wtorek, 31 marca 2009

gimnastyka

pierwsze koty za płoty - utkwiwszy w kancelaryjnym oknie pod nieobecność szefostwa, z zaległą lekturą sobotnich wysokich obcasów, opaliłam sobie dekold. boże, jak ja kocham takie dni! za energię i siłę witalną. a dziś potrzebowałam ich jak nigdy. co ja się nagimnastykowałam, żeby wszystko poukładać. żeby, nie wychodząc z pracy, wysłać filipu na zdjęcia (być może rezultaty wkrótce), a potem na obiad, i jeszcze zapewnić bezpieczne popołudnie, zanim wyrwę się zza biurka. uff! wszystko się udało. malwina się spisała, asystując przy sesji, a teraz kuzyn szczypiornista młodszy przejął pieczę nad malcem. obiecał wyżywić i zapewnić opierunek do ostatnich godzin pracy. odbiór w jowicie, w słynnym już pokoju 1016.

dziś muzycznie lirycznie i po meksykańsku:



ps. kilo ryb w soli albo w szpinaku (ostatni świetny przepis od halinki!) dla tego, kto podpowie, jak zamieścić statystykę w blogu! próbuję od miesiąca...

poniedziałek, 30 marca 2009

gadżet

cóż, przyznaję, jestem gadżeciarą. w końcu zostałam szczęśliwą posiadaczką pięknego kobiecego gadżetu, którego, przyznam się, pozazdrościłam kiedyś ryfce. kamyczek jest koloru purple i wygląda jak zjawiskowy wisior. zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia! a teraz, gdy wydaje z siebie marysię p., lilly allen, janelle monae, carlę bruni i czesława, kocham go jeszcze bardziej.















zdjęcie 1, zdjęcie 2

mistrz wabienia jeleni

po kolejnym odcinku seksu w wielkim mieście coraz lepiej rozumiem carry. nie dość, że mamy podobny gust (czytaj mr big!), to jeszcze obie uwielbiamy duże miasta. co prawda trudno porównywać poznań, czy nawet warszawę do nowego jorku, ale jednak. nawet gdy siedzę w domu i nie korzystam z pubów, sklepów, kin i galerii, mam gwarancję, że w każdej chwili mogę do nich pójść. nie znoszę też ciszy nocnej, a za duża dawka natury w czystej postaci powoduje u mnie niewypowiedzianą tęsknotę za niezdrowym jedzeniem, niezdrowym życiem, hałasem i tramwajami. i pomyśleć, że zdarzyło mi się kiedyś flirtować z prawdziwym leśniczym. mistrzem w wabieniu jeleni. ten tytuł zaimponował mi bardzo, ale myśl o tym, że mistrz siedzi godzinami w lesie, bratając się z dzikim zwierzem, na dobre wybiła mi z głowy te flirty.


***
filip z entuzjazmem (gdy usłyszał w faktach, że piraci porwali statek):
wiedziałem, że piraci żyją!
ciekawe, czy jack sparow był na statku? ...

niedziela, 29 marca 2009

wielki przegrany

jak w prawie każdą sobotę spotykamy się z halinką na szermierce. zostawiamy dzieci na pastwę trenerów i siadamy na kawie. dwie mamy. uwolnione na drogocenną godzinę, która, mimo że mija za szybko, ładuje energią na cały weekend. potem trzeba będzie zrobić zakupy, wymyślić coś na obiad (tak, żeby wszyscy byli zadowoleni), ugotować obiad, sobotnio posprzątać, pospacerować i pograć w scrabble (pierwsze słowo, które filip dziś ułożył to pab… - pisownia oryginalna).

trudy dźwignęłam, po czym ległam w moim ulubionym łóżku. muszę sobie poleżeć już teraz, skoro dzisiejszej nocy ktoś mi zabiera godzinę - co uważam za zwykły skandal.
filipu też zrobił mnie w konia i usnął niepostrzeżenie, tak żebym nie zdążyła zagonić go do łazienki. zanim ja usnę, muszę jeszcze pomalować na czerwono paznokcie u nóg - ot, taki babski kaprys.

