czwartek, 31 grudnia 2009

sylwester 09

 marc robi chińszczyznę. ja robię makijaż.


 happy new year!

środa, 30 grudnia 2009

priorytety cd.

judyta: nie oglądałam skoków. poszłam do browaru:)

priorytety

priorytety są różne. jedni wolą skoki, inni wyprzedaże. jednak rezultaty wczorajszego shoppingu dowodzą, że należało raczej zostać w domu przed tv i zakibicować...

ps. zbliża się pełnia. na razie nic nie robię. bo i tak się nie uda. a już na pewno nie pójdę do fryzjera. w nowy rok wejdę z grzywą zasłaniającą widoki.

poniedziałek, 28 grudnia 2009

złoty chłopak

marc wrócił i powiedział, że mogę spokojnie nie robić mu śniadań, a tę śmiałą deklarację opublikować na swoim blogu. a ja, w międzyczasie, rozdarta - między uczuciem, równouprawnieniem i zdrowym albo i nie egoizmem - zdążyłam zaprosić go na obiad. nie wiem, czy sprawił to smak mego bolognese, ale wybaczył mi nawet, że w nocy (ale mnie nie pytajcie, bo ja wtedy spałam...) ściągałam z niego kołdrę (przy czym mieliśmy dwie...). złoty chłopak mi się przytrafił. bez dwóch zdań.

śniadanie do pracy

czy dobre kobiety robią swoim mężczyznom śniadanie do pracy..? jeśli tak, to nie jestem dobrą kobietą. nie dosyć, że nie musiałam wstawać o poranku, to jeszcze wypuściłam marca bez śniadania... obiecał, że kupi po drodze. ale czy po pracy jeszcze do mnie wróci??   

sobota, 26 grudnia 2009

w mcdonaldzie

waszyngton waszyngtonem, ale wujek antyglobalista grubo przesadził, gdy skrytykował kabaret neonówka i lego star wars. efekt jest taki, że jemy jutro z filipem w mcdonaldzie.

na pograniczu, średnia

drugiego dnia świąt poziom zblazowania zwykle osiąga u mamona apogeum... głęboka prowincja nie zapewnia atrakcji, jakich mogłabym oczekiwać, gdy mam wolne. a kto choć trochę mnie zna, wie, że spacery po okolicznych lasach sprawy nie załatwią. nie przy tej temperaturze. i nie bez makijażu (rozleniwiłam się na tyle, żeby nie zaprzątać sobie nim głowy).
na dodatek w telewizji polskiej wielkie nic. pozostaje trzeci sezon tudorów na wiernym hp i wspomnienie czy jest tu panna na wydaniu kondratiuka - taka nam się wczoraj perełka trafiła; 

stanisław o dziewczynie: za piękna dla mnie.
wuj: za piękna? to jaka ma być??
stanisław: na pograniczu, średnia.

stanisław: a gdzie ty spędzasz wolny czas?
dziewczyna: w ogóle nie mam wolnego czasu i nigdzie go nie spędzam.

wuj do stanisława: były pewne przeciwności, ale rozwiały się.

stanisław do dziewczyny: podyskutujmy na dowolne tematy.

waszyngton

gdyby po kilku dniach wujkowej propagandy zapytać filipa, kto jest winien…* bez wahania odpowiada, że waszyngton... muszę to teraz jakoś odkręcić, żeby mi czasem dziecka nie wyrzucili ze szkoły za powtarzanie głupot.

filip gra z wujkiem antyglobalistą w szachy. gdy wujek z premedytacją traci trzeci pionek, filip staje się podejrzliwy: czy ty mi się wujek czasem nie podstawiasz?

*wstawić cokolwiek

czwartek, 24 grudnia 2009

tak się modlę

dla wszystkich zakochanych na święta... zwłaszcza dla tych, którzy w wigilię odwożą swoje dziewczyny na głęboką prowincję i dla tych, którzy umawiają się z nimi o północy na pasterkę...
  


babcia składa mi życzenia: i żebyś znalazła fajnego chłopca, tak się modlę.
ja: a jeśli już znalazłam..?
babcia: to możliwe - ja już się modlę z pół roku.

środa, 23 grudnia 2009

teatralna musi poczekać

jacek: mam  nadzieję, że wielkie ryby show biznesu cię nie zjadły i stawisz się na święta w rodzinnym mieście. pamiętaj, teatralna czeka na nas!!!
teatralna musi niestety poczekać do ferii - jutro wyjeżdżam na głęboką prowincję.
lektura na drogę: mąż i żona. porażająco mądra opowieść o pułapkach czyhających w więzieniu, jakim bywa małżeństwo... (the guardian). w sam raz dla zadurzonej jak nastolatka...

ps. brzydula skończyła się happy endem!
ps dwa. sernik z nowego jorku w piekarniku. 
ps trzy. prezent dla marca pod choinką...

po prostu były mi niezbędne

nudząc się w pracy przedświątecznie, kupiłam sobie buty. online - w bacie zaczęły się wyprzedaże... może i nawet  kupiłabym je, gdybym się nie nudziła. bo warto. bo są bjuti. bo zawsze chciałam  takie mieć. bo wyglądały na wygodne. bo w ogóle bardzo dobrze wyglądały. bo ja w nich będę dobrze wyglądać. bo jestem kobietą. bo akurat mam taki kaprys.  bo akurat na konto wpłynęła wypłata. bo zawsze mogę je sobie dać pod choinkę. bo jest tysiąc innych powodów, dla których po prostu były mi niezbędne... 

przeżywanie

znowu to robię, powtarzam: sednem pisarstwa kobiet jest przeżywanie. jakże często to pisanie-przeżywanie nasi panowie mylą z emocją, histerią, miesiączkowaniem i klimakterium. tamara bołdak-janowska

wtorek, 22 grudnia 2009

z przerwą na brzydulę

pyknę jeszcze jedną pilną korektę, z przerwą na wstawienie makaronu i brzydulę, wytuszuję rzęsy i mogę umierać. szczęśliwa, że nie jem sama, że mam dla kogo gotować, i że ten, dla kogo gotuję, nie gardzi mymi sosami, a śmiem nawet zaryzykować wybieg, że bardzo polubi me sosy.

ps. dziecko wysłane z babcią elką do prababci helenki.
ps dwa. jedyna megaelegancka empikowa kartka świąteczna wysłana do byłego najlepszego mamonowego szefa.

