środa, 25 marca 2009

poranne zapiski w wordzie

szef wyjechał, net nie działa. siedzę sama, jem ciepłe pączki i zastanawiam się, co robić.
człowiek dziś bez łącza, jak bez ręki. wygrzebuję z szuflady rzeczy na ratunek: wciąż niedokończone po rozstaniu zeruya shalev, sobotnie obcasy i film przeznaczone do burdelu (najlepsze dokumenty świata). gnębi mnie jednak, że nie mogę wejść na własnego bloga, własną skrzynkę, własne konto allegro, własne gadu. czuję się z tym nieswojo.

zadzwonił kuzyn (szczypiornista młodszy). dziś impreza urodzinowa, jowita, pokój 1016.
ech, powspominałoby się dawne czasy... choć nie wiem, czy akurat na tej imprezie - pewnie ja bym wspominała, a studenci myśleli: ale zgredziara. zresztą idę już z judytką do kina, jeśli tylko przebijemy się przez śnieżycę. mam nadzieję, że jude law zrekompensuje mi dzisiejsze braki.

ps. na szczęście mam czego słuchać - z polecenia judytki janelle monae metropolis.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz