wtorek, 31 sierpnia 2010

w związku musi się coś dziać

koleżanka ze studiów mawiała, że w związku musi się coś dziać... gdy nam przychodziły na myśl uprawiane w parach sporty ekstremalne, ona kończyła: ...muszą być jakieś zaręczyny, jakiś ślub i jakieś chrzciny.
my póki co kupiliśmy meble do pokoju filipa:) 

poniedziałek, 30 sierpnia 2010

i'm not acrobat

jak dobrze w domu leżeć w łóżku, tuż nad ziemią!, i oglądać sobie desperate houswives... 
marc, za wszystkie chyba moje posty w sprawie swetrów, przeprowadził mnie dzisiaj trasą lhotse w cascader parku. przy jakiejś trzeciej przeszkodzie, jakieś dziesięć metrów nad ziemią, zwisając z jedną liną w jednej ręce i rozpaczliwie próbując czymkolwiek chwycić się drugiej, mało nie posikałam się w majtki. przy następnej zbladłam. przy kolejnej chciałam wracać na dół. marc prawie się na to zgodził, ale nie instruktor, który na moje rozpaczliwe: ale ja się boję!, niewzruszony (bo przecież sam stał na błogosławionej ziemi, której mi miało nie być dane dotknąć jeszcze przez jakąś godzinę) powiedział, że on nic już na to nie poradzi... 
i'm not acrobat, ale zrobiłam to! mój chłopak jest ze mnie dumny. ja natomiast zastanawiam się, co szykuje na następny raz, i czy ja to w ogóle przeżyję;)  

złota ryba

miała być w wykonaniu marka dyjaka, ale zmieniłam zdanie. złota ryba.

sobota, 28 sierpnia 2010

zapomniałem pomyśleć

w piątkowy wieczór gramy sobie z chłopakami w scrabble. druga kolejka.
filipu: oj, zapomniałem pomyśleć!

mamon zapisuje wyniki. odwraca kartkę, a tam instrukcja do innej gry syna.
mamon: ale czemu zapisujemy wyniki na instrukcji do skaczących kapelusików. będziesz wiedział, jak w to grać?
filipu: a i tak kapelusiki już się pogubiły.

czwartek, 26 sierpnia 2010

etap

ja do marca: w naszym związku doszłam do takiego etapu, że możesz nawet nosić swoje swetry.
marc: ale ja już je wyrzuciłem...

osiemnasty piesek paris h.

pudelek o poranku...
nożownik chciał zamordować paris hilton. news tuż poniżej: paris kupiła sobie 18. pieska. 

środa, 25 sierpnia 2010

urywki z wakacji

14 sierpnia
z torunia marc zawozi nas nad morze.
filip (ledwie wyruszyliśmy po sutym śniadaniu, które przygotowała mama marca): a jak wytrzymamy bez jedzenia pięć godzin???

nad morzem mam też miśkę.
miśka: ciociu, nie mogę znaleźć góry od stroju. ale ja przecież nic tutaj nie mam (pokazuje na biust).
filip (lekko zdegustowany): no, ale prędzej czy później coś ci tam jednak wyrośnie.

dzieci siedzą ciągle w morzu. zwykle zapominają wziąć ze sobą suchą bieliznę. wracają więc w samych portkach, zgodnie twierdząc, że super się chodzi bez majtek.

filip o panu w stroju kubusia puchatka: to żenujące. 
miśka o toalecie na plaży: no nie najgorsza, lepsza niż w szkole.

mały współlokator naszego popeerelowskiego pensjonatu o wspólnej kuchni w korytarzu: ta kuchnia tak wygląda, jakby bieda w domu była. (w istocie tak właśnie wyglądała).

po trzecim dniu tylko z dziećmi piszę do marca: pogadałabym z kimś, kto ma więcej niż dziewięć lat;)
po czwartym mam dość wakacyjnego karaoke (pod naszymi oknami codziennie do drugiej w nocy). jak niczego nienawidzę szansy dody i konika na biegunach urszuli.

przed wyjazdem judyta prosi, żebym pojechała z nią na wesele. esemesowo załatwiam opiekę nad synem i potwierdzam wyjazd.
judyta: nawet nie wiesz, jak się cieszę:)
ja: ja też, jestem z dziećmi nad morzem i marzę o jakiejś imprezie tylko dla dorosłych;)

szóstego dnia sms do marca: właśnie się wytatuowaliśmy...
siódmego dnia przyjeżdża marc i mnie ratuje:)))


wtorek, 24 sierpnia 2010

co ta na siebie ubrała

13 sierpnia
kiedy w piątek trzynastego wraca się do poznania porannym pkp, trzeba być przygotowanym również na to, że pociąg, który miał być bezpośredni (informacja w kasie), będzie miał dwie przesiadki, przy czym jedną na autobus (tak zwana komunikacja zastępcza), no i oczywiście nawet nie ma co marzyć, że dojedzie na czas.

