czwartek, 31 stycznia 2013

no bez jaj

ledwo odkryłam z kolorowego szkła, ledwo polubiłam i wrzuciłam na bloga, a tu po dwóch dniach czytam takiego oto posta:
3 stycznia blogowi stuknęło 5 lat.
i wystarczy.
żegnam się pięknie i dziękuję.

mój komentarz: no bez jaj!! dopiero co podlinkowałam cię na swoim blogu.
następnego dnia autorka napisała, że rozwaliły ją komentarze, a ja to już pojechałam po bandzie, że nas kocha i że chyba nie jest konsekwentna.
też czasem myślę, że pora ewakuować się gdzieś, a zaraz potem, że co ja niby miałabym robić... nic innego nie umiem...


 minichałwy od julki

wczorajszy widok z mamonowego okna dachowego

animal party

filip: wiem już, jaki jest temat naszego balu przebierańców: zwierzęta!
mamon: zwierzęta mamy już przerobione - mogę ci pożyczyć moją panterkową kieckę;)


fot. g.n.

wtorek, 29 stycznia 2013

ani ballady o januszku

w nowej soli nigdy się nie odchudzamy. na późne śniadania jemy grzanki z patelni smażone na maśle. takie same, jakie robiła nam kiedyś babcia albina. duże i tłuste. gdy przyjeżdżała, żeby nas pilnować, babcia albina pozwalała nam niemal na wszystko, a nawet oglądać kino nocne! jedliśmy z bratem "smażony chleb" i siedzieliśmy przed telewizorem z zapartym tchem, zasłaniając rękami oczy na momentach. dla miolatki, której jako jedynemu chyba dziecku w klasie nie dane było oglądać po dzienniku tvp ani ballady o januszku, ani miasteczka twin peaks (przez co do dzisiaj ma traumę), była to doprawdy nie lada gratka!




skarżypyta

jak tylko kolega copy wrócił z urlopu, kolega m. przyszedł i powiedział: a alinka to była w warszawie i kupiła sobie nowe buty! skarżypyta jeden;)


sobota, 26 stycznia 2013

ruskie z biedronki

po trzech dniach leżenia w łóżku z przerwami na chodzenie do pracy, nie wytrzymałam i pojechałam leczyć się w brovarii grzanym piwem. wróciłam dobrze, ostatnim dziennym. na dwójce leciały szczęki. o północy zjadłam ruskie z biedronki. wyraźnie mi się poprawia.


piątek, 25 stycznia 2013

odwyk za tydzień

nie ma nic gorszego, niż zobaczyć swoją torebkę przecenioną pięćdziesiąt procent, gdy kupiło się ją w internecie parę tylko złotych taniej...
ja do judyty: nie dość, że kupiłam od jumaczy, to jeszcze przepłaciłam...
(tu nastąpiła dłuższa fejsowa konwersacja na tematy zakupowe, której wam jednak oszczędzę)
judyta, podsumowując: muszę coś sobie kupić, bo zwariuję:)

***
judyta na zakupach w bro, nie kupiwszy nic w river island: po wyjściu z river island moje życie się skończyło;)

***
judyta na fejsie: nie wytrzymałam. kupiłam te spodnie online...
ja: jesteś gorsza ode mnie:) miałam właśnie pojechać na zakupy, ale mi się nie chce. pojadę później.
judyta: ja robię odwyk dopiero za tydzień:)
ja: no ja też jeszcze nie skończyłam! i nie powiedziałam, że nie pojadę, tylko że później:)

***
judyta: jak ostatnio nic nie znalazłam w zarze, to akurat zadzwoniła moja mama i powiedziała, że mam się nie poddawać;)


perwersje

agent pisze: trochę przez przypadek znalazłem moje zapiski z 1997: "w namiocie spaliśmy w 5 osób, ale było wygodnie. alina jak zwykle nastawiła budzik na 4.30, aby zobaczyć wschód słońca, i oczywiście rano wszyscy się obudzili, tylko nie ona";)
odpisuję: hehe, piękne. chcę znowu być gówniarą!
agent: przecież jesteś. myślisz, że botki, walizka na kółkach i palenie po kątach cię postarzają? nie, nie.
ja: ale chcę łapać stopa i spać w piątkę pod namiotem.
agent: tylko o tych perwersjach nie mów filipowi.



czwartek, 24 stycznia 2013

mylisz pojęcia

esemes od agenta: mylisz pojęcia, dziewczynko. bo czy pomidorki koktajlowe są do ubierania? nie. więc i ta sukienka jest albo nie do noszenia, albo do robienia koktajli.
ja: hahaha, będę więc w niej robiła koktajle jak ta lala, jak tylko naprawię blender.


