyśmy się do perfumerii, z której wyniosłyśmy po flakonie escady każda. będziemy nią pachnieć przez całe lato. po dwóch stronach oceanu.

***
pojechali, ciszę nocną zabijam piosenkami carli b.

piątek, 1 maja 2009

pachnie babeczkami

dom mamona i filipu pachnie babeczkami. ciepłe zakończenie dnia, choć kolejka, w której utknęliśmy pomiędzy koszami pełnymi kiełbasy i musztardy, zastanawiając się, ile kiełbasy i musztardy człowiek może zjeść przez trzy dni, nie zapowiadała takiego. a pojechaliśmy tylko po mikser. ponieważ mikser okazał się niezbędny. niezbędny był też fryzjer. planowany dawno, ale jakoś nie miałam odwagi. dopiero dziś. bo mocny pretekst, żeby nie iść do doktora.
jak karolina m. nie wyglądam. może z drugiej strony. z przodu jak zwykły mamon z podciętymi włosami.

ps. babeczki pakuję na jutro. będziemy z judytką zajadać, a brzuchy nam będą rosły.