lubię być kurą domową

kiedy widzę takie zdjęcia, jestem za uznaniem patriarchatu i przyjęciem nazwiska po mężu.



 
fot. pudelek

ps. to może być prawda, że każdy zakochany jest poetą... bo na pewno nie jest feministką;)

poniedziałek, 21 grudnia 2009

schody

gdy marca darcy'ego poznaje się w grudniu, schody zaczynają się nadspodziewanie szybko... nie mam bladego pojęcia, co się chłopakowi kupuje pod choinkę. wypadłam z obiegu. zmuszona koniecznością świetnie opanowałam wybór prezentów dla dzieci do lat siedmiu, ale kategoria podarków dla mężczyzn pozostała daleko poza moją percepcją... chociaż i tak najgorzej ma t., bo nawet ja sama nie podjęłabym się szukania prezentu dla mnie... to może być początek końca;))

niedziela, 20 grudnia 2009

zdrowy związek z dorosłym mężczyzną

znalazłam swojego marka darcy'ego, który lubi mnie taką jaka jestem: z aparatem na zębach, grubym udem i małą piersią, ze skończoną trzydziestką i bez drzwi do łazienki. zdaje się, że jestem w zdrowym związku z dorosłym mężczyzną. i spędziłam z nim cały weekend:) 

czwartek, 17 grudnia 2009

dilemmas

panie i panowie - grudniowy dilemmas! tylko spokojnie, żeby wam się komputery nie zgrzały;)



środa, 16 grudnia 2009

wie na pewno

mamon szczerze: wiesz, filipu, x będzie nas teraz częściej odwiedzał.
filip zaczepnie: czyli to jest twój chłopak?:)
mamon niepewnie: no tak...
filip nie dowierzając: a on o tym wie?

wczoraj dostałam kwiaty z okazji wtorku, czyli wie. wie na pewno;)

wtorek, 15 grudnia 2009

...

taka jestem ostatnio szczęśliwa, że właściwie nie mam o czym pisać…

niedziela, 13 grudnia 2009

lubi ją taką jaka jest

cały tydzień gdzieś biegałam, przez co nie obejrzałam ani jednego odcinka brzyduli. dzisiaj postanowiłam więc nie wyściubiać nosa z domu. filipu mnie poparł i przebąblowaliśmy całą niedzielę. tak, to odpowiednie słowo. dokładnie to leżałam i myślałam o niebieskich migdałach oraz o tym i o tamtym… wieczorem obejrzałam bridges jones, której mark darcy, już nie wiem po raz który, powiedział, że lubi ją taką jaka jest. boże, jakie to ładne. myślę sobie, że dopóki mnie to wzrusza, wszystko jest jak być powinno.
mam przeczucie, że to będzie bardzo dobra noc.

delikatnienie

po firmowej wigilii wróciłam nad ranem i zaraz trzeba było wstawać, żeby zawieźć filipa na urodziny najlepszego kolegi. komunikacją miejską. nic dziwnego, że o mało nie przypaliłam jajecznicy na śniadanie. były zresztą i inne powody…



ps. sukienkę wybrałam idealnie;)

piątek, 11 grudnia 2009

lepiej

zawiozłam filipa na capoeirę i miałam godzinę na zakupy. jak zwykle spontanicznie wydałam trochę za dużo pieniędzy. (usprawiedliwia mnie tylko to, że miałam naprawdę ciężki dzień…). w każdym razie, jak sobie tak poparadowałam w fajnej nowej bieliźnie wieczorem po poddaszu, w międzyczasie po raz dwutysięczny mierząc sukienki, od razu poczułam się lepiej.

środa, 9 grudnia 2009

próbny makijaż

i po rozmowie: judytko, kończę, bo muszę sobie jeszcze zrobić próbny makijaż...
piątek za półtora dnia, a ja nadal mam o jedną kieckę za dużo. myślę, że nigdy się nie zdecyduję, którą ubrać, a już na pewno nie w takim tempie. a przecież to tylko jedna wigilia. gdybym wychodziła za mąż, prawdopodobnie nie przeżyłabym przygotowań.

poniedziałek, 7 grudnia 2009

prawie jak madonna

moja ortodonta spiłowała mi przednią jedynkę, kładąc na szali całe moje życie, przyszłe zamążpójście oraz piątkową wigilię firmową... mam wielką szparę między zębami. prawie jak madonna.

niedziela, 6 grudnia 2009

nie można by na styk?

niby dlaczego minimalna wymagana wysokość pomieszczenia dla dwumetrowej szafy z ikei musi mieć akurat 2 metry 20 centymetrów?? nasze poddasze jest bardzo niskie. nie można by wcisnąć tego mebla jakoś na styk..? 
 
jedni ślą esemesy z argentyny, a inni marzną w kraju. czasem się rozgrzewają  cynamonową herbatą i świeżo wyjętym z pieca ciastem daktylowym. i myślą o tym, dlaczego nie mogą mieć teraz wszystkiego, i czy, gdyby już mieli to wszystko, to czy to wszystko na pewno by im wystarczyło... 

sobota, 5 grudnia 2009

bezstresowe wychowanie

filipu ostatnią resztkę mleka (do mojej porannej kawy…) odlał i w szklance postawił pod łóżkiem. razem z trzema wczorajszymi herbatnikami na największym i najlepszym naszym talerzu. a kiedy zapytałam, dlaczego moje mleko (bo już pal sześć te ciastka) nie stoi jak zwykle w lodówce, powiadomił mnie, że to dla mikołaja i że tak się robi w bajkach.
no żebym przez jakieś bajki kawę rano pić musiała czarną... tak się właśnie u nas w domu objawia bezstresowe wychowanie.

na wieczór mam gotowe na wszystko, mleko i herbatniki...

***
dziś byłam u fryzjera
judyta: nowy look?
ja: nowy blond;)

plany

filip: mamy jakieś plany na sylwestra?
ja: no nie wiem... chyba siedzimy w domu.
filip: to mają być plany? może chociaż pójdziemy do kina?

czwartek, 3 grudnia 2009

wystarczające powody

ja umarłam. w pełnię. z przepracowania. a trochę z powodu zaniku piersi i braku mężczyzny, który wtuliłby się w nie jakkolwiek małe będą. dlatego że nie mam wyprasowanych ciuchów na jutro i że prawie zagłodziłam moją rybę, zapominając, że ryba je, a w przeciwieństwie do filipu nie upomina się. bo nie wyglądam jak penelope cruz, mam coraz więcej zmarszczek, a za dwa miesiące kolejne urodziny...