ps. wylosowali numery lotto: 14, 31, 48, 24, 46, 45. i oby to były te liczby, bo upatrzyłyśmy już sobie z halinką fajne apartamenty. nic, tylko kupować.
ps dwa. mam ochotę na włoskie waniliowe lody na ciepłej gruszce z orzechami w karmelu. i zjem je zaraz, mimo że po 22 jeść już nie można. a co tam.
ps trzy. niestety mój kupon to wielki dzisiejszy przegrany. zakup musimy odłożyć. pogrążona w smutku zażeram rozpacz deserem.

piątek, 27 marca 2009

zaniedbanie

włosy wciąż pachną mi pudrowym nabłyszczaczem. sławek dodał im koloru i zrobił ze mnie na nowo rasową blondynkę. obiecał, że będzie jak chcę, i wyszło idealnie. nie ma to jak sprawdzony, osobisty już prawie fryzjer. nie będę na wiosnę wyglądać jak jakaś ostatnia (tekst: wioletta z brzyduli).

bardzo już czekam na wiosnę! w tym roku, nie chcąc marznąć nad rzeką, znowu zlekceważyłam topienie marzanny. wiosna więc nie nadeszła, mało tego - filipu nie wie, co to jest marzanna... wstyd przyznać, ale mamon dał ciała i karygodnie zaniedbał kultywowanie polskiej tradycji. no, ale żeby filip nie rozmawiał jeszcze o tym z kolegami? hmm...

ps. wczoraj usmażyłam na kolację krewetki w maśle czosnkowym. mmm..., przypomniały mi się smaki wakacji. postanowiłam na chwilkę zapomnieć o grubych udach i delektować się!
ps dwa. szef sprzedał mi przepis na rybkę pieczoną w gruboziarnistej soli. jak tak dalej pójdzie, stanę się mistrzynią w przyrządzaniu ryb i owoców morza. brzmi nieźle.

czwartek, 26 marca 2009

błogi poranek

w tramwaju
pierwszaki rozmawiają o dziadkach (przejeżdżając obok placu mickiewicza)
- bo wtedy były strajki robotnicze. nie chcieli pracować.
- a ty byś chciał???

dupa...
po śniadaniu obejrzałam dupę ciemności (cz. 1 i cz. 2) od razu się człowiekowi trawienie poprawia. lepiej, żeby szef tego nie widział, bo on ostatnio na kiełkach. poważnie by się zdenerwował, że ja takie rzeczy rozpowszechniam przeciwko rzodkiewce. mi w każdym razie chwilowo odechciało się jeść...

sms
wzrok nieprzychylnej osoby dotknie i ciebie. nie pozwól, aby ktoś kierował twym życiem za ciebie. ślij serce na xxx!
nie pozwól, aby jakiś sms kierował twoim życiem.

oby minęło...

po drodze do kina przekonałam się, że moje zjawiskowe kozaczki ze stolicy nie nadają się na lodowisko. ale oczywiście nie byłabym kobietą, gdybym przestała je z tego powodu nosić.
film jak film, stary wong kar wai poetycko porywał, a teraźniejszy mnie już nie. ale najważniejsze, że judyta wyrwana na jeden wieczór. teraz wertuje nigelle, którą pożyczyła na koziegłowskie znużenie. oby minęło tak nagle jak nagle nadeszło.

***

fantazjując o tantrycznych orgazmach, na śmierć zapomniałam, że włosy mi niepokojąco posiwiały i wymagają nieco bardziej tradycyjnego zabiegu, czyli baleyage u sławka. przez mój incydent szpitalny, rzeczona wizyta uległa opóźnieniu o jakiś miesiąc... na szczęście mój ulubiony fryzjer znalazł dla nas czas w czwartek. godzinka z folią na głowie i co lepsze ploteczki z życia mistrza i jego chłopaka - to jest to, czego nawet, a może przede wszystkim, mamonowi potrzeba.

