wtorek, 30 lipca 2013

stone

w sobotę planowałam właściwie wzruszać się gdzie indziej, ale tak to już z moimi planami bywa, że zwykle są niepokorne... a wszystko przez to, że poszłyśmy z a. na marleya do kina plenerowego. i potem już cały wieczór (mimo dwóch świetnych koncertów - sorry chłopaki!), myślałam właściwie tylko o jednym chłopaku z jamajki... o tym że chciał być albo biały, albo czarny, a był mulatem (po czarnej matce i białym ojcu). że dla ojca, który go zostawił, napisał piosenkę acoustic medley. że oprócz żony miał wiele kochanek (w tym przepiękną miss jamajki, która została także miss world i jako jedna z nielicznych również teraz jest bardzo przystojną kobietą), a wszystkich dzieci, które spłodził, było jedenaścioro. że go postrzelili. że uwielbiał grać w futbol... (tak dobrze wyglądał na boisku, w swoim rastamańskim berecie, pod którym chował włosy!). że umarł za wcześnie... siedziałam jak wryta, oczy miałam mokre, a z każdą sekundą trudniej mi było ukryć moją nieuleczalną słabość do muzyków... zobaczcie koniecznie!

stone dat them builder refuse
will always be the head cornerstone-a;
the stone that dem builder refuse
will always be the head cornerstone.





pytam kolegi, czy pożyczy mi śpiwór na offa, a on na to: alineum, wierz mi, nie chcesz pożyczyć mojego śpiwora... 

poniedziałek, 29 lipca 2013

pozwól nocy kochana

jeszcze kilka dni i nocy i wszystko wróci do normy,
będziemy zorganizowani i poważni, uczesani i przezorni.
jednak jeszcze dzisiaj i jutro, pojutrze i po pojutrze
pozwól nocy kochana życiu nosa utrzeć.
kult, "gdy nie ma dzieci w domu"

m.: alina, ale czy ty wiesz, czego szukasz, czy wiesz, czego chcesz?
hmm... zacytowawszy autora bliżej mi nieznanego: wczoraj nie byłam pewna, ale dzisiaj to już nie wiem...

w sobotę chillout totalny z a. kawa, fritz-kola, wygrana w świętej krowie prasa. nie byłabym sobą, gdybym foty nie wrzuciła na fejsbuka.
wracam do domu i czytam komentarz od fanki:
k.: widziałam cię dziś na kontenerach i czułam się, jakbym jakąś celebrytkę spotkała. serio serio.
ożeż w mordę... o ile sobie przypominam, nie wyglądałam najlepiej. prawie nie miałam makijażu... ale kto by się spodziewał, że fani są wszędzie;)



czwartek, 25 lipca 2013

wraz z odczytaniem inwokacji

wtorkowy mail od mojej elki:
wczoraj obejrzeliśmy z filipem "pana tadeusza", powiedziałam mu trochę o mickiewiczu i pokazałam książkę wraz z odczytaniem inwokacji.
i to się nazywa edukacja na wakacjach;)

a od wtorku filip u swoich ulubionych nowosolskich kolegów. wchodzę na fejsa i czytam wpis ich mamy kasi:
witek, filip i igor w basenie.
witek: mamuś, chodź do nas, do basenu.
ja: synuś, przecież wiesz, że nie mogę.
witek: aaa... masz to na o.
filip: co na o?
witek: no wiesz, to na o...
filip: nie wiem, co na o...!
witek: no to na o..., co mają baby...
igor: OPRYSZCZKĘ ?????

no ale żeby mój syn nie wiedział!? może przez to, że mamonowi nie przeszkadza w pływaniu to na o, bo używa tego na t;) a to na t filip zna na pewno (mamo, jankes bawi się twoim tamponem!).