środa, 2 grudnia 2009

jest nadzieja

filip: spróbuję dopilnować, żeby święty mikołaj też ci coś przyniósł.

wtorek, 1 grudnia 2009

zakazana bajka

gdy zaczytany mamon usłyszał nagle, między jednym a drugim wersem felietonu zuzy ziomeckiej, rozkazuję ci natychmiast puścić pawia!, i zorientował się, że bynajmniej nie chodzi o ptaka, kategorycznie zakazał filipowi zbliżać się do telewizora. przynajmniej do chwili, aż skończy się ta bajka.

poniedziałek, 30 listopada 2009

okropnie muszę być próżna

jak przystało na andrzejki upiekliśmy sobie pierniki. pierwszą blaszkę spaliliśmy. będzie co wieszać na choince.

były już najlepszy mamonowy szef przysłał mi smsa: pamięta pani może hasło do kancelarisa?
okropnie muszę być próżna, skoro uśmiecham się na myśl, że nie tak łatwo mnie zastąpić.

niedziela, 29 listopada 2009

tego dożyć

gdybym nie poszła dziś na zakupy, być może zapomniałabym nawet o moich grubych udach i małych piersiach. ale niestety poszłam.

sąsiedzi studenci znów mają imprezę. nawet moja elka na emeryturze ma więcej imprez ode mnie... już nie mogę się doczekać, kiedy filip będzie dorosły, a ja ściągnę z zębów aparat. mam nadzieję się wtedy zabawić.   

piątek, 27 listopada 2009

to mnie za bardzo rozprasza

tak zasłuchałam się w miastomanii, że minął cały wieczór. nie ogoliłam nóg i nie zrobiłam herbacianego peelingu. nie mam pojęcia, jak ja w ogóle pokażę się jutro na mieście...

ps. przestaję flirtować w pracy. to mnie za bardzo rozprasza.
ps dwa. no może tylko trochę przestanę... bez przesady znowu z tym rozpraszaniem.

czwartek, 26 listopada 2009

wyraźnych sygnałów nie łapie

mam przeduże zaległości zakupowe. filip nie będzie zadowolony, ale w ten weekend chodzimy po sklepach. w następny jestem umówiona z fryzjerem. potem z ortodontą (powiększająca się szpara między górną dwójką i jedynką coraz bardziej mnie niepokoi, zwłaszcza że zanim założyłam aparat wcale jej tam nie było). a potem to już na luziku mogę zaliczyć firmową wigilię.

wciąż nie daje mi spokoju, czy jak fajny kolega przywozi mi zakupy to coś, czy nic, czy może jeszcze nic nie wiadomo..?
judyta: niby taka obeznana w sprawach damsko-męskich, a wyraźnych sygnałów nie łapie:) […] to poproś kogoś innego, żeby Ci przywiózł zakupy i czekaj na reakcję:)

środa, 25 listopada 2009

jak chodzi o smaki

mamon ma dosyć bajek - bo w bajkach piszczą, tłuką się i latają jak opętani... należałoby przynajmniej ściszyć fonię, a filipu ani myśli. filipu ma dosyć seriali - bo seriale są nuuudne. należałoby przynajmniej ominąć modę na sukces, ale mamon ani myśli... choroba nie tylko wpakowała nas do łóżka na kilka dni, ale przyspieszyła też decyzję o kupnie drugiego telewizora.

my się zgadzamy tylko z zupami, jak chodzi o smaki - powiedział filipu, wcinając rosół. tym samym kolejny raz odciął się od moich szpinakowo-serowych sosów, tart i zapiekanek, z którymi nie zgadza się najbardziej. (ale w końcu dzieci nigelli l. też nie lubią jej kuchni).
a rosół wyszedł idealny, bo t. przywiózł mi taką włoszczyznę i taki makaron, że po prostu nie mógł wyjść inny...

wtorek, 24 listopada 2009

konsultacje

dzwoni mamichalska: zanim następnym razem powiesz coś głupiego fajnemu facetowi, najpierw skonsultuj to ze mną.

ps. zjadłabym sobie piernika...

poniedziałek, 23 listopada 2009

kto dzisiaj przynosi kwiatki?

z takim podejściem chłopaka to ja nie znajdę… kolega chciał przywieźć lody czekoladowe i pierniki prosto z torunia - dla zdrowia (i to jest akurat ten kolega, który mógłby mi przywieźć cokolwiek... a o lodach i ciachach nie śmiałam nawet marzyć), a ja mu na to, że lody to by mnie chyba teraz zabiły, a poza tym to toniemy w barłogu otoczeni wirusami, co go na pewno osłabi… osłabiają to mnie moje własne teksty, jak je sobie później przypominam... pisane może w dużej niedyspozycji, ale jednak przeze mnie osobiście.

mamichalska się zakochała. po randce, na którą chłopak przyszedł z kwiatkiem.
mamichalska: kto dzisiaj przynosi kwiatki?
a jednak - przynoszą kwiatki, chcą przywozić pierniki, czyli oni naprawdę istnieją! wiedziałam;)

piątek, 20 listopada 2009

gołąbki w słoiku

dziś gorączka dosięgła mamona. nie ma komu ugotować zupy. nie ma komu podać herbaty. ani termometru. ani komu przykryć. na poddaszu mamy szpital. bez jednej pielęgniarki.
prawdę mówiąc to zupę obiecał mi t., ja jednak zniżyłam się do poziomu klienta kupującego gołąbki w słoiku. takich rzeczy chorzy ludzie normalnie nie jedzą. być może jesteśmy nawet pierwsi.

w multikinie noc reklamożerców.

wizyta domowa

od południa nie rozstawałam się z termometrem, a ponieważ w gorączce, która nie spadała, dziecię mi osłabło, około dziewiętnastej odważyłam się zamówić wizytę domową na nfz. (a była to duża odwaga!). pani doktor ani myślała przyjeżdżać. kazała mi pakować ledwie żywego filipa do taksówki i przywieźć na nocny dyżur. i wtedy ja powiedziałam, że nie, a ona się obraziła. zjawiła się po północy, wyciągnęła strzykawkę i w odwecie chyba zapytała pacjenta, czy chce dostać zastrzyk w pupę. filip może i miał wysoką temperaturę, ale nie na tyle, żeby chcieć...

