środa, 26 lutego 2014

kolego, nie zasłaniaj

jak impreza? był jakiś krzykacz miejski?;)
krzykacza miejskiego akurat nie było. prym wiodła służba zdrowia, zaraz za nią uplasował się kościół na czele z kobietą papieżem (tak, gender tam był). nie było ani jednej prostytutki.

seria fot pt. kolego, nie zasłaniaj!




 fot. g. nowaczyk (lekko tylko obrobiłam)

wtorek, 25 lutego 2014

we mnie, we mnie i w tobie

ja mogę tak być i mogę w to wierzyć, że przez kilka chwil nic się nie zmieni...




i jeszcze to. takie tam poweekendowe wspominki...





poniedziałek, 24 lutego 2014

autentyczny z japonii

w piątkowy poranek zaskoczyła mnie paczuszka, w której był (uwaga!) idealny różowy chiński kot (jak się potem okazało, jest to jednak kot japoński). magda: to jest kot. autentyczny z japonii. chciałaś takiego, który miłość przyciąga, a że koleżanka z pracy do japonii akurat leciała, to ją poprosiłam, żeby przywiozła choćby najmniejszego. 
mam już swoje najważniejsze koty: janka, różowego i złotego. teraz czekam. być może nie wydarzy się nic. ja jednak liczę, że wydarzy się wszystko;))






środa, 19 lutego 2014

krzykacz miejski, czyli przygotowania do firmowej przebieranej

- tylko się za prostytutkę nie myśl przebierać czasem;)
- hehe, przyszło mi to do głowy;) na szczęście okazało się, że jest jeszcze... pielęgniarka!
- myślę, co mogłoby być niepowtarzalnego. farmer;)
- nawet mam takie fajne dżinsowe ogrodniczki. niestety tylko lekko zakrywają pupę...
- wyjątkowo niekorzystnie.
- właśnie.
(...)
- wymyśliłeś coś kreatywnego?
- proszę bardzo: klucznik. ewentualnie krzykacz miejski.




zdjęcie pierwsze: wczorajsze wino, na które wpadła a., które miało zabawną etykietę (do jajecznicy??) i sprawiło, że po dziesiątej padłam jak kawka, do piątej rano zostawiwszy włączonego fejsbuka i zapaloną świeczkę, co groziło puszczeniem poddasza z dymem...
zdjęcie drugie: janki z chińskim - zapoznawczo - przy czym pierwszy zdaje się mówić do drugiego: i co tak machasz, chcesz w ryj?

wtorek, 18 lutego 2014

mam nadzieję, że przyniesie ci szczęście

wczoraj, w dzień kota, dotarł do mnie z singapuru długo wyczekiwany chiński kot, prezent urodzinowy od b. dzięki niemu mój poranek był piękny, mimo że w pracy, a jak chiński zamachał łapką, zapomniałam nawet o tym, że jest poniedziałek. mam nadzieję, że przyniesie ci szczęście. niestety przeczytałam właśnie, że złoty kot przyciąga pieniądze, a to różowy gwarantuje szczęście w miłości. no ale już trudno, mogę być bogata;)

czym ty się właściwie zajmujesz? 
jestem bogata.
fajne zajęcie.
(wielkie piękno, reż. paolo sorrentino)



poniedziałek, 17 lutego 2014

nie mogę ich zawieść

był to weekend pełen wrażeń, w którym filip miał pokaz breakdance'u, olej się ożenił, a mamon solidnie pożegnał ferie. w niedzielę, którą postanowił spędzić z synem na lodowisku, pomyślał, czy aby na pewno powinien tego dnia jeździć na łyżwach (bo prawdopodobnie nie). długo nie musiał czekać na odpowiedź z góry, bo gdy tylko wyszli ze świętej krowy, zaczęło padać. ten deszcz być może uratował mu życie.

a przed występem chłopaków...
mama jasia: jasiek wrócił przed chwilą z obozu. widzę, że jest padnięty i mówię do niego: jasiu, jak jesteś bardzo zmęczony, to nie musimy jechać na ten pokaz.
jasiu: jestem bardzo zmęczony, ale nie mogę ich zawieść.
wow.