środa, 23 stycznia 2013

nie zwracaj ich!

gdybym zamarzła gdzieś w drodze powrotnej, nie uciągnąwszy niebieskiej walizki, to znaleziono by przy denatce: jedne nowe botki z ćwiekami (paula mnie namówiła!!), jedną nową sukienkę koktajlową (bo mam wyjątkową zdolność do kupowania rzeczy, w których nie mam gdzie chodzić. w życiu nie byłam na żadnym koktajlu...), zapałki ze znajomych znajomych na wilczej i rachunek z aioli na świętokrzyskiej...

w szale zakupów na wyprzedażach: buty!!
przy kasie. pytam (tak na wszelki wypadek, przecież wiadomo, że ich nie oddam): a przyjmujecie zwroty?
pan: oczywiście, ma pani trzydzieści dni.
paula, usłyszawszy, choć stała kawałek dalej: alinka! nie zwracaj ich!!!

luty ogłaszam miesiącem oszczędzania... jeszcze nigdy nie oszczędzałam w takich dobrych butach;)



poniedziałek, 21 stycznia 2013

lemon curd

wróciłam przed piątą nad ranem. niby mam blisko, a ledwo się dokulałam na tych swoich szczudłach, ledwo dowlokłam niebieską walizkę, która ważyła jakby nieco więcej niż przed wyjazdem (?!). ale przecież nie po to oszczędzałam na podróży do wawy, żeby teraz więcej wydać na poznańską taksę. tym bardziej że za bardzo nie miałam już co wydawać... 
w kuchni czekał na mnie list od julki, która opiekowała się naszym jankeskim, a przy okazji szalała w naszej kuchni...


 i wszystko było!! chyba muszę częściej wyjeżdżać:))


sobota, 19 stycznia 2013

szaleństwo

życie to sztuka wyboru. wczoraj wybrałam koncert, na którym była marta, prawie cała poznańska hipsterka oraz jeden szalony znajomy marty. na przykład spojrzał mi w zęby, wykrzykując: kobieto, po co ci ten aparat?? ile ty masz lat, siedemnaście?! po tym poznałam szaleństwo.

a dzisiaj dokonałam niemożliwego: wstałam o szóstej trzydzieści (w sobotę!). jadę polskim busem za dwa zeta. mam wifi. trochę jestem niewyspana. warszawo, nie wiem, czy cieszysz się, czy nie, ale przybywam:) taki sobie prezent zrobiłam.

życie to sztuka wyboru. tak bym chciała wybierać dobrze... 
a to cały czas w mojej głowie, nie mogę przestać...


piątek, 18 stycznia 2013

srałeś ogonem??

dzięki fejsbukowi wszyscy pamiętali o moich urodzinach;) przyszły życzenia (te, na które najbardziej czekałam, też!), no i marta zabiera mnie na thieves like us. czyli całkiem udane urodziny:)

poza tym że jankes właśnie się obsrał i musiałam mu zrobić przymusową kąpiel (kocie, jak ty to zrobiłeś?! srałeś ogonem??). mało nie przypłaciłam tego życiem...