środa, 18 listopada 2009

list do mikołaja

minął tydzień zanim mamon otrząsnął się w końcu po ostatniej porażce kulinarnej, kiedy to na własnym zapiekanym cannelloni z farszem mięsnym mało nie połamał sobie aparatu. możliwe, że minie kolejny zanim znowu ugotuje obiad.
filip napisał list do mikołaja. chciałby lego, lego i lego. ja też piszę. chcę faceta, faceta i faceta. ostatecznie może być jeden.

niedziela, 15 listopada 2009

bat

to nie był dobry weekend. najpierw przypałętał się wirus, potem nie było z czego ugotować obiadu, a na koniec filipu, jak już przestał okupować łazienkę, zażyczył sobie podwyżkę kieszonkowego.
i wtedy przypomniałam sobie jeden performance - kolejny raz spłakałam się ze śmiechu.

sobota, 14 listopada 2009

babskie gazety

moja elka spakowała swoją bibliotekę i odjechała. notabene na pięć dni przywiozła tyle książek, ile ja nie przeczytałam przez rok… a potem i tak przeglądała moje babskie gazety.
wirus nie pozwala filipowi jeść, za to pozwala oglądać bajki. ogląda wszystkie jak leci. wygląda przez to na jeszcze bardziej chorego, przy czym zapewnia, że czuje się świetnie.

czwartek, 12 listopada 2009

tu otwierać

święty marcin odjechał. w sklepie znów normalnie można kupić drożdżówki.

dostałam pismo z funduszu emerytalnego, ale wolę sobie poczytać twój styl.

filip opowiedział mi kawał o blondynkach z komiksu kaczora donalda: dlaczego blondynka otwiera jogurty w sklepie? bo na opakowaniu jest napisane: tu otwierać.

tarantino mnie zabił

zawsze gdy idę na piwo, istnieje takie niebezpieczeństwo, że w afekcie będę słać smsy do chłopaka. wczoraj zrobiłam to już po dwóch (naprawdę nie spodziewałam się, że jest ze mną aż tak źle…) - na szczęście sms był jeden.
chłopak odpisał: zawsze się uśmiecham, gdy piszesz. i pomyśleć, że prawie już pożałowałam tej dziewczyńskiej niesubordynacji.

śniło mi się, że wypadła mi górna jedynka. obudziłam się z krzykiem. zęby mam wszystkie.

cały dzień słucham ścieżki z bekartów wojny. jeśli kiedykolwiek mówiłam, że nie mam ochoty iść do kina na nowego tarantino, na pewno nie wiedziałam, co mówię. w każdym razie tarantino mnie zabił tym filmem. na śmierć.

fot. filmweb

ps. w telewizji korowód.

środa, 11 listopada 2009

event garniera

takie eventy, na których people na ulicy dostają vouchery na markowe kosmetyki garnier w tysiącach sztuk, to chyba tylko w mojej ulubionej stolicy. pałac kultury świeci na zielono, a na głównej jego fasadzie co kilka minut wyświetlany jest film reklamowy i logo marki garnier. akcja rozpoczęła się dziesiątego października wieczorową porą prezentacją światło i dźwięk i pokazem sztucznych ogni.


kampania by agencja new look garnier na zlecenie domu mediowego zenithoptimedia potrwa kilka tygodni.
a dlaczego o tym piszę? bo kocham warszawę, kosmetyki i sztuczne ognie, a ten wpis jest sponsorowany, co w sezonie grzewczym jest nie bez znaczenia;)

wtorek, 10 listopada 2009

czecztund

kilka dni temu wrzuciłam na mamonowego bloga zdjęcie jednego ładnego ptaszka, które brat nieopatrznie zostawił na moim pulpicie. podpisane było "czecztund", więc wyguglałam nieśmiało tego czecztunda (bo jak coś wrzucam na bloga, to lubię sobie wcześniej wyguglać). nieśmiało, bo nie żebym się tam zaraz znała na ptakach, ale taką nazwę to ja, z przeproszeniem, pierwszy raz w życiu zobaczyłam.
żadnego czecztunda oczywiście nie znalazłam. pomyślałam, że ornitolodzy to są jednak dziwni. i na wszelki wypadek ptaszka nie podpisałam.

dzisiaj z polecenia brata weszłam sobie na ornitologiczną stronkę www.clanga.com a tam jak gdyby nigdy nic siedzi sobie mój ptak ze zdjęcia i w dodatku czeczotka tundrowa się nazywa... ale choćby i nazywał się mniej pospolicie, dla mnie już na zawsze pozostanie czecztundem.

ps. to pisałam ja - blond siostra ornitologa;)

poniedziałek, 9 listopada 2009

co za czasy

filip mówi, że jestem nudna, bo za dużo pracuję. powiedziałam, że postaram się mniej, ale może powinnam powiedzieć mu prawdę... że nastał właśnie długi sezon grzewczy i dopóki nie znajdę męża, który zarabia, muszę sama stawić czoła rachunkom za energię elektryczną. wkrótce stracę wzrok oraz kontakt z dzieckiem, ale za to piece będą ciepłe całą zimę…

judytę zdenerwował własny fryzjer: co za czasy, żeby fryzjer był niemiły dla klienta;)

niedziela, 8 listopada 2009

Нема часу на секс



czy to dlatego zniknęły mi piersi..? i czy to jest uczciwe, że jedynie cellulit mi nie znika??

piątek, 6 listopada 2009

miasta są nudne

oglądamy zdjęcia z kanadyjskich wakacji brata i bratowej - same widoki, ptaki, wiewiórki, czipmany, jeden niedźwiedź.
ja: a macie jakieś zdjęcie z montrealu?
brat: nie byliśmy w centrum. miasta są nudne.
w kogo się wdał ten mój brat? bo na pewno nie we mnie.

ps. przyznaję - uwielbiam miasta a na prowincji wytrzymuję krótko - ale niektóre ptaszki naprawdę są piękne. tylko popatrzcie:


fot. grzesiek grygoruk

wtorek, 3 listopada 2009

telefon od moniki belluci

filip z kuzynem szczypiornistą młodszym grają na playstation.
filip (po przegranej): byłem ostatni, ale poniżenie!
***
filip ogląda tapetę w telefonie kuzyna szczypiornisty młodszego.
filip: a kto to jest?
kuzyn szcz.mł.: monika belluci.
nagle odzywa się telefon kuzyna.
filip: twoja monika belluci dzwoni!