środa, 25 marca 2009

poranne zapiski w wordzie

szef wyjechał, net nie działa. siedzę sama, jem ciepłe pączki i zastanawiam się, co robić.
człowiek dziś bez łącza, jak bez ręki. wygrzebuję z szuflady rzeczy na ratunek: wciąż niedokończone po rozstaniu zeruya shalev, sobotnie obcasy i film przeznaczone do burdelu (najlepsze dokumenty świata). gnębi mnie jednak, że nie mogę wejść na własnego bloga, własną skrzynkę, własne konto allegro, własne gadu. czuję się z tym nieswojo.

zadzwonił kuzyn (szczypiornista młodszy). dziś impreza urodzinowa, jowita, pokój 1016.
ech, powspominałoby się dawne czasy... choć nie wiem, czy akurat na tej imprezie - pewnie ja bym wspominała, a studenci myśleli: ale zgredziara. zresztą idę już z judytką do kina, jeśli tylko przebijemy się przez śnieżycę. mam nadzieję, że jude law zrekompensuje mi dzisiejsze braki.

ps. na szczęście mam czego słuchać - z polecenia judytki janelle monae metropolis.

poniedziałek, 23 marca 2009

pieniądze a...










czym dziś przywitał mnie pewien portal: biedny partner nie da ci orgazmu. absorbujące, a w dodatku od jakiegoś czasu to podejrzewałam;
częstotliwość kobiecych orgazmów rośnie wraz z dochodem ich partnerów. to efekt psychologii ewolucyjnej. kobiety szukają mężczyzn, którzy potencjalnie mogą zapewnić im lepsze warunki do wychowywania potomstwa (dr thomas pollen).


w liceum kochałam, wzdychając, często platonicznie, ale za to na zabój.
gdzieżbym wtedy myślała o bycie i pieniądzach? orgazmy jakieś tam były, ale czy do końca się wtedy wiedziało, jakie powinny być... i że dla kobiety też mogą być ważne. ważne było, że się kocha, romantycznie, z rozmachem, bujaniem w obłokach, pisaniem listów...
teraz? gdy upadły ideały, a miłość romantyczna, nawet jeśli się zdarza, nie wystarcza na długo, potrzeba mi mężczyzny z krwi i kości, spełnionego. nieodpowiedzialnym frustratom, którzy nie są w stanie zatroszczyć się o kobietę w życiu (a jeśli w życiu nie, to czy zatroszczą się w łóżku?), mówimy nie. jak z takimi zgłębiać np. tajniki miłości tantrycznej, w której siłę kobiecego orgazmu stawia się na równi z trzęsieniem ziemi? a dzisiaj nie tylko facetom potrzeba silnych doznań...
ps. na zdjęciach afrodyzjaki: chrzan, granat, bawełna i wanilia

pierwszowiosenny mikołaj

żeby podarować filipowi mikołaja z czekolady pierwszego dnia wiosny, trzeba być dorcią. na szczęście mikołaj miał długą datę ważności, nie musiałam więc wyrywać go dziecięciu pod pretekstem zatrucia pokarmowego. i mimo że wczorajszego wieczoru obolała gardziel nie pozwoliła mi napić się wina, ubawiłam się setnie. co tylko dowodzi, że ważniejsze od dobrego trunku i zająca wiosną, jest dobre towarzystwo. a po szczęśliwym powrocie ze szpitala (ale przede wszystkim dlatego, że przeżyłam), doceniam to bardziej. i cieszę się, że mam w co inwestować.

ps. seks w wielkim mieście zaliczony w piątek. jak przewidywałam, mamichalska była bigiem zniesmaczona. ja nadal do niego wzdycham…

ps dwa. za tydzień dorcia zabierze nas do lasku dębińskiego, bo jest podobno tuż obok, ale sama nie mogę jakoś tam trafić - zawsze gdzieś zboczę.

piątek, 20 marca 2009

dupka w troki

prasówkuję sobie spokojnie, jak to w piątki, a tu w metrze mój dobry kolega żali się na samotność w mojej ukochanej warszawie! (dalszy ciąg tematu singli) i przykro mi się zrobiło, że ma takie złe doznania, podczas gdy ja mam same odwrotne (choć faktycznie jestem tam od wielkiego dzwonu). nie mogę jednak pojąć, czemu dorosły facet (on mnie za tę szczerość zabije, choć istnieje nadzieja, że tego nie przeczyta), miast wziąć dupkę w troki, użala się nad sobą. można się przecież czegoś uchwycić, nawet jeśli brzmi to jak farmazon, ale nie wtedy gdy się narzeka, płacze i żyje wspomnieniami. sama przechodziłam, więc wiem. poza tym, co uchodzi dziewczęciu, to już mężczyźnie nie za bardzo.