na szczęście potem marc zabrał nas do torunia autem. na miejscu ubrałam rewelacyjną kieckę, którą nabyłam na wyprzedaży zaraz po weselu kuzyna..., do tego mega fajne buty i kopertówka - wszystko w stylu carrie bradshaw - i poszliśmy na ślub. jeszcze nie swój;) było parno, ale mimo to na tyle przyjemnie, żeby po ceremonii usiąść przy zimnym piwku i pospacerować po starówce.
i tak sobie beztrosko spaceru zażywając, mijamy trzy małolaty...
jedna mijająca nas małolata do pozostałych: patrzcie, co ta na siebie ubrała?!
ja do marca (nie dowierzając): czy one mówiły o mnie??
marc szczerze: ychy.
ja wstrząśnięta (nie wiem, czym bardziej - tekstem małolaty na temat mojej sukienki, czy szczerością swojego chłopaka): ale przecież ja wyglądam dzisiaj jak carrie bradshaw!
marc (najwyraźniej chcąc ratować tyłek): kochanie, ty wyglądasz dzisiaj lepiej niż carrie bradshaw!!
ja (bo w przeciwieństwie do małolat nawet nie zwróciłam na nie uwagi): a one były dobrze ubrane?
marc krótko: nie.
no i go uratował;)

wracam

po urlopie z dziećmi wracam do życia; do chłopaka, do bloga, do pracy na etacie.

czwartek, 12 sierpnia 2010

to nic

marc odwiózł mnie na pks i już jestem z moim filipu. to nic, że śpi i że wzorki na głowie trochę mu już zarosły. wzięłam kolejny urlop, żeby pojechać z synem nad bałtyk.

wtorek, 10 sierpnia 2010

łatwiej naciągnąć

filipu do babci elki: ciebie babciu łatwiej naciągnąć niż mamę.
babcia elka: tak??
filipu: tak, bo na dworcu we wrocławiu kupiłaś mi aż dwa lody.
babcia elka: a bo byłam zmęczona i bolała mnie głowa.
filipu: a mama nawet jakby była zmęczona i jakby ją bolała głowa, to nie dałaby się naciągnąć.

niedziela, 8 sierpnia 2010

za wzorkami na głowie

tęsknię za moim filipu. za tym, kiedy rozpycha się w naszym łóżku rano i ogląda bajki na cartoon, za wzorkami na głowie, które marc zrobił mu przed wyjazdem, za komiksami donalda porozrzucanymi w całym domu...

nago

w łóżku rano.
ja: trzeba by iść po jakieś śniadanie.
marc: to ja pójdę do sklepu.
ja: a do jakiego?
marc: tam, gdzie wpuszczają nago;)

przedstawianie

przedstawienie swojego chłopaka najlepszej przyjaciółce, gdy w dodatku ona przedstawia mi swojego narzeczonego, to poważna sprawa. zwłaszcza że jeszcze rok temu obie pogodzone raczej z tym, że czeka nas staropanieńska przyszłość, zupełnie nie spodziewałyśmy się, że los ma dla nas takich fajnych facetów. a on miał:)


piątek, 6 sierpnia 2010

doglądanie

to, że mamon nie ma czasu na pisanie bloga (bo akurat zmywa kwitnące już prawie w zlewie naczynia, kupuje farbę koloru śliwkowego sadu w celu pomalowania podłogi w sypialni, co planuje od zeszłego roku..., lub akurat randkuje sobie z marciem), nie oznacza jeszcze, że go nie dogląda. wręcz przeciwnie. skrzętnie sprawdza statystyki i moderuje komentarze. te ostatnie napłynęły poprzedniej nocy w ilości, która zaskoczyła lekko przerażonego mamona tym bardziej, że w miarę publikowania okazało się, że zna twórcę autora... ale żeby nie było, że pamiętliwy i małostkowy, opublikował prawie wszystkie.

asysta

jest pięknie. są wakacje. stołujemy się na mieście. randkujemy. piwkujemy. cieszymy się. i tylko jedna myśl nie daje mi spać. że to się wkrótce skończy. że luksus niemyślenia o planie lekcji, nowej niani i o tym, czy zdążymy na capoeirę, czy nie, wkrótce się skończy. to ja poproszę na ten nadchodzący rok szkolny taką asystę, co by mi to ładnie poukładała, tak żebym już nie musiała się tym martwić. i drugą - dla halinki.

w sobotę przyjeżdża mamichalska:)

środa, 4 sierpnia 2010

incepcja

byliśmy z marciem na incepcji. powiedzmy sobie szczerze, nie jest to moje ulubione kino. od połowy filmu myślałam tylko o tym, w co się jutro ubiorę do pracy... (chociaż z drugiej strony za karmelowy popcorn skłonna jestem obejrzeć wszystkie hity z leonardo).

moja dziewczynka!

sms od mej michalskiej: (...) byłam już w jednym salonie sukien ślubnych, żebyście nie gadały!
jakby powiedziała judytka - moja dziewczynka!