a la carrie bradshaw

zawdzięczając to blogmamonowym statystykom, natknęłam się na planetę online, której autorka podlinkowała mojego bloga. najbardziej podoba mi się opis:
kobieco a la carrie bradshaw ;)

ps. a la carrie bradshaw z przychówkiem, ale i tak wdzięcznam po stokroć!!

ps dwa. a gdyby ktoś chciał posądzić nas o kolesiostwo, to niech nie posądza, bo koleżanki autorki jeszcze nie znam;)

poniedziałek, 2 listopada 2009

kiedy wujek daje wolną rękę

w wigilię wszystkich świętych poszłyśmy z bratową na sklepy i kupiłyśmy sobie po jednakowej granatowej bluzce z żabotem na piersi, zapinanej pod szyję. no bo w końcu nie mieszkamy w jednym mieście i nie widzimy się co dzień, żebyśmy nie mogły.
w tym samym czasie filipu z moim bratem zaszli do sklepu z zabawkami;
brat: to ja pożyczyłem kasę od mamy, bo nie wiedziałem, co sobie chrześniak zażyczy, a on wybrał gazetę za 5 zł i deskorolkę za 8….
pojechaliśmy więc całą czwórką do jedynego czynnego po czternastej supermarketu, żeby pokazać dziecku, co się wybiera w sklepie, kiedy wujek daje wolną rękę. przy okazji wolna ręka dosięgła i nas i dostałyśmy z bratową po nowym kuponie lotto. nie wnikam, ile było trafień, ale zakładając, że gdyby było dużo, siedziałabym teraz w hiszpanii, rachunek jest raczej prosty.

ps. po powrocie z kuzynami szczypiornistami zgłębiliśmy dorobek performerski remi gaillarda.
ps dwa. niestety nie udało nam się z jackiem zmienić lokalu, i o północy tradycyjnie wyproszono nas z tego, co zwykle.

rada

po szkole filip poprosił, żebym mu nadmuchała balon. no to próbuję. próbuję, próbuję i nic.
filip: może lepiej najpierw coś zjedz.

niedziela, 1 listopada 2009

trochę czarnego humoru

babcia: muszę iść na cmentarz do moich chłopaków.
brat: spokojnie, babciu, oni nigdzie nie uciekną.
***
wróciliśmy ostatnim pksem. nasze poddasze zamarzło.

sobota, 31 października 2009

już nigdy...

nigdy papieros nie będzie tak smaczny a wódka tak zimna i pożywna. nigdy. nigdy nie będzie tak fajnych kreatywnych chłopców... zostawili mi na pamiątkę kompakt total i jedną pustą szufladę, i odeszli.
mam nieodparte wrażenie, że odchodzą już nie tylko moi, ale wszyscy mężczyźni, których spotykam.

jeśli ten kawałek was nie wzrusza, to znaczy, że o. miał rację i naprawdę nie ma już wrażliwych ludzi na tym świecie. ja sobie płaczę.

piątek, 30 października 2009

jak zwykle

pytam jacka kurta, o której w sobotę piwo - bo przecież piwo musowo, skoro mamy wszystkich świętych i skoro przyjeżdżam - ale jacek pracuje. pyta, czy mogę później - po dwudziestej;
ja: po dwudziestej też mi pasuje. tylko znowu nas wygonią z knajpy, ledwie usiędziem;)
jacek kurt: ali (zaznaczam, że jacek kurt jest jedyną osobą, która może tak do mnie mówić i nie oberwie), spokojnie, pójdziemy do innej knajpy, tak jak ustaliliśmy ostatnio.
sęk w tym, że za każdym razem ustalamy to samo, a potem idziemy jak zwykle, bo mamy najbliżej...

halloween;

śmierć i dynia w mojej kuchni.


czwartek, 29 października 2009

fajni są ci kreatywni chłopcy

oglądam londyńczyków. filip na dywanie maluje kosę na czerwono. chyba ma być jutro krwawo.

w południe dzwonił były szef. że przelał mi ostatnie pieniądze i że nowa sekretarka słaba. nieśmiało też zapytał, jak moja praca. praca? hmm... judyta ma rację - fajni są ci kreatywni chłopcy;)

środa, 28 października 2009

gościotrup

filip: na halloween będę gościotrupem.

rodzinne tajemnice

są takie osoby, przy których filipu nie mówi nic, ale pani ortodonta akurat do nich nie należy. gdy ja uwięziona w fotelu nie mogłam zabronić pierworodnemu mówić, ani też niczego sama zdementować, ten wyjawił dobrowolnie wszystkie niemal rodzinne tajemnice, łącznie z tym, ile z grubsza zarabiam i że byłam raz na koncercie madonny, a wtedy on bite dziesięć godzin grał w lego star wars.

moje górne zęby prostują się ponoć w zastraszającym tempie, więc może się jeszcze okazać, że ledwo polubiłam ten aparat, a już będę musiała się z nim rozstać.
szukałam i znalazłam: scarlet śpiewająca toma waitsa;


wtorek, 27 października 2009

wmanewrowana w halloween

doszło do tego, że mamon o poranku ciągnął za sobą 5,5-kilogramową dynię, ponieważ jak co roku, jako jedyny członek rodziny zamieszkujący z filipem na jednym poddaszu, został wmanewrowany w halloween. a propos, może macie jakiś pomysł na "nienudny", ale przede wszystkim prosty, tani i megastraszny strój halloweenowy??? bo ja, jak na pracownika działu kreacji przystało, kompletnie nie...

ps. piękną dynię sobie wycięliśmy!
ps dwa. uratowałam nieudaną konfiturę. dosypałam więcej brązowego cukru i podsmażyłam do skutku, czyli do uzyskania smaku. jest smak!!!

poniedziałek, 26 października 2009

źle

na noc nałożyłam maseczkę, która miała zlikwidować kurze łapki wokół oczu i obudziłam się z takimi worami, jakich nie miałam jeszcze nigdy… kurze łapki oczywiście nadal mam.

po wczorajszej kinowej uczcie kulinarnej postanowiłam zrobić dziś coś dobrego. no i porwałam się jak głupia na konfiturę z karmelizowanej cebuli (przepis - white plate). a wiadomo, że mamon to mamon i nigdy julią child, makłowiczem ani nawet liską nie będzie... samo siekanie pięciu cebul zajęło mi trochę, bo przy każdej płakałam jak bóbr. aż zaczął się taniec z gwiazdami. biegałam więc z sypialni do kuchni, błogosławiąc piętnastominutowe przerwy na reklamy. i mimo że nie zapomniałam kupić żadnego ze składników, a nawet dodałam je według odpowiedniej kolejności, moja konfitura nie wygląda jak ta ze zdjęcia. mało tego, ona wygląda źle. tak źle, że bałam się spróbować...

niedziela, 25 października 2009

julia child rules

nic nie miałam do gołoty i adamka, dopóki nie popsuli mi sobotniego wieczoru. żeby chociaż walczyli na innym kanale - najlepiej tym, którego nie oglądam. ale nie - oni byli dokładnie tam, gdzie być nie powinni. za to nie było gotowych na wszystko!!!
a propos zdesperowanych gospodyń domowych poszłyśmy z judytą na julie&julia - przezabawny film o jedzeniu, luzowaniu kaczki, pisaniu bloga, bo skończyło się właśnie trzydziestkę (!), a przede wszystkim o lubieniu siebie. od dzisiaj julia child rules!!

foty filmweb

piątek, 23 października 2009

wena nie umarła

boże, jak mi się chciało pisać!! a więc jednak wena nie umarła wraz z podjęciem nowej pracy.
i coś wam powiem - może i przed tygodniem miałam najlepszego etatowego szefa, ale teraz mam najlepszą etatową nową pracę - żadnych fikusów;)

jutro śpię do południa. o 13 mam umówionego fryzjera. o 17 kino z judytą. o 22.45 gotowe na wszystko.
***
emila z filipem rozmawiają na skypie.
emila: filip, chcesz coś powiedzieć?

filip: ja..? nie.

czwartek, 22 października 2009

żadnej czystej szklanki

tydzień w nowej pracy nie minął a w domu mamona: ryba głodna, rumiankowy papier toaletowy skończony, żarówka przepalona i żadnej czystej szklanki, że nawet herbaty nie ma się z czego napić. więc nie pijemy. poza tym zero fajnych ciuchów na jutro.

ps. filipu, jak na mamonowego syna przystało, wrócił z urodzin jasia z prezentem dla jasia w plecaku...

środa, 21 października 2009

ofiary

dominik nie chodzi na szkolną zabawę halloween, bo mówi, że kiedyś w halloween składano ofiary z dzieci.
filip: no to go zapytałem: czy ty myślisz, że my tam w szkole składamy jakieś ofiary???

poniedziałek, 19 października 2009

pierwszy dzień

dziś prawie umarłam, więc teraz muszę się wyspać. jak się wyśpię, to wrócę. ale lojalnie uprzedzam, że to może potrwać.

butelka

miałam tyle spraw, że nie było czasu zestresować się jak należy. ale dziś żarty się skończyły. jutro idę do nowej pracy. boję się tak, że nie pomaga ani taniec z gwiazdami, ani vanilla sky, ale jedyne co mogę teraz robić to gapić się w telewizor.

ps. zamiast nowego kubka do nowej pracy kupiłam sobie nową tunikę. w kolorze butelkowej zieleni. wyglądam w niej jak wielka zestresowana butelka.

niedziela, 18 października 2009

oddał resztę

kiedyś brak mleka do kawy w sobotę rano doprowadzał mnie do płaczu. pragnęłam wtedy mężczyzny, który pobiegłby do sklepu, tak żebym sama nie musiała się zrywać, ubierać i malować lub nie daj boże wychodzić po nie bez makijażu. od dziś w soboty mogę sobie łazić w piżamie do południa. filipu skoczył do sklepu. wrócił z mlekiem (i to nie jakimś pierwszym lepszym, tylko dokładnie tym, o które prosiłam, o odpowiedniej zawartości tłuszczu). kupił mi też obcasy. a co równie istotne - oddał całą resztę.

piątek, 16 października 2009

kilka dób przed czasem

wyjaśniło się, dlaczego wczoraj nie wyszło mi ciasto... no ale skąd mogłam wiedzieć, że pms nadejdzie kilka dób przed czasem!? dzięki bogu nie ma ono żadnego wpływu na pączki z elite. najmniejszego. najlepszy szef zjadł dwa.

lidka, która ma już dwie córki, pisze, że ze wszystkim daje sobie radę i ma czas. ja na nic ostatnio nie mam czasu, a mam dopiero jedno dziecko. w dodatku duże, które samo odkurza i wiąże sobie sznurówki, dzięki czemu teoretycznie powinnam mieć przynajmniej pół godziny więcej niż przedtem, gdy ja odkurzałam i ja wiązałam.

w piątek wieczorem oglądam rozmowy nocą.

czwartek, 15 października 2009

daktylowe klapło

22.00 mamon pada na pysk, ale ciasto daktylowe w piekarniku się piecze. jeszcze tylko odprasuje nową bluzkę i może żegnać się z najlepszym szefem, który już w ogóle się na niego nie gniewa.
23.10 daktylowe klapło. mimo starań i mimo że było priorytetem (korekty niedokończone, łazienka nieposprzątana). czy wypada szefa częstować klapniętym plackiem, choćby miał w sobie najlepszą brandy??
23.20 niewyspany mamon nie powinien zbliżać się do kuchni, bo jest więcej niż pewne, że zamiast szklanki cukru wsypie go cały kilogram. ciasto klapnięte i zasłodzone. fuck. teraz będę musiała sama je zjeść a do pracy kupić pączki...

środa, 14 października 2009

to z zimna

w domu mamy 15 stopni. zimno tak, że pisać nie można. skapitulowałam i włączyłam piec.

przy kawie przeglądam magazyny. potem, żeby poczuć sie jak prawdziwa kobieta na dobrze wykorzystanym urlopie, idę na manicure. aparat na zębach ma swoje plusy - skutecznie uniemożliwia gryzienie paznokci, dzięki czemu mam z czym iść.
halinka kończy dzisiaj wcześniej. więc pewnie kawa. czuję, że potrzebuję dużo kawy i dużo ciepła. dobrze, że przynajmniej to pierwsze da się jakoś załatwić.

dawno niczego nie grałam, ale w taki dzień może być tylko na smutno (to z zimna!):

chcę ładne buty

wreszcie znalazłam t-shirt dla siebie:
I WANT
pretty shoes
luxury car
diamonds
money
super cute clothes

peace
love days
happiness

będę nosić na randki;)

wtorek, 13 października 2009

do bólu niezmienne

w niedzielę dorcia wysłała męża z naszymi dziećmi do cyrku, a sama zrobiła grzańca. zapaliłyśmy po papierosie na balkonie. może sobie padać w takie niedziele u dorci. nic a nic nas to nie wzrusza.

na dobry początek urlopu poszłam do lekarza. a gdy wychodziłam z gabinetu, już wiedziałam, że oprócz pracy i kurtki na zimę zmieniam też moją panią doktor. swoją drogą, to frustrujące, że to, co chciałabym zmienić najbardziej (uda, biust, stan cywilny), pozostaje do bólu niezmienne (no ewentualnie uda rosną, biust maleje, ale to przecież nie o takie zmiany mi chodzi!?).

potem poszłam na sklepy. i żeby nie było, że znowu narzekam, cytuję zasłyszane:
rozczarowane dziewczę wychodzące z re... do koleżanki: wszystko, ale nic.
starsza pani w za... do męża: myślisz, że mi się coś podoba? figa z makiem!
sami widzicie, że dziś zakupy po prostu nie mogły mi się udać.
za to udała się pomidorówka. i cofam wszystko - czyli że zupą nie można się najeść i inne bzdury, które wygadywałam.

poniedziałek, 12 października 2009

zasiedziałam się

gdy przygodny chłopak po nocy spędzonej z moją znajomą zapytał ją rano: co to dla ciebie znaczyło?, usłyszał biedak jedynie: zasiedziałam się..?

to nas odróżnia od nastolatek. nie zakochujemy się po pierwszym pocałunku (nawet jeśli niektórzy faceci tak myślą). nie zakochujemy się po pierwszym seksie (a żeby mieć pierwszy seks z interesującym facetem nie musimy go najpierw poślubiać). w ogóle rzadko kiedy się zakochujemy (dzięki czemu mniej cierpimy, jesteśmy szczęśliwsze i w przyszłości mniej narażone na depresję). czy to dlatego, że dziś trzymanie za rękę stało się bardziej intymne niż niezobowiązujący numerek? a może dlatego, że nam nikt już nie napisze białym sprayem na asfalcie pod oknem: kamila, kocham cię! marcin*.

*autentyk adresowany do mojej nastoletniej sąsiadki, który dziś o poranku przeczytali wszyscy mieszkańcy naszej kamienicy oraz wszyscy ludzie idący tędy do kościoła.

piątek, 9 października 2009

bardzo mądry

miałam taki tydzień, że musiałam pójść na solarium... ale najważniejsze, że najlepszy etatowy szef naprawdę mi wybaczył. do tego stopnia, że razem zastanawiamy się, którą pannę wybrać na moje miejsce, i która za szybko nie odejdzie mu z pracy... a to, że liczy się z moim zdaniem (a przecież po pierwsze jestem kobietą, po drugie feministką, a po trzecie niedawno wypowiedziałam robotę u niego) świadczy już nie tylko o tym, że jest najlepszy, ale i bardzo mądry. a w dodatku dał mi trzy dni urlopu. postanowiłam więc, że na pożegnanie upiekę mu ciasto daktylowe.

ps. na urlopie bedę uprawiać szoping i oglądać seriale - trzeci sezon tudorów i podobno rewelacyjne układy. i nikt mi nie powie, że lepszy byłby jakiś tam aktywny wypoczynek, bo i tak nie uwierzę.

czwartek, 8 października 2009

violence or porn

k.: próbowałem otworzyć jedno z twoich zdjęć na kompie służbowym przed chwilą - zablokowało mi, krzycząc, że kwalifikuje stronę jako "violence or porn". i ty się dziwisz, że ludzie na twoim blogu orgazmu szukają...

cieszymy się

mamon zdesperowany brakiem wiarygodnej diagnozy odnośnie dolegliwości nękających go po trzydziestce połknął brzydką grubą rurę (przy czym mało nie zszedł!!), żeby dowiedzieć się, że wszystko jest ok. nfz go kiedyś ścignie za te badania na koszt państwa - to jest pewne. pani doktor była za to zachwycona: cieszymy się! - powiedziała, nie bacząc na to, że mało mnie nie udusiła.
a cieszymy się umiarkowanie, ponieważ do wykluczenia zostało jeszcze parę chorób...

wczoraj o 21 urodziła się basia.

środa, 7 października 2009

cztery cm rozwarcia

lidzia pisze: wywołują. mam 4 cm rozwarcia. kurczę, rodzi się basia. trzymajcie kciuki za obie!!!
ps. za to ja mam gastroskopię... mniej przyjemne niż poród, ale podobno przeżyję.
ps dwa. szef rozmawia już ze mną normalnie - tzn. nie tylko prosi o kawę, ale opowiada o remoncie. chyba zostało mi wybaczone.

bo ja siedziałem

przychodzę z pracy. sterana, bo po rekrutacji, podczas której nawet na siku nie miałam czasu.
filip od progu: będziesz musiała to podpisać.
tym razem 20 razy when the teacher ask me to sit on the carpet in the circle, i will do so.
filip: co innego powinno być napisane, bo ja siedziałem.

czy mogę pocieszać się tym, że cała klasa dostała karę..?

wtorek, 6 października 2009

nie ma sentymentów

otwieram pudelka: penelope się zaręczyła, mr. big się zaręczył. takie rewelacje na dzień dobry, kiedy w dodatku najlepszy mamonowy szef okazuje się nienajlepszy, gdy odchodzę!? mimo mufinki, którą przyniosłam mu na śniadanie. a więc jednak nie ma sentymentów...

ps. tabuny młodocianych panien przewijają się dziś przez biuro w takim tempie, że od rana nie mogę opublikować tego cholernego posta.
ps dwa. w międzyczasie szef zjadł mufinkę... czy to znaczy, że znak pokoju przyjęty??

poniedziałek, 5 października 2009

marzenia o normalnej matce

w pracy mamy rekrutację. taka rekrutacja jest strasznie męcząca. ale w końcu przez kancelarię przewijają się tabuny.

