środa, 31 października 2012

bo zombie przecież śmierdziało

post o tartach musi poczekać. bo mamy tutaj dzisiaj gwiezdne ku..wa wojny. malujemy zombie, pieczemy halloweenowe paluszki, a jeszcze kot wdepnął w czerwoną farbę i roznosi po domu. aaaaaaaa!
 
filip: mama, a może w ogóle nie będę się mył, bo zombie przecież śmierdziało!:)


poniedziałek, 29 października 2012

smaki pałacu

przed seansem nieba w gębie na 4. food film festiwalu w muzie.
dziewczyna: oo, nie wiedziałam, że te filmy są emitowane równocześnie u nas i w warszawie.
chłopak: kochanie, ja jeszcze piętnaście minut temu myślałem, że idziemy na bonda:)

ja myślałam, że idę na piwo. z dziewczynami. najpierw jednak koncertowo wystawiła mnie pierwsza, potem - żeby nic mi już nie zostało z tej wspaniale zapowiadającej się soboty, kiedy to dziecko pojechało za poznań na urodziny kolegi, pozwalając matce bez wyrzutów sumienia napić się poza domem - druga.
co było robić - poszłam do kina.
uwielbiam filmy o gotowaniu, kuchnię plus mogłabym oglądać na okrągło i wiedziałam, że niebo w gębie mnie urzeknie (choć zdecydowanie bardziej podoba mi się francuski tytuł: les saveurs du palais - dosłownie "smaki pałacu"). po seansie myślałam już tylko o kaczce, truflach i gateau saint-honore. choć nigdy nie byłam fanką kuchni francuskiej - z całego tego zestawu jadłam tylko kaczkę i to po polsku (kilka razy u babci heleny, za czasów gdy dziadek czesław hodował drób, raz w bażanciarni na obiedzie z okazji absolutorium mojego ówczesnego chłopaka). przepiękny film inspirowany życiem danièle mazet-delpeuch, która kilka lat szefowała prywatnej kuchni prezydenta francji fransois mitterranda. o najlepszym jedzeniu (fotografowanym równie wspaniale!), ale przede wszystkim właśnie o niezwykłej bezkompromisowej kobiecie i miłości do kuchni, co ciekawe nie tylko bohaterki, ale również monsieur le president.
nic nie dzieje się bez przyczyny. musiałam być wystawiona, żeby go zobaczyć.



na kolację w spocie, która miała być dopełnieniem wieczoru, funduszy mamonowi zabrakło. za to dzisiaj zrekompensowaliśmy sobie to w greckiej tawernie. filip zjadł karkówkę z grilla, ja pięć królewskich krewetek, które miały oczy i długie wąsy i na początku nie wiedziałam, co z nimi zrobić. na deser była baclava z lodami i bitą śmietaną. wielka przenajwiększa rozpusta... 


niedziela, 28 października 2012

grupon do greka

filip w kościele, kot biega po chacie z gumowym mózgiem, mamon pije drugą kawę. czyli bjuti niedziella po niezbyt udanej sobocie. a żeby było jeszcze piękniej: dziś nie gotuję - mam grupon do greka:)

piątek, 26 października 2012

będzie

właściwie mam już wszystko: dziecko, kota, bojler (!) i tartę w piekarniku. nie mam tylko jednego. ale w gazecie napisali, że też będzie! zjem trzybita rum & cola i poczekam. będzie to będzie. nie ucieknie. nie przejdzie. nie pomyli mnie z inną.


jak brytol został jankesem

siedemnastego mamon napisał na fejsie: jak do soboty nic nie wymyślę, to filip nazwie kota jankes?! brytola, żeby było śmieszniej...
no to pałęta nam się po domu jankeski. nie dość, że zawładnął całym moim terytorium, zburzył spokój i harmonię mojego hipisowskiego loftu, to jeszcze facet na bezczela codziennie ładuje mi się do łóżka...