w środę zadzwoniła halinka, z którą umówiłam się na czwartek, i pyta, czy już wychodzę;) w najlepsze piłam kawę z asią, przecież nie było sensu, żeby wracała do domu - musiała do nas dołączyć. i nie ma tego złego: miała mieć wychodne w jeden wieczór, będzie miała w dwa, bo dziś też wychodzimy! (do świętej krowy zjeść nagrodę). a swoją drogą, dawno nie przyjmowałam gości. odkąd mam dziecko na wakacjach, zawsze gdzieś gnam i umawiam się na mieście. przyjmowanie gości jest fajne!

i barcelona...



poniedziałek, 22 lipca 2013

pesto pistacjowe

ja do mojej elki: jak filip nocował u chłopaków, to co robiłaś?
moja elka: no, poszłam na jam session, wróciłam o drugiej:)
heh, po kimś musiałam odziedziczyć to szwendactwo. 
ale w piątek nie szwendałam się za długo. trzy piwa i ululana byłam ładnie, co przyspieszyło powrót do domu i dzięki czemu w sobotę wstałam całkiem przyzwoicie. po dwóch miesiącach odebrałam z naprawy blender i zrobiłam szybkie pesto z pistacji. potem obrałam kilogram ekologicznych czerwonych porzeczek kupionych od babuleńki na rynku i zrobiłam pięć słoików dżemu porzeczkowego. (bo truskawkowy dawno zjedzony, a czereśniowego został jeden słoik). wieczorem wsiadłam do pks-u nowa sól. było ciemno jak w dupie, a kierowca słuchał disco polo. a prawie już zapomniałam, że jest coś takiego jak disco polo... 

szybkie pesto pistacjowe
10 dkg pistacji
solidna garść świeżej bazylii (w sumie im więcej, tym lepiej)
2-3 ząbki czosnku (zawsze daję jak najwięcej)
dwie łyżki oliwy z oliwek
kilka pomidorków koktajlowych lub 2 zwykłe pokrojone w ćwiartki
sól, pieprz
(składniki na porcje dla dwóch osób)
wszystko miksujemy w blenderze. mieszamy z ugotowanym al dente makaronem i voila! może nie wygląda jakoś specjalnie, ale w smaku jest przeboskie. zamiast pistacji można dać migdały. smacznego!




a w nowej soli zrobiliśmy sobie niedziellę na działce. smażyliśmy kiełbasy na ognisku. walczyliśmy z komarami, które cięły jak oszalałe. babcia elka kosiła trawniki, filip bawił się w ganianego z miłą młodą sąsiadką, mamon opalał brzuch... popijaliśmy czerwoną oranżadę z biedronki i jedliśmy marshmallows, których nie zdążyliśmy upiec (zresztą jak można jeść pieczone marshmallows?!)... ja bardzo poproszę taką działkę w poznaniu. bez komarów oczywiście;)



piątek, 19 lipca 2013

barca kolejne

jak ktoś mówi, że mój angielski jest niezły, to albo kłamie, albo mnie nie słucha, albo jest hiszpanem;) ale jakoś dałam radę;) wrzucam kolejną porcję zdjęć z pięknej barcelony i zmykam, bo to kolejny piątek bez dziecka, no to mogę:) bawcie się dobrze i koniecznie zapomnijcie o pracy!




czwartek, 18 lipca 2013

diabolo

sms od mojej elki: kasia przyjedzie po filipa po siedemnastej i pyta, na jak długo go oddam:) we wtorek witek zaprasza go też na urodziny.
ja: na ile chcesz, ale najdłużej do niedzieli, bo już wzięłam urlop i przyjeżdżam:)
moja elka: tak! przerwa na spotkanie z matką musi być!

dzwonię do filipa: co robicie?
filip: jemy obiad.
ja: a co macie?
filip: spaghetti bolońskie.
ja: fajnie. ja mam knorra... diabolo pomidoro.
filip: o, to też pycha!

a poniżej kolejna fotorelacja z barcelony. na naszych oczach powstał obcy, który na wakacjach o mało nie zeżarł mi dziecka i jeszcze dostał za to pieniądze;)