***
a propos prasówki, obraziłam się na lokalną gazetę (tę decyzję podjęłam przy okienku kioskowym o poranku). wysyłam te konkursowe smsy nie od dziś, ale od dłuższej chwili szczęście się nie uśmiecha. (a wciąż pamiętam czasy, gdy dzięki konkursom piątkowym biegałam za free do polskiego!) aby zamanifestować jakoś moją dezaprobatę, kupiłam dziś wyborczą. w tramwaju wklepałam kod, a przed chwilką dotarł dawno oczekiwany sms: gratulujemy! otrzymujesz nagrodę nr 25:)

ps. usłyszałam w radiu piosenkę i przypomniał mi się film; też a propos samotności w wielkim mieście:

kontrol

co mi wykryła kontrol migdałkowa: a) infekcję, b) nitkę, która powinna była się rozpuścić, ale tego nie zrobiła (niegrzeczna!) i zwisała w gardle, jak gdyby nigdy nic. ku mojej niewiedzy.

pani doktor jednym zdecydowanym ruchem szczypiec wyrwała nić z gardzieli, a ja wydałam tylko cichy jęk. bo zabolało.
w drodze powrotnej spotkałam kumpelkę ze szpitala. zadowolone poużalałyśmy się nad sobą - bo kto cię lepiej zrozumie, jeśli nie koleżanka z operacyjnego bloku?

ps. dzisiaj przyjeżdża mamichalska! przywiezie międzychodzkie ploteczki i wineczko, które ja, póki co, jedynie powącham. a w nocy zapuścimy seks w wielkim mieście. i ja będę wzdychała do biga, a mamichalska nie.

***

poranny telefon do kancelarii: szczęść boże, czy mogę rozmawiać z siostrą wawrzyną?

ostatnia kawa

kawa z anyą nie smakowała jak zwykle. z żalem uświadomiłam sobie, że nie mamy o czym rozmawiać. że nasze światy to już odległe światy. priorytety są inne. marzenia są inne. oczekiwania, dążenia, spojrzenie na życie, ludzi... ale najgorsze, że w tej odmienności już się nie mieścimy.

i gdyby chodziło o chłopaka, ale chodzi o przyjaciółkę i to jest o wiele poważniejsza sprawa.


środa, 18 marca 2009

sezon trzeci

ech, dzisiaj jest jeden z tych dni, kiedy chce się żyć! nie dość, że udało mi się (z pomocą judytki, która podała mi bardzo pożyteczny namiar) ujarzmić mój blog, który zaczynał już wykazywać objawy adhd, to jeszcze luka przesłał stronkę, na której są foty promujące nowy sezon tudorów (które od razu zapożyczyłam, bo są świetne!), a ów już 5 kwietnia, no niestety jeszcze nie w tvp.




ps. dla wyżej wymienionych największe podzięki:)

sing-sing-singiel

w końcu kawa (!) i metro. temat przewodni: single. czyli o mnie - jestem tuż po trzydziestce, jestem z pokolenia wyżu, jestem singlem. i zwłaszcza w takie piękne dni mam niewypowiedzianą ochotę wytarmosić dorosłego faceta. ale tak się ostatnio składa, że ci, którzy chcieliby być przeze mnie tarmoszeni, nie spełniają moich kryteriów. a kryteria z wiekiem coraz bardziej zaostrzone. odpadają niedojrzali, zbyt pewni siebie, mało przedsiębiorczy, wieczni studenci, słabi w łóżku, niezaradni życiowo, bojący się silnych kobiet, omijający szerokim łukiem temat filipa (i samego filipa).
a przede wszystkim ci, na których widok nie miękną mi kolana. (pominęłam zajętych, i tych, którzy nie chcą mnie).

może najwyższy czas iść do wróżki? każdemu coś wywróża, niech i mi wywróży. i jeśli nie będzie to ten odpowiedni mężczyzna, z czystym sumieniem oddam się karierze korektorskiej. bo najgorsze w tym całym singielstwie (dzięki któremu nie muszę przecież przeprowadzać się do kuchni, oddawać pilota podczas fify, godzić się na kompromisy oraz - po najważniejsze - tolerować bylejakości bylejakiego męża), najbardziej przeszkadzają mi myśli o tym, że a nóż pojawi się ten mój, i owe płoche nadzieje (bo przy tych wymaganiach inne być nie mogą) niszczą harmonię życia w pojedynkę.

***

moja rodzina już nie pyta o ślub. dawno postawiła na mnie krzyżyk.

***

mój (były już) chłopak przy rozstaniu: i co, zamierzasz tak szukać do czterdziestki?
ja (zdumiona argumentem, który miałby mnie przy nim zatrzymać; a gdzie kocham cię, nie wyobrażam sobie życia bez ciebie etc.???): jak będzie trzeba, to i do pięćdziesiątki. (i oby to nie była samospełniająca się przepowiednia...)


ps. właśnie sobie uświadomiłam, że to pierwszy post o facetach na moim blogu. hmm, czy to coś znaczy... i dlaczego tak późno?

wtorek, 17 marca 2009

oscarowo

dlaczego angelina nie dostała oscara? bo kate umierała dla niego aż dwa razy.

mój ranking (według kolejności oglądania):
droga do szczęścia *****
oszukana ****
lektor ******


lektor

obiecanka

buty udało się oddać. niestety pieniądze i tak się rozeszły (piękny druszlak w duce! w ramach wiosennej wymiany brzydkich sprzętów). po drodze zajrzałam też do perfumerii. po 5 minutach pachniałam nową escadą, jennifer lopez, bluberry etc. dusiłam się całą drogę do domu. w tramwaju dusili się ludzie, a ja w panice próbowałam dopchać się do kosza na śmieci, żeby wyrzucić z kieszeni te wszystkie śmierdzące papierki. perfum nie wybrałam - obiecałam następnym razem testować pojedynczo. nie wiem czemu, ale jakoś sama sobie nie wierzę...

na dziś bardzo pozytywna miriam makeba:

w oparach kryzysu

filipowi wypadła wczoraj druga górna jedynka. wróżka zębowa ma wyjątkowo ciężki sezon, można powiedzieć kryzys.

sama oniemiałam ostatnio w warzywniaku, gdy zobaczyłam, ile kosztują banany. dziewięć złotych polskich! rozbój w biały dzień. i wyżyw tu kobieto potomstwo. nie wydałaś się bogato za mąż (właściwie wcale się nie wydałaś…), to będziesz chleb z pasztetową teraz jeść. a banany tylko na boże narodzenie (ech, pamiętam smak bananów, które przywoził nam kiedyś tata z warszawy. niezapomniany! - wiadomo, że najlepiej smakuje owoc zakazany albo deficytowy).
ps. w ramach akcji oszczędzania i zbierania na czarną godzinę organizuję internetową wyprzedaż garażową. upchnęłam już stary rowerek filipa, a wczoraj piękną oldscholową torbę puma, na którą za czasów studenckich wydałam całe stypendium socjalne... żal, ale żeby nie było tak bardzo żal, kupiłam sobie nową:)
ps dwa. wczoraj bardzo pochopnie nabyłam też buty. w domu okazało się, że to zakup zdecydowanie impulsowy, że są brzydke, i że nie mam gdzie w nich chodzić...

niedziela, 15 marca 2009

ach, to ty!

taka sobótka; naleśniki z serem na śniadanie, szermierka filipa, ploteczki z halinką - po długiej przerwie odnajduję się towarzysko (bo ostatnio nie miałam ani siły, ani głosu, ani tym bardziej wyglądu - niech żyje gadu gadu, dzięki któremu kontakciłam się z moimi naj naj!), zakupy w browarze (póki co upatrzony portfel i torebka… no dwie torebki), odgracanie pokoju potomka (wkrótce stanę się boginią domowego ogniska i królową czystości, bo namiętnie wdrażam wszystkie rady anthei)…
ale przede wszystkim ten drażniący nosek zapach wiosny. drżyjcie panny marzanny!

sobota, 14 marca 2009

wyznanie

wyznawał wam ktoś kiedyś miłość przez samo h?

ps. przy okazji moja ulubiona lodówka

piątek, 13 marca 2009

karma

co pani zrobiła z pogodą? - zapytał dziś szef. ba, żebym wiedziała, że nawet pogoda się na mnie obrazi, nie gadałabym tyle o wiośnie, i że nie cierpię zimy. no nic, trzeba płacić za szczerość. i tak się cieszę - po primo, że piątek, a po secundo, że nie muszę sama wypełniać pita.
ogarnia mnie piątkowe lenistwo. wszystkie wrzutki gazetowe (sprzęt euro-agd, jysk, meble etc.) przeglądnięte - napaliłam się na masażer do stóp, co bym miała wypieszczone wymoczone stópki na lato. za jedyne 69.90. jak się chwilowo nie ma faceta do masowania, trzeba inwestować. taka karma. a propos - jem już prawie wszystko (gdyby prawie nie robiło wielkiej różnicy, pewnie i pizzę bym zjadła).