czwartek, 25 października 2012

matylda!

kilka miesięcy wcześniej...
j.: musieliśmy pójść na kompromis. dziecko nazwiemy matylda.
a.: matylda?? ale mi jest przykro.
j.: no wiem. też bym wolała polę, ale tacie się nie podoba.
a.: to może: iga, ida, nina...? chyba nie chcesz, żebym mówiła do młodej po nazwisku?;)

ale szybko zorientowałam się, że mimo pewnego epizodu (którego przecież i tak już nie pamiętam:)), imię to bardzo mi się podoba i idealnie pasuje!

we wtorek przyszła na świat matylda:) szczęśliwa ciotka najchętniej od razu zrobiłaby jej zdjęcie!


środa, 24 października 2012

byłaś tak w pracy?

filip: byłaś tak w pracy? w transformersach już byś wyleciała.
 

promocja

sms do dorki (po ostatnim stepie, na który oczywiście agentka nie poszła!): siostra powiedziała, że jak przyprowadzimy kogoś na zajęcia, to jedno wejście mamy gratis, więc za tydzień to już musisz ze mną iść!:)

niedziela, 21 października 2012

ewentualnie

babcia helena w formie...
wujek antyglobalista: (...) no, ewentualnie.
babcia helena: ewentualnie kogut piernie, kura walnie! - tak 65 lat temu w lipkach mówili:)

poza tym wujek antyglobalista chce mi dziecko zabrać na wycieczkę do mozambiku. korzeni szukać czy coś... no i przywieźliśmy jankeskiego. czyli weekend pełen wrażeń.


piątek, 19 października 2012

jezus maria kot

...jutro po niego jedziemy. na dolny śląsk. niedaleko babci heleny. mamon spękany okrutnie. przed oczami ma wszystko, co się kotu może przytrafić. wszystko, na co kot może wleźć, z czego nie zejść, spaść, co zjeść i co wyrzygać... mamon nie miał w życiu małego kota. raz w życiu miał małe dziecko. z nim jako tako sobie radził.

a.: po pierwsze zmienić myślenie. po drugie skupić się na tym, że będzie szczęśliwym małym jankesem:)  



środa, 17 października 2012

tacy właśnie ekologiczni

bojler umarł:(( kąpiemy się w misce, wodę grzejemy w czajniku... filipowi bardzo się podoba, bo uczył się w szkole o ekologii i podobno my teraz jesteśmy tacy właśnie ekologiczni. bo woda nie leje się bez opamiętania z prysznica... ale ja pierniczę, szczerze mówiąc, taką ekologię. chcę marnować wodę pod prysznicem!! domagam się!
poza tym na poddaszu coraz chłodniej. ale przecież na głowę nie upadłam, żeby włączać piece w październiku. siedzę więc w pięciu swetrach, kubraku i puchowych kapciach. gdy wkładam wełniane rękawiczki, syn pyta, czy gdzieś wychodzę.

poza tym kupujemy kota.


niedziela, 14 października 2012

jeden dzień

mieliśmy jechać na obiad do greka, ale ponieważ w telewizji była akurat promocja i z tej okazji włączyli nam canal plus, na którym o piętnastej leciał jeden dzień (w kinie spłakałam się jak bóbr!), gotowałam w domu. tarta ze świeżym szpinakiem podsmażonym na maśle (bez czosnku. czosnek spaliłam, bo akurat zadzwoniła moja elka), gorgonzolą i mozarellą. postanowiłam, że już nigdy nie zjem tarty, ale ponieważ najwyraźniej jestem w stanie wytrzymać bez niej najwyżej dwa tygodnie, zjadłam. w marvicie (pierwsze foto) też wyśmienita!
a ponieważ dawno nie byłam na zakupach, musiałam na nie pojechać, jak tylko szlag trafił bojler. w takich sytuacjach kobiecie nie pozostaje nic innego, jak kupić sobie naprawdę piękne szpilki w kolorze indygo. idealnie pasują do mojej niebieskiej walizki. ale kompletnie nie mam pomysłu, gdzie je założę. no bo przecież chyba nie na dworzec... 


jak dzika kuna

filip na fejsbuku udostępnił zdjęcie z profilu ru..ałabym jak dzika kuna w agreście!!?
następnego dnia dostałam smsa od bratowej: kontrolujesz syna na fejsie?;)

czwartek, 11 października 2012

baranka wielkanocnego najlepiej

ożeż w du... je... bojler. boże daj mi siłę i ześlij hydraulika, który nie będzie durnym patafianem.
w tej sytuacji nie pozostaje mi nic innego, jak szybko coś zjeść. coś z cukrem. z dużą ilością cukru. baranka wielkanocnego najlepiej. o!

wtorek, 9 października 2012

sekcja zatwierdzanie

a.: wchodzę sobie wczoraj na fejsa, a tam powiadomienie: "filip k. oznaczył cię jako swoją mamę. aby zatwierdzić tę znajomość, przejdź do sekcji zatwierdzanie..."
k.: i co, zatwierdziłaś tę znajomość?:)
a.: powiedziałam mu, że zatwierdzę, jak polubi blog mamona:)

moje dziecko, gdy tylko pobiegłam na fitness i zostawiłam mu niczym nieograniczony dostęp do internetu, nie omieszkało również obwieścić całemu fejsbukowi: filip k. jest w związku (!?).


poniedziałek, 8 października 2012

wymieszanych ze smutkiem

cytując mike life harder: lato definitywnie się skończyło i teraz przed nami dziesięć miesięcy złotej polskiej jesieni, czyli festiwal psich kup wymieszanych ze śniegiem, wymieszanych ze smutkiem...
więc mamon, któremu ze smutkiem wymieszało się wszystko, nie zauważył nawet, na jaki film idzie do kina z martą. a poszedł na raj: miłość...
dzwoni judytka: właśnie gadałam z martą. martwi się, że wyciągnęła cię na jakiś mega ciężki film, a podobno już przed seansem byłaś smutna.
ja: no najweselszy nie był. ale jakoś się trzymam;)
judyta: mówiłam marcie, że tak się zwykle kończy przygoda z kinem ambitnym. albo depresją, albo bólem dupy;)

następnego dnia poszłam z kamilą do muzy (take this walz - czyli niepokojąco smutnego kina ciąg dalszy).
kamila po seansie: i właśnie dlatego najlepsze jest kino czeskie...

dorka też chce do muzy. jutro. ale ponieważ trzeciego smutnego mogłabym już nie przeżyć, odpisałam, że idę na fitness.





czwartek, 4 października 2012

to nie jest sklep z butami

kupuję filipowi ochraniacze na zęby na karate. pan sprzedawca prowadzi mnie do półki...
ja załamana: ale jak to - tylko jeden model??
pan sprzedawca: proszę pani, to nie jest sklep z butami!:)

środa, 3 października 2012

od czasu do czasu

dzisiaj moja ortodonta powiedziała, że ona nie ma nic przeciwko, jak ktoś sobie od czasu do czasu zapali blanta... heh


dziewczynki, zumby nie będzie

niosło mnie, niosło i poniosło... poszłyśmy z dorką na zumbę. do zmartwychwstańskiego centrum sportu i rekreacji. i naprawdę nie po to wystroiłyśmy się w dresy, a dorka to nawet dygała z samych rataj, żeby na miejscu pani siostra powiedziała nam: dziewczynki, zumby nie będzie.
wtf? ale że jak to nie będzie?? a nasze postanowienie, że od dzisiaj chodzimy na fitness, likwidujemy boczki, uda i co tylko... przecież przez jedno głupie "nie będzie" nie możemy tak po prostu bez słowa teraz wyjść.

siostrzyczka się zlitowała i wpuściła dziewczynki na siłkę:)