niedziela, 16 lutego 2014

wesoła sobota

moja elka: na czym byliście w kinie?
ja: na smaku curry.
moja elka: na smaku kary? to jakiś dramat społeczny?
ja zdziwiona pomysłem: nie. o miłości i o jedzeniu.
moja elka zdziwiona, że o jedzeniu: o jedzeniu? naprawdę?
nieźle się uśmiałyśmy, jak pokazałam jej zdjęcie;)




filip: co robimy jutro?
ja: nie wiem. jak nie będzie padać, może pójdziemy na łyżwy.
filip: dawno nie byłem w kościele...
masz ci los...

umyłam włosy i stoję z turbanem na głowie w kuchni. na dworze pada. pochylam się i nagle czuję, że coś kapie.
ja do elki, patrząc na sufit: o kurczę coś mi kapnęło.
elka wystraszona, że w kuchni dach cieknie: tak??
ja, po chwili: a nie, to z głowy;)


(h., ty tego nie czytaj;))
włączam tv, a tam soczi. widzę, że polak stoi na podium. mówię do filipa: filip, chyba mamy złoto w pływaniu.
filip: oo, fajnie.
filip, po chwili: ale, mama, to chyba łyżwiarz.
ja: tak? to czemu był w czepku? ;)

czwartek, 13 lutego 2014

mreyte ya mreyte

pojechałyśmy z a. na koncert do meskaliny. muza trochę bałkańska, trochę ludowa, jak powiedział kolega: fajny koncert, taki kur.a swojski. ale dziś nie będzie piosenki z koncertu, dziś będzie piosenka z jednego z moich ulubionych filmów o kobietach, bo jedna melodia przypomniała mi właśnie ją. idealna na walentynki...





środa, 12 lutego 2014

jeszcze się nie skończyły

el niño wróciło do domu. mamon już wczoraj upiekł ciasto i ukrył wszystkie przedmioty, które mogłyby wskazywać na niekończącą się imprezę, rozpasanie zupełne oraz harce słomianej matki i prowokować pytania typu: co robiłaś i o której wracałaś do domu? król jankes obiecał milczeć przekupiony świeżym drobiem. bo król wie najwięcej... wszystko wraca do stanu sprzed. tylko mamon jakiś taki inny: wypoczęty (choć niewiele spał), wygimnastykowany (choć w ogóle nie ćwiczył skalpela), młodszy (chociaż wiadomo - trzydzieści pięć).
ale zaraz, moment, chwileczkę! ferie jeszcze się nie skończyły, za dwa dni nowy weekend, a babcia elka nie mogła przecież przyjechać nadaremno;)




niedziela, 9 lutego 2014

monodramat

z serii weekendowe knajpiane zasłyszane (której nigdy na blogu nie było, ale być może być powinna):
x, pokazując na plakat: o, to jest fajne.
y: a tak, byłem. monodramat.
x: monodram.

i żarcik: 
oni nie są już razem.
kto?
butla z gazem.

oraz cytat ze świetnego spektaklu w teatrze polskim szczaw, frytki:
artysta: wiesz, kim ja jestem?? ja jestem liściem, który wraca na drzewo!

a przed wyjściem do teatru odbyłyśmy taką oto pogawędkę fejsbukową z judytką:
judytka: o 18.30 skoczkowie będą walczyć na olimpiadzie. ale jestem podjarana;) i nikt tego nie rozumie:)
ja: a ja idę tam, gdzie twoja noga nigdy nie postanie, do teatru;)
judytka: do teatru? fuj!;)

a ponieważ nastrój po weekendzie mam wyśmienity, taki sobie optymistyczny kawałek zapodam na dobranoc:





sobota, 8 lutego 2014

jedna wielka niekończąca się impreza

filip z elką, bratową i bratem ornitologiem oraz ich psem potworem apusem nad morzem, janki na szafie (z drewnianym koniem), a mamon tu i tam... obecnie w łóżku. ale dom posprzątany - w przypływie iście wiosennego dobrego nastroju umyłam nawet okna. jeszcze tylko makijaż na wieczór. jak ja kocham soboty! zwłaszcza te po bardzo miłych piątkach:)) 

