sobota, 23 listopada 2013

tricky, włącz światło!

dawno nic nie wzbudziło we mnie tylu emocji co koncert tricky'ego na targach. ale gdy od drugiego kawałka czeka się na oświetlenie sceny, a jednak ciemność trwa aż do końca, to można się chyba zdenerwować. nie chodziło mi przecież o bóg wie jakie ozdobniki, też nie lubię na koncertach chujów mujów dzikich węży, ale ja cież pierdzielę - światła to jednak podstawa! i nawet jeśli to jakiś nowy hipsterski obyczaj i może powinien mnie zachwycać, to nie zachwyca, w ogóle mi się nie podoba i w dupie mam takie koncerty, na których wykonawca w dupie ma mnie. nawet jeśli muzycznie jest świetnie, nawet jeśli wszystkich zaprasza na scenę (raczej nie bawi mnie kręcenie tyłkiem, koniecznie w lanserskiej czapce, bo przecież w hali jest zimno... zręsztą iggy pop na offie też zapraszał, co nie przeszkodziło mu pokazać się fanom). wolałabym go zobaczyć. a tworzenie rzekomego klimatu przez zgaszenie światła dla mnie po prostu słabe jest.
w pracy. ja przeżywka: opowiadam jak to artysta przyjechał do polski i część koncertu stał odwrócony plecami i że w sumie niczego nie zmieniało to, że się czasem odwracał, bo i tak nie było go widać... i kończę: a i tak mi potem powiedzą, że narzekam, bo jestem starą sfrustrowaną niedobzykaną feministką;)
kolega: ale kto ci tak powiedział? tricky??:))
a po chwili dzwoni koleżanka, która piąte przez dziesiąte słyszała rozmowę, a potem pobiegła do siebie: alinko, ale nie martw się, nikomu nie zdradziłam twojego sekretu!
uff;))))))))))))



sobota, 16 listopada 2013

poważa, poważa

milena to dziwka, tak zwykli mawiać ci, co jej nie mieli, a bardzo chcieliby mieć...

m.: idziecie na nosowską? czy ktoś ją jeszcze dziś poważa?
poważa, poważa. i żeby nie było, że tylko takie starsze panie jak my, co to też trochę z sentymentu na nią chodzą, jeden student wysłał podczas koncertu eskę koledze: nosowska ma wy.ebane na komercję! od godziny nie zagrała żadnego kawałka z ostatnich dwóch płyt.




czwartek, 14 listopada 2013

brio

w ten brzydki dzień, w którym najchętniej strzeliłabym sobie w głowę, a w najlepszym wypadku nie wychodziła spod kołdry, zapraszam was na brioszki z masą krówkową, według nieco zmodyfikowanego (bo oto okazało się, że mam spore braki w spiżarni. wróć! okazało się, że w ogóle nie mam spiżarni...) przepisu rachel khoo.

składniki na ciasto: 8 dag masła, 50 ml mleka, 0,5 dag świeżych drożdży, 25 dag mąki, 5 dag cukru, rozbełtane jajko, szczypta soli
(w oryginalnym przepisie jest jeszcze kilka rzeczy, których nie dodałam: łyżka creme fraiche, łyżeczka aromatu waniliowego i łyżeczka wody z kwiatu pomarańczy)

składniki na nadzienie: puszka masy krówkowej (jak największa, jeśli podczas przygotowywania ciasta zjadacie połowę. ja zjadłam...), jabłko (w przepisie 3, ale akurat miałam jedno), garść grubo zmielonych migdałów (w przepisie nie ma), jedno rozbełtane jajko do posmarowania

masło rozpuszczamy w ciepłym (ale nie gorącym) mleku, dodajemy drożdże i mieszamy, aż się rozpuszczą. dodajemy resztę składników i wyrabiamy ciasto. odstawiamy na całą noc do lodówki. rano wyrabiamy ponownie, odstawiamy do wyrośnięcia - w ciepłe miejsce na 2 godziny. po wyrośnięciu rozwałkowujemy na prostokąt o wymiarach mniej więcej 30 x 40 cm. smarujemy masą kajmakową, układamy pokrojone drobno jabłka, obsypujemy całość zmielonymi migdałami. zwijamy w rulon (zaczynając od dłuższego boku), który kroimy na 6-7 kawałków. układamy w okrągłej formie wyłożonej papierem (jak na zdjęciach). smarujemy rozbełtanym jajkiem i pieczemy 30-40 minut w nagrzanym do 160 stopni piekarniku. nie czekamy za długo z jedzeniem, bo zimne brioszki kajmakowe nie są już takie ekstra jak ciepłe. aa, i najważniejsze - w taki dzień mogą uratować wam życie!







wtorek, 12 listopada 2013

frytki

zrobiłam domowe frytki: kupiłam piękne polskie ziemniaki. pokroiłam nierówno, usmażyłam w garnku na świeżym oleju. żeby miały smak frytek z okienka, kupowanych za dzieciaka w drodze na tańce. pani podawała nam je w torebce tłustej od oleju.
i co na to moje najukochańsze dziecko: super ci wyszły te frytki! jak w mcdonaldzie!






poniedziałek, 11 listopada 2013

nouvelle vague

gdyby jakiś facet zabrał mnie na koncert nouvelle vague, od razu byłabym jego. ale gdzie są dzisiaj tacy faceci?? zabrałam się sama i do nocy nie mogłam ochłonąć. dziękuję k., że akurat miała inne plany i sprzedała mi taniej bilet:) było bosko! były ciary! mogę umierać!
a poniżej: dziubek i outfit koncertowy oraz dziewczyny z nouvelle vague - z lewej liset alea - piękna i żywiołowa jak kobiety z filmów almodovara, z prawej melanie pain, lekko wycofana i nieśmiała niczym hanna z girls (chyba za dużo ostatnio oglądam seriali...). każda inna - obie świetne. nie wspomnę o panach muzykach brodaczach... aaaaa!





środa, 6 listopada 2013

co kocha za nic

motta życiowe z sympatii, czyli że ja już nie pytam, jak kobieta ma znaleźć tam faceta, ja pytam, jak ma to zrobić etatowa korektorka?!;)) pisownia oczywiście oryginalna:
najpierw poznaj, puźniej oceniaj
co dziennie inne
najważniejsza w życiu jest miłość z nią
kim jesteś po ciemku?
nie trawie zdrady
szukam dziewczyny co kocha za nic
i jeszcze moje ulubione - panowie powtarzają je jak mantrę: dzień bez uśmiechu jest dniem straconym
tak, straciłam dziś dzień. zresztą puźniej ocenię. po ciemku to pewnie jestem wilkiem. aktualnie mam debet, więc też szukam chłopaka, co kocha za nic.

ps koleżanka podesłała mi kiedyś komentarz autentyk, który może wyjaśniać, dlaczego tak dużo jest w polsce singielek: moim zdaniem podrywanie polek jest upokarzające i obrzydliwe. jeśli podrywać, to kogoś ciekawego, z pasjami, kogoś, kto po pierwszym wypowiadanym słowie nie wywołuje odruchów wymiotnych. czyli na pewno nie warto podrywać polek. wiecznie naburmuszonych, życiowych i emocjonalnych inwalidek wytresowanych w nienawiści do większości mężczyzn.
nie mam pytań, ale to pewnie dlatego, że jestem życiową i emocjonalną polką inwalidką wytresowaną w nienawiści do większości mężczyzn. niniejszym przepraszam wszystkich, którzy, podrywając mnie, czuli upokorzenie i odrazę, a może nawet mieli odruch wymiotny (choć mam nadzieję, że nie;)). 



niedziela, 3 listopada 2013

miłość na bogato

peeling z czystym 24-karatowym złotem za dychę (!) i miłość na bogato (bo kolega jako ciekawostkę podesłał), czyli niedziela kobiety luksusowej, która akurat jest bez kasy, to znaczy znowu oszczędza. czyli że nie kupi sobie ani zestawu trzech świeczników solnych z himalajów, ani legginsów antycellulitowych push-up (kto mi wysyła te maile?!), a już na pewno nie wyjedzie do spa, ani do kina nie pójdzie (cholera).

miłość na bogato nie do oglądania. a naprawdę miałam dobre intencje. nie ma to jednak, jak zapodać sobie stary dobry sprawdzony seks w wielkim mieście.



filip, gdy powiedziałam, że mi zagłusza: trzydzieści razy to oglądałaś. i nie możesz powiedzieć, że to nieprawda.
no nie mogę;)

tarta z boczkiem i cebulą

z cyklu obiad za dychę*: tarta z boczkiem i czerwoną cebulą.

składniki:
gotowe ciasto kruche (można zrobić samemu) - 2,60 zł
3 czerwone cebule - 1 zł
5 dag wędzonego boczku - 1,50 zł
200 ml śmietany 18% - 1,50 zł
dwa jajka - 1 zł
10 dag startego sera żółtego - 2 zł
sól 
pieprz

przygotowanie:
boczek podsmażamy. gdy się zarumieni, wrzucamy pokrojoną w pióra cebulę i smażymy jeszcze chwilę. formę do tarty smarujemy masłem i wykładamy ciastem. ciasto nakłuwamy widelcem. kładziemy na nim boczek z cebulą. w osobnej misce mieszamy śmietanę z rozbełtanymi jajkami, lekko solimy i pieprzymy do smaku. do jednolitej masy dodajemy starty żółty ser. wylewamy całość na tartę. wierzch możemy posypać odrobiną papryki.
pieczemy w nagrzanym do 180 stopni piekarniku bez termoobiegu około 40 minut.

* teraz, kiedy nawet w biedronce ceny rosną (!?), będzie to być może mój stały cykl. kto wie, może przerodzi się wkrótce w obiad za piątaka.