piątek, 31 grudnia 2010

nie pamiętać

jak sobie mamon po chorobie wymiótł kuchnię. jak sobie zutylizował przeterminowane przyprawy. jedzenie, którego od dawna nikt nie jadł. i wszystkie akcesoria, które przypominały mu za dużo, a w dodatku były brzydkie (bo wiadomo, że tych ładnych szkoda), od razu poczuł się lepiej.
a idąc za ciosem, co cenniejsze pamiątki wystawił na allegro. żeby w nowym roku nie pamiętać.  

jak nic nie ma

jak nic nie ma w telewizji, to zawsze jest pieprzony doktor house.

środa, 29 grudnia 2010

bez walki

dzwoni mama jasia. że filip chce zostać na noc. i podobno nie podda się bez walki. nygus dobrze wie, że  mamon nie ma dziś siły na żadną walkę. niech zostaje. to co, że bez szczoteczki. chyba wszystkie zęby zaraz mu nie wypadną, jak raz ich nie umyje.
ja poczytam sobie klarę (w końcu uwielbiam książki, w których bohaterki mają gorzej ode mnie. a klara ma na pewno). wypiję kolejną waniliową herbatę. a potem coś sobie obejrzę. do poduszki. 

the xx

filip u kolegi. mamon w łóżku. wczorajsza wyprawa do ortodonty bez ciepłych majtek pokutuje gorączką. nieoczekiwane przełożone.

jacek kurt poleca:

róż koronkowy

gdy nie dzieje się nic, czyli gotuję pierwszy obiad, wstawiam drugie pranie, a w telewizorze leci pięć tysięcy dwieście siedemdziesiąty szósty odcinek mody na sukces, to wiadomo, że zaraz potem musi wydarzyć się coś... i to nieoczekiwane może być lepsze. może też nie być. ale ja trzymam się wersji, że będzie. 

do łazienki kupiłam farbę koloru o poetyckiej nazwie róż koronkowy.

jakieś niemodyfikowane

wujek antyglobalista i zagorzały przeciwnik stołowania się w macu, wciskając mi banknot do ręki: kup filipkowi coś dobrego. jakieś niemodyfikowane genetycznie jabłko.
no tak, dziś nie wystarczy już, że matka w ogóle zrobi zakupy.

wtorek, 28 grudnia 2010

w zakupoholizm

historia jak z kiepskiego dowcipu. chciałam napić się kawy na dworcu we wrocławiu, a tam... nie ma dworca.
za to były wyprzedaże! od razu przeszła mi gorączka, która zwaliła mnie z nóg dzień wcześniej (notabene po spacerze, ale mogła też mieć jakiś związek z ospą kompletnie już przecież przeze mnie zlekceważoną). i mimo że w walizce wiozłam znalezione pod choinką dobra (dobrą bieliznę, dobrą biżuterię, dobry kosmetyk i dobry słoik miodu pszczelego), nie mogłam się powstrzymać, żeby nie nabyć kilku następnych... 
z zakochania w zakupoholizm. taka jest moja diagnoza. i tylko jedno życzenie. żeby w ten nowy rok nie wejść z debetem.

niedziela, 26 grudnia 2010

a nie na sylwestra

wybieramy się na spacer.
wujek: to co, wychodzimy?
ja (bo wstałam dopiero, mimo że było już dobrze po południu): dajcie mi jeszcze chwilę na jakiś makijaż.
wujek: ale my idziemy na sanki, a nie na sylwestra:)
gdybyśmy szli na sylwestra, szykowałabym się dwa dni... a potrzebowałam zaledwie pół godziny. więc zupełnie nie wiem, o co tyle krzyku.

konstelacje

nie wiedzieć czemu, ostatnio często dostaję anonimy.
sms: alinko, święta! może śnieżna randka?:)
więc zapytałam otwarcie, kto zacz, bo numer był mi bliżej nieznany.
x: ooooo ty! a jesteś u babci?;)
ach tak... były takie święta, lat ładnych temu parę, kiedy na zapadłej wsi polskiej odwiedził mnie pewien chłopiec... ale raz, że wtedy byłam młoda. dwa, że piękna. trzy, że trochę już się nudziłam. a poza tym nie miałam ospy i aparatu na zębach. mogłam więc sobie z ganku adoratora wypatrywać. a ponieważ było zimno, jak dziś, tak że zdecydowanie odpadały spacery, randez-vous odbyło się w aucie. i z auta, jak na amerykańskim filmie, razem oglądaliśmy konstelacje;)
x, czyli s.: heh! ale wtedy było super...
heh... z mamonem zwykle jest super;) i jak widać, o mamonie się nie zapomina. nawet po latach.

historie rodzinne

ospa ma przebieg łagodny. (w ogóle to chyba jakiś żart z tą ospą!). siedzimy więc razem, jemy mandarynki i cukierki toffi piernikowe. wujek antyglobalista zniechęca nas do usa, a babcia helenka opowiada najlepsze historie rodzinne. na przykład o tym, jak mamonowy pradziadek wyjechał był za młodu do stanów właśnie. jak pracował w zakładach forda (tego forda!). i jak w tychże zakładach spędziwszy osiemnaście lat, zarobił na dom w kraju. i jak potem wrócił. jak poślubił połowę młodszą prababcię walerkę. i jak zaraz potem zaczęła się wojna...

czwartek, 23 grudnia 2010

bądź zajebisty na święta!

k. na fejsie: uruchamiam facebookową akcję bądź zajebisty na święta! kto kliknie lubię to!, ten będzie zajebisty na święta.
kliknęłam. ale czułam niedosyt, więc zaraz potem zapytałam, czy mogę kliknąć dwa razy. no bo ja bym chciała być taka najbardziej zajebista.
k. ku podsumowaniu: wszyscy jesteśmy zajebiści, a najbardziej alina!
i tak właśnie spełniają się życzenia:))) zajebiście!

a więc, idąc za ciosem... żebyście byli zajebiści, żebyście byli szczęśliwi, żebyście nie mieli ospy etc.
i bonus. moje kochanie w wersji "jeszcze bardzo małe baby", bardzo świątecznie.

ospa wietrzna

jak nie urok, to sraczka albo ospa wietrzna... i wiadomo, że przydarzy się mamonowi. of course przed samymi świętami. mimo że przechodził ją w dzieciństwie. 
wysmarowana pudrodermem, gdzie trzeba (może panią jeszcze mocniej wysypać - powiedziała pani doktor, do której właściwie szłam z wysypką...) pakuję niebieską walizkę. cały czas bowiem wybieram się jutro na głęboką prowincję. z ospą czy bez będę jeść karpia, oglądać świąteczne hity w tvp i grać z filipem na pianinie. wlazł kotek na płotek - bo tylko to umiemy:) 

środa, 22 grudnia 2010

blog roku

powinnam mieć teraz mnóstwo czasu, a nie mam go wcale. babcia elka zabrała małoletniego na zasypaną śniegiem wieś polską. nie muszę nikogo gonić do odrabiania lekcji i mycia uszu, ani też nikomu szykować śniadań. spotykam się towarzysko i biegam po sklepach (ratunku, prezenty!?). wracam późno. jestem do tyłu z serialami i w kompletnej dupie z myciem naczyń. o stepie, angielskim i malowaniu łazienki nie wspomnę... chciałam zrobić sobie bożonarodzeniową gwiazdę z papieru, ale muszę raczej zrobić sobie kolację. 

dokładnie tego nie przemyślałam, bo przecież konkurencja mnie zniszczy. ale jednak zgłosiłam blog do konkursu. kolega mówi, że jednego esemesa już mam, także może aż tak dużego wstydu nie będzie;)

w tvp lawendowe wzgórze z moim ulubionym niemieckim aktorem. może nie usnę... 

wtorek, 21 grudnia 2010

powody

amelka, lat 8: zerwałam ze swoim ostatnim chłopakiem, bo za dużo ode mnie wymagiwał.

prawie jak x-men

ksiądz proboszcz wysłał nam esemesa z zaproszeniem na mszę świętą niedzielną, podpisując się x marian.

poniedziałek, 20 grudnia 2010

na rozgrzewkę

można było chyba przewidzieć, że jeśli mamon mówi, że żadnych facetów nigdy przenigdy, to przecież nie mówi poważnie.
mówiłam tak, gdy porzucona zostałam przez pierwszego mężczyznę mojego życia. i potem, gdy sama rzucałam następnego. i w końcu, gdy na świecie pojawił się filip. wtedy koleżanki śmiały się najgłośniej. i tak jak przewidziały, nie minęło pół roku, a zakochana już byłam po uszy. a skoro nawet z pieluszką w ręce i mlekiem z obu piersi płynącym można...
otóż, mamon za bardzo lubi facetów. ale zakochiwać się na razie nie będzie. zresztą mamonowe serce, jak wszystkie mamonowe narządy i członki tej zimy, zamarzło.

no to może coś na rozgrzewkę...

sobota, 18 grudnia 2010

normalnymi ulicami

babcia elka: lubię stinga, bo on jest taki normalny.
filipu: messi też! chodzi normalnymi ulicami.

pomelo

wczorajsza impreza lekko wymknęła mi się spod kontroli... do domu wróciłam co prawda we własnych butach, za to bez prezentu. wstałam na obiad. nóg nie czuję, ale co sobie podylałam, to moje. wieczorne piwko z dorką zdecydowanie w pozycji siedzącej. zastanawiam się tylko, jakby tu dolecieć na rynek.

na ból głowy palę papierosa, zagryzając pomelo.

czwartek, 16 grudnia 2010

koniec świata

na christmas show w szkole mamonowego syna nie było ani stajenki, ani jezuska. mikołaj był. czarnoskóry. koniec świata:)
po piwku ze znajomymi mam problem z prostymi czynnościami. a powinnam jeszcze ogolić nogi przed jutrzejszą wigilią. o wyborze kiecki i butów nie wspomnę. a wiadomo, że jak nie ogolę/nie wybiorę, to nie usnę.  

badcorder

nieopatrznie zapytałam brata ornitologa, co by chciał dostać pod choinkę. no to mi odpowiedział... badcorder, pierwsze na rynku urządzenie do automatycznego rozpoznawania nietoperzy w czasie rzeczywistym. cokolwiek to znaczy. bagatela czternaście tysi.
odpisałam, że niestety nie zmieścił się w limicie pięciu złotych;)

wracam

nie wiem, jak ja to robię, ale im mniej piszę, tym statystyki na blogu mam większe. i mam dobrą wiadomość. wracam:)))

niedziela, 12 grudnia 2010

postęp

ja do halinki: jest już jakiś postęp - dziś nie płakałam w kościele;)

piątek, 10 grudnia 2010

no dobra

mamon do filipa na dobranoc: kocham cię.
filip: no.
mamon: co no??
filip: no dobra.

czwartek, 9 grudnia 2010

wyczucie chwili

nie szukałam daleko. filipu w minutę rozpracował wyciskacz do tub ramowy. mam uszczelniony brodzik i prawdziwego mężczyznę w domu. sama też nieźle sobie radzę - przykręciłam drzwi szafki kuchennej, które rano złośliwie odpadły.
odczarowałam też makaron. w całym domu pachnie spaghetti bolognese. 

dzwoniła ciocia. babcia a. przekonana, że szykuje się na tamten świat (?!), rozdaje wnukom oszczędności. hmm, marzył mi się nowy jork... i duży miękki fotel.  

na fejsie odezwał się m. ostatnio widziany w sq na koncercie marii p. (ma wyczucie chwili, to trzeba mu przyznać). oczywiście świetnie wygląda. jak dwudziestotrzyletni bóg. (za ten wiek powinno się karać!). były czasy, że m. przy winku potrafił poprawić mi humor skutecznie...

reszta to marzenia

doszłam do wniosku, że nie chcę być drugą kingą r. halinka ma rację. trochę było dobrego, trochę niedobrego, reszta to marzenia. najważniejsi jesteśmy my.

środa, 8 grudnia 2010

kobiety bez mężczyzn

mój horoskop w elle: w miłości, wbrew pozorom, wszystko zmierza ku szczęściu.
no, naprawdę bjutiful, ale ja już postanowiłam: żadnych facetów. zwłaszcza tych, którzy się odchudzają, mimo że my tego nie chcemy. bo potem ani nic ugotować, ani wyjść do restauracji... żadnych w ogóle. amen.
gdybym nie musiała iść z filipem do kościoła święcić różaniec (?!), zaraz pobiegłabym do kina... 

wtorek, 7 grudnia 2010

wyciskacz do tub ramowy

skupiona ostatnio tylko na sobie nie zauważyłam, że filipu dorasta w tempie szybszym, niż przewidziałam. okazało się bowiem, że syn mój w wieku lat ośmiu ma już pierwszą dziewczynę, a na imię jej sofija. trochę się niepokoję... 
w przerwie między korektami próbuję uszczelnić brodzik. jakby mi ktoś jeszcze powiedział, jak działa wyciskacz do tub ramowy...

poniedziałek, 6 grudnia 2010

tak lub nie

córka kolegi zrobiła świętemu ankietę: mikołaju, czy istniejesz? odpowiedz: tak lub nie.

o mały włos filip mikołaj przyniósłby mamonowi spinkę z różowym motylem. ostatecznie dostałam błyszczyk w złotej kulce. co jak co, ale syn mój będzie wiedział, jakie prezenty robi się kobietom.

całkiem dobrze wyglądasz

nie wiedziałam, że jest ze mną aż tak źle... wczoraj zapomniałam o wyborach.

dorka: całkiem dobrze wyglądasz, jak na taką zdołowaną.
ta sama dorka, gdy nie miałam pracy, powiedziała, że wcale nie wyglądam na bezrobotną.

niedziela, 5 grudnia 2010

powód

odpady muszą poczekać. jedziemy do dorków na sanki. jest to jakiś powód, żeby w końcu się ubrać.

o odpadach

filipu jest dzielny. dzielniejszy niż mamon. organizuje mi czas (dzisiaj gramy w simsy) pomiędzy korektami, które znów spłynęły w zatrważającej ilości. akurat gdy mam dużo czasu. akurat gdy powinnam zająć się jakąś robotą. przy tekstach o odpadach i recyklingu nie sposób myśleć o miłości.

może nie jestem ideałem

od halinki wróciłam rano. potem pojechałam na zakupy. kupiłam sobie na mikołaja kolejny szalik i perfumy calvina kleina. poprawiło mi to humor na jakieś pół godziny. 
o szesnastej poszłam do fryzjera. z salonu wyszłam z poczuciem, że może nie jestem idealna, ale przynajmniej mam ładną fryzurę;) 

sobota, 4 grudnia 2010

podejrzenia

filipu, szukając spodni, znalazł w szafie prezent na mikołaja. no i tak właśnie mimochodem się wydało, że mikołaj nie istnieje. przy czym syn mój kompletnie się tym nie przejął. widocznie od jakiegoś czasu już to podejrzewał.

zwroty

dzisiaj bez problemu wszystko można zwrócić... marc oddał mi klucze. ja oddałam album princa (mikołaj w tym roku miał być na czas) i trzy karnety na lodowisko (ponieważ sama ledwo trzymam się lodu, a filipa musi wtedy trzymać drugi ktoś). we dwójkę to my możemy póki co pójść sobie do multikina. podłoga bardziej stabilna i podają karmelowy popcorn.

na tartę ze szpinakiem na obiad jeszcze za wcześnie. jako ulubione danie marca mogłaby być powodem mamonowego płaczu także przy stole. na obiad zrobię cannelloni. albo nie... po roku związku wszystkie dania kojarzą mi się z byłym facetem. i okazuje się, że w zasadzie nie mam co jeść... fuck.

piątek, 3 grudnia 2010

wizja

wieczorem wino z halinką. jutro fryzjer i szoping. a w niedzielę harry potter. teraz najważniejsze to zająć się czymś przyjemnym. koniecznie w towarzystwie. koniecznie za dużo nie myśląc. a na niemyślenie, jak wiadomo, najlepsze są remonty. mam już wizję mojej nowej łazienki. 

z barcelony

sms od lidki: jak przyjedzie chavier z barcelony, to idziemy gdzieś się zabawić. on ma chatę pod barcą, jest fajny i ma dużo kasy:)
ale ja miałam już swoją barcelonę. a randki w ciemno są ostatnią rzeczą, o której teraz myślę. i żadna duża kasa tego nie zmieni.

moja nowa pralka nie tylko ma dobry design i pierze, ale także świeci i gra. gdybym wiedziała o tym wcześniej, nie zastanawiałabym się tak długo, czy naprawdę chcę ją mieć. okazało się, że chciałam.   

czwartek, 2 grudnia 2010

wena przychodzi wraz z nieszczęściem

gdy poznałam marca, napisałam: taka jestem ostatnio szczęśliwa, że właściwie nie mam o czym pisać...
tak bym chciała znowu nie mieć. ale tak to już jest, że wena przychodzi wraz z nieszczęściem.

sama

i co z tego, że o wszystkim mogę decydować sama, jeśli nie mogę przytulić się do mojego marca...

środa, 1 grudnia 2010

na pewno mężowi przypomnę

przyjechała nowa pralka.
pan dostawca: tylko niech pani przypomni mężowi, jak będzie ją podłączał, żeby najpierw zdjął blokady.
i co ja miałam niby panu powiedzieć... powiedziałam, że na pewno mężowi przypomnę.

cyc do przodu

mamichalska: trzymaj się i pamiętaj: głowa do góry, cyc do przodu!
mamon: jaki cyc?
mamichalska: no taki, jaki masz. na rozmiar nic teraz nie poradzimy:)

a propos... nie musisz już chyba nosić plastra? - zapytał mój uświadomiony syn po naszym rozstaniu.
ale to, że straciłam faceta, nie oznacza przecież, że zamierzam stracić biust. bo jeśli ma on jakikolwiek jeszcze rozmiar to tylko dzięki hormonom.

do sztokholmu

zawsze gdy kończy się związek, postanawiam sobie, że od teraz będę żyć tak naprawdę. postawię na samorozwój, zapiszę się na step i na angielski, zmienię garderobę i coś sobie przemaluję. ale na początku to to życie wygląda tak, że odpalam papierosa od papierosa i użalam się nad sobą. wtedy judyta próbuje postawić mnie do pionu: w kwietniu jedziesz z nami do sztokholmu.
ale czy w sztokholmie leczą z miłości??