ps: filip coś podejrzewa. codziennie pyta przez telefon, co robię. chyba myśli, że mam tu jedną wielką niekończącą się imprezę... hmm;)







piątek, 7 lutego 2014

ortograficzne szaleństwo

myślę, że lata korektorstwa wpędzają cię w ortograficzne szaleństwo - powiedział któregoś dnia kolega z pracy, gdy chciałam wyrzucić mu z hasła jakąś zbędną kropkę.
mówcie, co chcecie, ale cieszę się, że są jeszcze ludzie, którzy tę chorobliwą, być może, poprawność doceniają, bo oto, co inny kolega, najwyraźniej podczytujący mojego bloga, opublikował dzisiaj na fejsbuku:
czy któraś z firm tak chętnie współpracujących z blogerami podjęłaby się zorganizowania dla nich warsztatów z pisania po polsku? blog mamona, nie lękaj się, nie ciebie mam na myśli. (w oryginale na blogowej stronie na fejsbuku, o tu, wchodźcie, czytajcie, lajkujcie stronkę, żeby takie kwiatki wam nie umykały!:))
miło, fajnie, wzruszyłam się, naprawdę!:)
 
teraz siedzimy z kotem i oglądamy thelmę i louise. przypomina mi się wyjazd do wawy z judytką - ona pierwsza pokazała mi ten film! a gdyby komuś się wydawało, że wymyślił samojebkę, to zdjęcie numer jeden mówi wszystko. zdjęcie numer trzy też w zasadzie mówi wszystko;) 






środa, 5 lutego 2014

dzień nutelli

światowy dzień nutelli, a ja kupiłam krówki!?? no to to przecież woła o pomstę do nieba. dobrze, że mam chociaż serek czekoladowy jana. jakaś to tam, powiedzmy, jest namiastka. a mogłabym mieć czekoladowe donaty jak w barcelonie na plaży... i mógłby się w końcu pojawić ktoś, kto uchroni mnie przed nocnym jedzeniem i uratuje od fejsbuka. nie musi mieć białego konia. nutellę niech ma. przyniesie. na śniadanie.



taka nieuczesana

przed galą idę do fryzjera, tam zapraszam makijażystkę i manikiurzystkę. malują mnie równocześnie, bo nie lubię tracić czasu. dla przyjemności piję wodę kolagenową i chai colę. (joanna przetakiewicz, elle)
no w dupę jeża, a ja zawsze na tych galach (yyy, to znaczy w knajpach) taka nieuczesana. nikt mnie przed wyjściem nie maluje równocześnie (bo najwyraźniej lubię tracić czas), w ogóle nikt mnie nie maluje. w związku z czym zdarza się, że w pośpiechu wkładam sobie coś do oka, jakiś pędzelek czy inny gadżet. a na dodatek żadnej przyjemności nie mam, bo piję, holender, herbatę, którą, o zgrozo, sama sobie zaparzam... a raz to nawet zdarzyło mi się wlać ją sobie do oka, gdy malowałam rzęsy, i nie pytajcie, jak to zrobiłam... i gdzie tu jest sprawiedliwość, ja się pytam!?




poniedziałek, 3 lutego 2014

twarde zawodniczki

twarde zawodniczki - powiedziała w sobotę na nasz widok pani szatniarka z meskaliny. faktycznie całkiem niedawno opuszczałyśmy lokal... taki to już urok ferii. dziecko u babci i właściwie można robić wszystko, czyli wychodzić z knajpy i zaraz do niej wracać. tylko to wszystko jest czasem takie męczące. dzisiaj nigdzie nie wychodzę. leżę, mam kukbuka od sąsiadki, lody pistacjowe z leclerka i trzy odcinki girls z internetu. niech się dzieje, co chce. niech się nawet roztyję.

a przy okazji nadesłany przez fankę zabawny filmik z leną dunham: