czwartek, 29 kwietnia 2010

terrorysta

trzy dni na rosole, bośmy się pochorowali. trzy dni na rosole i uda nie mieszczą mi się w ulubione dżinsy. koniec z rosołem. od dzisiaj waza bjuti. (ale jakby marc mnie przyłapał z pucharkiem lodów na przykład, to ja tego nie napisałam...).

marc powrócił i załapał się na resztkę zupy. a potem wpakował mnie do łóżka. terrorysta.

wtorek, 27 kwietnia 2010

no dramat jakiś

są takie kwestie, których za nic nie omówi się z facetem. natomiast genialnie omawia się je z judytką:)
marc czwarty dzień poza domem. w tym czasie wyprałam wszystkie jego podkoszulki i kupiłam telewizor (sms: kochanie, właśnie wzięliśmy sobie tv na raty:)).  
na gadu odezwał się k.: ciebie prawie z oczu przez "narzeczonego" już straciłem - no dramat jakiś;)

niedziela, 25 kwietnia 2010

niedziela

mufinki z białą czekoladą upiekłszy, sceny z życia smoków synowi przeczytawszy, za marc'iem tropiącym łosie zatęskniwszy...

sobota, 24 kwietnia 2010

męska adventure

marc pojechał na męską adventure. śpi w namiocie, je chińskie zupki i pływa pontonem po biebrzy. on brata się z przyrodą, ja mam parę dni, żeby pobyć ze sobą. poczytać wysokie obcasy, obejrzeć usta usta, popracować, nie czując na karku oddechu ukochanego. mam czas, żeby trochę zatęsknić.

piątek, 23 kwietnia 2010

ilość prania

sprawa jest bardziej niż poważna. marc nie tylko przywiózł do mnie swoje swetry, ale także całą kolekcję ołówków. przytłacza mnie ilość prania, jedzenia w lodówce i butów w przedpokoju. czuję się w obowiązku gotować obiady i sprzątać częściej niż raz w tygodniu. to zabiera mi jednak mnóstwo czasu, który mogłabym przecież przeznaczyć na pisanie bloga, czytanie dziecku i malowanie paznokci.

czwartek, 22 kwietnia 2010

kumulacja

dzwonił kuzyn szczypiornista starszy. zaprasza nas na wesele w czerwcu.

***
w lotto kumulacja. kolega copy idzie po losy. może i nie mam pieniędzy na halkę, ale trzy pln na jeden na chybił trafił wydaję w ciemno.
kolega: twój ukochany zaszalał, wziął pięć. 
pokusa dużej wygranej jest widać silniejsza niż braki w portfelach. przy odrobinie szczęścia mogłabym przecież mieć i na kieckę na ślub, i na prezent dla kuzyna, i w końcu na własne wesele.

haleczka

pięćdziesiąt jeden złotych do wypłaty, a w galeriach pierwsze wyprzedaże... sezon grzewczy pochłonął wszystkie pieniądze, które mogłabym teraz beztrosko (skoro nawet marc się zgadza) wydać na parę ponętnych łaszków. zwłaszcza że postanowiłam zmienić mą mega fajną, ale średnio jednak seksowną, piżamę z myszką miki na letnią jedwabną haleczkę z koronką. na tyle jednak długą, by przykryła blade po zimie grube uda.
haleczka jest pierwsza na liście majowych zakupów. zaraz po prezencie urodzinowym dla filipu.

poniedziałek, 19 kwietnia 2010

cudnie

cudnie tak sobie z rana ściąć! (królowa przed egzekucją kapelusznika)

... cudnie tak sobie w południe obejrzeć alicję burtona!

co podpisać

marc po lekturze bloga: to co mam podpisać?;)

niedziela, 18 kwietnia 2010

dużo ciuchów

pytam marca, czy pozmywa naczynia.
marc: to ja lecę kupić zmywarkę:)

ale obecnie szukamy raczej dużej szafy na bambetle mojego chłopaka. albo dwóch, by pomieścić też moje kiecki. tym bardziej że nie muszę się ograniczać; na własne uszy słyszałam, jak marc wczoraj powiedział: ja uważam, że kobiety powinny kupować dużo ciuchów. hmm... a inni mówią, że prać, prasować i rodzić dzieci.
ps. ale na wszelki wypadek, ponieważ to dopiero pięć miesięcy razem, dobrze by było mieć na to jakiś papier;)

czwartek, 15 kwietnia 2010

kawa w termosie

zrobiłam marcowi na drogę białą kawę w designerskim termosie z ikei, który sam mi kupił, i znów na jedną noc mam sypialnię tylko dla siebie zupełnie jak za dawnych singielskich czasów (pominąwszy, że właśnie wpakował mi się do łóżka filipu...). wieczorną pracę zajadam lodami. w tle trinny i susannach ubierają amerykę. żadnej pokazowej czerni. uff.

w piramidzie cheopsa

po paru dniach narodowej żałoby mamon z dwa tysiące razy słyszał o wawelu i z pięć tysięcy razy mocno się zdenerwował a w końcu zapisał do grupy na facebooku tak dla pochowania kaczyńskich w piramidzie cheopsa...

niedziela, 11 kwietnia 2010

smutek

jak wobec tego pisać mam?
smutek, żal, papieros...

piątek, 9 kwietnia 2010

pomiędzy

ledwo wraz z powrotem marca wróciła mi chęć do życia, a znów odeszła... z pracy wyszłam o dwudziestej. ale od tego ma się w końcu przecież weekend, żeby sobie jedno z drugim jakoś tam zrekompensować. no to zaczynamy: dziś była sobie dziewczyna, jutro alicja w krainie czarów. a pomiędzy... alkohol, papieros, seks...

środa, 7 kwietnia 2010

szybciej i więcej

tydzień w pracy zaczął się nadspodziewanie dobrze - zwłaszcza że zaczął się w środę. zaczął to odpowiednie słowo, bo potem było już tylko szybciej. szybciej i więcej. przywalona korektą w ilości nieprzyzwoitej prawie straciłam wzrok i chęć do życia.

dziś wraca marc. robię jego ulubioną tartę.

niedziela, 4 kwietnia 2010

ty się mama zdecyduj

wczoraj me dziecko po raz pierwszy postanowiło samo wziąć prysznic. zamknęło się w łazience i wróciło raz dwa podejrzanie suche.
dziś nalałam dziecku pełną wannę. z pół godziny się moczyło, aż pomarszczyły mu się wszystkie palce, a potem przyszło w piżamie jakieś takie średnio wytarte.
ja: filip, przecież ty jesteś mokry!
f.: wczoraj byłem za suchy, dzisiaj jestem za mokry - ty się mama zdecyduj!

żeby wam się upiekło

mamon chciał zabłysnąć w domu rodzinnym, ale to najwyraźniej nie był ani jego dzień, ani dzień na sernik. najpierw okazało się, że blaszka (pożyczana na okoliczność mamonowego pieczenia od sąsiadek) w piekarniku babci elki się nie mieści, a potem, że do ciasta zapomniał dodać cukru... także gdyby ktoś chciał w przyszłym roku zamówić wielkanocny sernik dietetyczny...

żeby wam się wszystko w te święta upiekło i nic nie poszło w uda:) tego życzę

to nie rodzę

rozmawiamy z marc'iem o imionach dla dziecka.
ja dla dziewczynki chciałabym lena. marc raczej nie, więc próbuję go przekonać na różne sposoby, grożąc prawie, że z igraszek nici, póki nie dostanę tego na piśmie...
ja: judyty siostra też dała córce na imię lenka.
m.: no to tym bardziej my nie dajemy.
ja: ale ja lubiłam je wcześniej. ona mi ukradła:)
m.: to powiedz jej, żeby teraz ci oddała:)

m.: i na porodówce mi powiesz: "jak nie będzie lena, to nie rodzę!"?:))

czwartek, 1 kwietnia 2010

dingue

w prima aprilis przyjechał do mnie zajączek... kurierem:) przywiózł dingue emmanuelle seigner.

 

choć dosadnie

poszłyśmy z dziewczynami na piwo. no i pytam kumpeli, jak w pracy, bo wiem, że awansowała.
r.: dupa, gówno, chuj i grzybnia.
r. przedstawia wszystko obrazowo, choć dosadnie, a już na pewno nie owija w bawełnę;))