jaki nastrój, taka piosenka na dzisiaj:

teścik

głowa mi pęka, a uszami wychodzą teksty o: kompoście, butach narciarskich, Walencji... pewna firma testuje mnie korektorsko. wiem, że to nie na moje nerwy, ale przecież się nie poddam bez walki. raz - poleciła mnie przyjaciółka, dwa - wjechali mi na ambicję (jaka by tam ona nie była, ale widocznie jednak jest, skoro to odczułam). oby nie poszło na zmarnowanie.

ps. poza tym przykrym incydentem, pierwszy dzień w pracy całkiem udany.
ps dwa. filipa odbiera dziś po raz pierwszy malwina (balerina), a ja mam nadzieję, że nie będzie jej na nic naciągał - owijanie sobie opiekunek wokół małego palca ma opanowane do perfekcji.

czwartek, 12 marca 2009

kobieta pracująca

henry ściął już prawie wszystkich. a fe, henryczku, kto teraz wystąpi w trzeciej serii? - pomyślałam wczoraj, pochłaniając ostatni odcinek tudorów. ostatni odcinek, ostatnia zarwana nocka. jutro pobudka (olaboga!) o szóstej. szczęśliwie, jak na początek, tydzień dwudniowy, ale biorąc pod uwagę, że jednym z tych dwóch dni jest piątek trzynastego, pewnie nie ma się co tak cieszyć. trzeba zacisnąć zęby (tyle, ile się ma), spakować plecak: kaszkę, kisiel, dania, pity, i pamiętać, żeby po drodze kupić szefowi gazetę.

fot. sadistic.pl

poniedziałek, 9 marca 2009

wróżka

filip stracił ząb, ale bynajmniej nie wygląda na załamanego (ale to pewnie dlatego, że wie, że wyrośnie mu następny - o wyższości wieku dziecięcego!). wręcz przeciwnie, dumnie obnosi pokaźną dziurę na przedzie, planując wydatki. podobno wróżka zębowa płaci za górne jedynki po 20 zł za sztukę. cóż, z bólem serca poświęciłam dwa banknoty… kto by pomyślał, że wraz z rolą mamona przyjdzie mi pełnić wiele innych ról: mikołaja, zająca wielkanocnego, świętego Walentego, a teraz jeszcze wróżki.

rozmawiałam dziś z szefem. szef się stęsknił. za biurko wracam więc, burząc mój pierwotny plan, w czwartek. mam już dosyć detoksu (zero kawy, mięsa, alkoholu, papierosów, o seksie nie wspomnę…) i odleżyn.
zamierzam wrócić do życia. i żyć szczęśliwie, o całe dwa migdały lżejsza.

ps. plusy barłogu: wyspałam się! nadrobiłam modę na sukces, nie wydałam żadnych pieniędzy na ciuchy.


niedziela, 8 marca 2009

8 marca

dlaczego w poznaniu powinna się odbyć manifa;

ja do szefa: ale ja jestem feministką.
szef: pani nie - feministki są brzydkie.

***

są kobiety pistolety i kobiety jak rakiety… dla wszystkich moje osobiste życzenia w dniu kobiet i bryan adams:

sobota, 7 marca 2009

kreativ blogger

przez te moje migdałki na śmierć zapomniałam, że minął ładny kawał czasu, od kiedy cool kid stuff, mimo mej dopiero co popełnionej działalności blogerskiej, nominowała mnie, ku mojej wielkiej radości, wdzięczności i motywacji, do tytułu:


a czym jest kreativ blogger? to wyróżnienie przyznawane przez blogerów najciekawszym ich zdaniem blogom. ta niezwykle sympatyczna promocja działa - niczym łańcuszek szczęścia - wg dość prostych zasad:
1. umieszczamy logo na swoim blogu,
2. wrzucamy namiar na blog osoby, od której otrzymaliśmy nagrodę,
3. nominujemy co najmniej 7 innych blogów,
4. podajemy linki do owych blogów,
5. nominowanym osobom zostawiamy komentarze z informacją o nominacji.
oto moje nominacje:
życie