czwartek, 17 stycznia 2013

poczta www

nie ufam instytucjom, w których nie można płacić kartą, można za to opłacać wszystkie rachunki świata w okienku... szlag jasny mnie trafia na miejscu. ale czasem jestem zmuszona wysłać list polecony. więc idę. i oto, co ostatnio, wysyłając ów list, usłyszałam na poczcie: może pani sobie wejść na stronę poczty (omg! to poczta ma stronę!?) i sprawdzić w zakładce "śledzenie przesyłek", gdzie jest list.
ożeż w mordę. ja myślałam, że tego, gdzie są przesyłki pocztowe, gdy nie ma ich w naszych skrzynkach, nie wie nikt. a teraz, proszę bardzo, można sobie polecony śledzić. na legalu. na stronie poczty. bo - uwaga - poczta ma stronę!
gdyby ktoś mi powiedział, że coś mnie jeszcze w życiu zaskoczy, a co więcej: zaskoczy mnie to na poczcie, nie uwierzyłabym...



ps a w dodatku urodzinowe adelkowe dotarło w terminie:)

środa, 16 stycznia 2013

masło orzechowe love

na prośbę eweliny podaję dzisiaj prosty przepis na domowe masło orzechowe. potrzebny jest blender (który właśnie przed chwilą, robiąc masło dla sylwii, zajechałam na śmierć:((( także nie mam już po co żyć...) oraz:
40 dag orzeszków ziemnych niesolonych
pół łyżeczki soli (lub więcej, według uznania)

wszystko wrzucam do blendera i blenderuję z przerwami, aż do uzyskania masy o konsystencji masła. nie dodaję oleju, wierzcie mi, orzeszki są wystarczająco tłuste. et voilà! ale żeby masło było jeszcze pyszniejsze, zawsze dodaję coś do smaku, np. kilka białych michałków lub pół łyżeczki cynamonu, lub czekoladę (białą, mleczną, gorzką - jak kto woli), lub chałwę... pewnie jest jeszcze pięćset rzeczy, które można dodać, ale moja wena odeszła wraz z moim blenderem...



dzika

filip wrócił z weekendu u kolegi.
mamon robi wywiad: a co było na obiad?
filip: dzik. tata aleksa upolował.

a u nas kurczak, ziemniaki i wczorajszy fondant...

wtorek, 15 stycznia 2013

piętki

kolega: w radiu mówili, że podobno, jak dziewczynki jedzą piętki, to im piersi rosną;)
ja: i wszystko jasne: nie lubię piętek!:)


poniedziałek, 14 stycznia 2013

latam

po obejrzeniu swoich kompromitujących zdjęć z wigilii firmowej zrobiłam jeszcze jedno postanowienie noworoczne: nie tańczę po alkoholu. never, nigdy, jamais! bo jak tańczę, to na przykład... latam.



foty tym razem firmowe. mało, ale wierzcie, nie chcecie oglądać więcej. no i ludzie z pracy mogliby mnie zabić. może nawet zabiją...

niedziela, 13 stycznia 2013

siepomaga

kochani, teraz są wyprzedaże, więc spokojnie można zaoszczędzić parę złotych i dorzucić "na maluszka i starszaka" (dzięki aga m.!). mam nadzieję, że do marca uda nam się zrealizować cel. wszystkim z góry bardzo, bardzo dziękuję:)
http://www.siepomaga.pl/r/blogmamona



jack nicholson

w meskalinie zawsze jest fajnie, ale jeszcze nigdy nie spotkałam tam jacka nicholsona! (chociaż, powiedzmy sobie szczerze, marzyłam, by spotkać kogoś zupełnie innego...). a w dodatku marta przyrzekła, że tym razem jedzie ze mną na offa. ten rok będzie piękny! może nawet zacznę biegać. może nawet wyjdę za mąż;)

k.: a dzisiaj z kim się umówiłaś?
ja: dzisiaj z fryzjerem:)

piątek, 11 stycznia 2013

kiedy wyjdziemy??

dzwoni mama aleksa, że jutro zabiorą filipa prosto ze szkoły. mówię, że super, i pytam, o której go w sobotę odwiozą (i w duchu błagam, żeby tylko nie za wcześnie, skoro już nawet kota wychowałam tak, że pańci rano nie obudzi. to znaczy kot próbuje, ale widząc, że chodzenie po twarzy nie daje rezultatów, odpuszcza). i wtedy b. mówi, że oni by chętnie odwieźli filipa w niedzielę (alleluja, chwalmy pana. nie tylko wyśpię się po piątkowym wyjściu, ale w tej sytuacji mogę sobie również organizować wyjście sobotnie). mówię, że nie ma problemu (najmniejszego!) i żeby bawili się dobrze. i szybko kończę, bo właśnie sprzedałam dziecko i muszę zaraz esemesować do marty, żeby potwierdzić piąteczek. ja: jutro 20.30 meskalina:) marta: hurra!!

kim jesteśmy??
MATKAMI!!
czego chcemy??
WYJŚĆ Z DOMU BEZ DZIECI!!
kiedy wyjdziemy??
JUTRO!! 