zabawkowo

dziś filipu idzie na urodziny. z babcią, bo ja wciąż w rekonwalescencyjnym barłogu. alicja solenizantka zażyczyła sobie pet shopa i trzeba teraz biegać po sklepach za tym czymś, nie bardzo - przynajmniej w moim przypadku - mając pojęcie, co/kto zacz. i pomyśleć, jakie my mieliśmy kiedyś zabawki, i że nawet nam się nie śniło takie dzieciństwo dzisiaj z bionicle'ami, hot weels'ami, witch'ami… filipu by pewnie powiedział: przesadzasz, mama.

a dla ciekawych, jak to dawniej bywało, wyszperałam zdjęcie całej mojej zabawkowej kolekcji. czyż nie jest piękna (mimo że lalki trochę sponiewierane…)?



ps. do przeczytania na dziś: wysokie obcasy
ps dwa. do obejrzenia na dziś: oszukana lub lektor (jeszcze przemyśliwam)

piątek, 6 marca 2009

slumdog

w ramach moich prywatnych oscarowych nocy, widziałam wczoraj film, jeden z niewielu, na których ostatnio nie płakałam (bo wstyd się przyznać, ale wciąż ostatnio ryczę... filmy to jeszcze nic, najbardziej na jak dobrze wyglądać nago, trinny i susannah i jak oni śpiewają - a to już chyba nie jest normalne…), a o którym, mimo to, cały czas myślę.

prześladuje mnie mały piękny chłopczyk z Indii. jamal - na oko pięcioletni mieszkaniec slumsów, który po wielu latach niełatwego życia (śmierć matki, bieda, żebranie na ulicy, ciągłe ucieczki etc.), kiedy był skazany tylko na siebie i nieco starszego brata salima i cały czas zakochany w ślicznej latice, osiąga pewną stabilizację, pracuje, w końcu bierze udział w hinduskiej edycji popularnych milionerów. a ponieważ każde niemal pytanie wiąże się z jego dotychczasowym życiem, niespodziewanie wygrywa.

danny boyle przeplata w swoim filmie trzy plany. widzimy brutalne przesłuchanie przez policję podejrzanego o oszustwo chłopaka, kolejne odsłony sławnego programu, a po każdym pytaniu - powroty do przeszłości coraz bogatszego jamala. on sam zdaje się jednak być zupełnie gdzie indziej…
scenariusz, muzyka, zdjęcia - wszystko świetne, i nawet zakończenie w bollywoodzkim stylu mnie nie zraziło.

slumdog. milioner z ulicy, danny boyle





fot. film.web.pl

czwartek, 5 marca 2009

jak zostałam mamonem

wołam: filipu!
filip: jak ja jestem filipu, to ty jesteś mamon.

środa, 4 marca 2009

powrót

przymulona ketonalem i zniesmaczona kleikami, które muszę jeść, bo nic innego nie przechodzi tak gładko przez moje okaleczone gardło, powróciłam. nie jest to jednak come back, jakiego oczekiwałam. z łóżka szpitalnego przeniosłam się może na nieco bardziej wygodne własne łóżko, ale leżeć muszę w nim tak samo. przykazano: nie nadwyrężać się, nie dźwigać, nie pić kawy, nie wspominając o alkoholu... leżenia w łóżku z laptopem nikt na szczęście nie zakazał. ale denerwować się nie wolno, więc na wszelki wypadek, tak dla świętego spokoju, nie zaglądam na strony, które mogłyby podnieść mi ciśnienie. niewskazane też widywanie byłych, sąsiada z dołu i ekspedientki z billi. ale ponieważ więdnę w łóżku, akurat tego nie muszę się obawiać.

w planach mam oglądanie oskarowych filmów, drugiej serii tudorów i lekturę po rozstaniu zeruya shalev. pożyczoną perfekcyjną panią domu zostawiam na później, bo jak zaczynam czytać, od razu chce mi się gruntownie sprzątać, a to mogłoby mnie zabić, a przynajmniej narazić na wykrwawienie.

ps. wielkie pozdrowienia dla zakładniczek szpitalnych pokoju 136 oddziału laryngologicznego. obyśmy wszystkie mogły wkrótce najeść się ostrej pizzy.