środa, 9 stycznia 2013

najlepiej smakuje z....

zastanawiam się głośno, z czym można zjeść mozarellę, bo pomidory w zimie są jak papier. kumpel szuka w necie. i mówi, że znalazł taki wątek na cafecośtam i jest jedna odpowiedź zabawnego pana o treści: najlepiej smakuje z moim napletkiem;)
nie wiadomo, czego panu bardziej gratulować: dobrego napletka, wysokiego poczucia własnej wartości czy może poczucia humoru...


podwójne urodziny koleżanek filipa: dwa czekoladowe płyny do kąpieli hannah montana, dwa zestawy fioletowych spinek, dwie paczki różowych pianek. wszystko zapakowane w dwie czarne torebki w kolorowe motyle i kwiaty

 prezent mikołajowy jankeskiego, drapak, który jankeski ma w głębokim poważaniu...

 znalazłam pomidory, które smakują zimą: suszone w zalewie! i love it! 

 masło orzechowe domowej roboty z dodatkiem milki łaciatej. mmm...

wtorek, 8 stycznia 2013

ja jej nie znam

wyjdź raz z domu źle ubrana i słabo zmalowana, a nie daj panie boże z lekką nadwagą... wtedy, nawet gdy nigdy przenigdy w tym miejscu i o tej godzinie go nie spotykasz, tego dnia na bank on tam przyjdzie. i w dodatku oczywiście będzie wyglądał jak młody bóg. podczas gdy ty nie będziesz wyglądała ani młodo, ani bosko. madafaka. nie masz też co marzyć, że mogłabyś w zamian za to wyglądać odrobinę choć ponętnie... o nie. to jest ten dzień, kiedy ty nie wyglądasz. albo jeszcze na przykład akurat sobie jesz. ożeż fak.
(a w dodatku na fejsbuku zaprasza cię do znajomych ustawa śmieciowa... ja jej nie znam).

także bez ckliwego kawałka dzisiaj się nie obejdzie...


niedziela, 6 stycznia 2013

będziesz się musiała obejść bez rozkoszy

- (...) bufiaste rękawy są teraz bardzo modne. ach, cóż to byłaby za rozkosz, marylu, mieć na sobie sukienkę z bufiastymi rękawami!
- no, to będziesz się musiała obejść bez rozkoszy. nie mam tyle materiału, żeby go marnować na bufiaste rękawy. a poza tym one wyglądają jak w cyrku. ja tam wolę te normalne, porządne.
- a ja wolę wyglądać jak w cyrku razem z wszystkimi innymi niż zwyczajnie i porządnie w pojedynkę (...).
lucy maud montgomery, ania z zielonego wzgórza


sobota, 5 stycznia 2013

rachel khoo

o dziewczynie przyrządzającej dania kuchni francuskiej w swoim maleńkim 21-metrowym paryskim mieszkaniu przeczytałam niedawno w wysokich obcasach. i choć sama marzę o przestronnej jasnej kuchni wyposażonej we wszystko, pozazdrościłam jej niedużego metrażu i tego, że nie mając wszystkiego, gotuje z taką pasją.

jaka była radość mamona, gdy na dwieście dwudziestym ósmym kanale odkrył bbc lifestyle! (był to przecież kanał od dawna chwalony przez judytkę). a na nim najpierw nigellissima, potem paryskie gotowanie z rachel khoo (dwa odcinki pod rząd!). bywają takie wieczory, że jestem w niebie, i nie ma z tym nic wspólnego żaden mężczyzna (gordon ramsay był następnego dnia!:)).