babcia elka zachwycona bękartami wojny. no co jak co, ale żeby babcie chodziły do kina na TAKIE filmy i jeszcze się nimi zachwycały, to chyba nie jest normalne. (zawsze marzyłam o normalnej matce i żeby się ubierała, jak moja pani z podstawówki - bo moja pani z podstawówki nosiła tylko dobrze skrojone garsonki. moja elka natomiast najwyraźniej dożywotnio upodobała sobie wolny styl hippie).

bardzo szybko wymyśliłam, w co się jutro ubiorę do pracy. odkurzyłam szykowne kozaczki - lutowy nabytek ze stolicy. ani myślę przecież odstawać od wylansowanych kandydatek do siedzenia za moim biurkiem i gawędzenia z moim fikusem. wystarczy, że muszę pogodzić się z ich młodym wiekiem, za który powinno się karać.

niedziela, 4 października 2009

penelope cudowna jak zwykle

poszłyśmy z judytą na nowego almodovara. w ogóle nie płakałam a co gorsza nie miałam ochoty na więcej. nie wiem, czy to jest słaby film, czy to może wina pełni - w końcu pełnie są najgorsze. tylko penelope cudowna jak zwykle, niezależnie od wszystkiego.

na nibyrandce upiłam się wódką z martini i zapomniałam nawet o tym, że mam druty na zębach. od dziś umawiam się tylko w czasie pełni i tylko na nibyrandki.

luka ma już dla mnie nowych tudorów.

czwartek, 1 października 2009

na polskim

filip: na polskim jest fajnie, bo nie ma matematyki.

if you want it

tak na wszelki wypadek nic nikomu nie mówiłam, żeby nie zapeszyć. nie zapeszyłam i... dostałam pracę! całkiem nową;) oczywiście tradycyjnie cały ranek się martwiłam, jak to powiem najlepszemu szefowi. ale szef zniósł to z godnością, po męsku, bez scen, bez obrażania i nawet jednego "fuck" nie powiedział, przynajmniej głośno, choć nagle jakby posmutniał. fikus natomiast nie przejął się zupełnie.

If you want it, You already got it.

 
 
ps. powinnam brać przykład z fikusa.
ps dwa. muszę jakiś serial sobie obejrzeć, żeby ochłonąć. tyle wrażeń to już nie na mamonowe nerwy.

środa, 30 września 2009

spodnie od piżamy

wygląda na to, że źle rozpoczęty dzień może się jednak nienajgorzej zakończyć. prosto z pracy zaszłam do portobello. zostawiłam tam w wakacje parę przymałych kiecek i bluzek do pępka, które sprzedały się akurat za tyle, żeby wystarczyło mi na fajne spodnie od piżamy i mniej więcej pół bakugana dla mojego chłopaka (na drugie pół wzięłam z wypłaty).
w domu coraz zimniej. chodzę w nowych piżamowych spodniach. na rozgrzewkę ugotowałam rosół z lubczykiem. błyskawicznie rozwijam się w kuchni, co zadziwia nie tylko filipu, ale przede wszystkim mnie samą. ale co ważniejsze - odkąd mam druty na zębach, w ogóle nie przejmuję się grubymi udami, a nawet - mimo że gotuję coraz więcej - wydają mi się one nieco chudsze... ale tylko nieco.

jaja

specjalnie na dzień chłopaka dla wszystkich moich czytelników - moja ulubiona autorka cytatów (a propos ostatnich rozważań na temat tego, dlaczego mężczyzna powinien mieć jaja i dlaczego w dzisiejszych czasach to kobiety częściej zdają się je mieć).

jaja są dla faceta tym, czym torebki dla kobiet.
(carrie bradshaw)
najlepszego;)

grzywka się nie układa

są takie poranki, kiedy grzywka się nie układa a autobus nie przyjeżdża. i na dwóch aspirynach trzeba popierdzielać pieszo (na obcasach!) do następnego przystanku, na którym należy odstać przynajmniej z 15 minut, a w międzyczasie zmartwić się tym, że się już nieźle spóźniło do roboty i zamarznąć w przykusej kurteczce na śmierć.
judyta mówi, że za dużo się ostatnio martwię, czym od razu zmartwiłam się również.

może było nam lepiej kiedyś, gdy więcej się całowałyśmy a mniej myślałyśmy?
(carrie bradshaw) no jasne, że było lepiej!! ale ponieważ na własne życzenie stałam się niedawno cyborgiem, pozostaje mi niestety to drugie. i istnieje realne prawdopodobieństwo, że to mnie wkrótce zabije.

wtorek, 29 września 2009

gdyby za naiwność karali

żniwa się skończyły, a r. zniknął bez śladu. jeszcze zanim umówił się ze mną na kawę. zwykle znikają po kawie i po tym, jak poznają moje poglądy na: instytucję przedszkola (że błogosławię!), kuchnię tradycyjną (że nie smażę kotletów), nałogi (że facet powinien palić, a ja palę towarzysko - bo lubię) etc. - im dłuższa randka, tym jest gorzej...
w teorii to ja nawet wiem, czego za nic mówić nie powinnam, ale jakoś tak mimochodem zawsze coś chlapnę, a okazuje się, że to właśnie było zakazane... a potem to już mi wszystko jedno. zresztą przecież cały czas mam nadzieję, że w końcu spotkałam kogoś, kto rozumie (skoro z zapałem potakuje głową) i akceptuje to, co widzi (z metalem na zębach to też już nie będzie takie proste) i niestety słyszy. gdyby za naiwność karali, z pewnością dostałabym dożywocie.
***
sąsiadka julka (lat 12), widząc mój aparat: przecież pani miała proste zęby!

poniedziałek, 28 września 2009

dowody

milion dolarów;

darmowy hosting obrazków
darmowy hosting obrazków
darmowy hosting obrazków
darmowy hosting obrazków
darmowy hosting obrazków

sobota, 26 września 2009

jak milion dolarów

ponieważ okazało się, że filipu zostaje dziś ze mną, mamy z k. nibyrandkę jak marzenie. każde u siebie. w tv wykolejony. potem gotowe na wszystko sezon piąty - dwa odcinki. k. pisze, że w zasadzie kino mamy zaliczone. otwieram wino, choć nie lubię pić sama. k. pisze, że też sobie naleje, żebym nie piła sama.
mam ochotę na vouga, ale dziecko schowało mi gdzieś papierosy.

darmowy hosting obrazków
zdjęcie
oglądałam dziś dwie całkiem fajne piżamy. nie mogłam się zdecydować, w której chciałabym spać. ostatecznie znowu zyskał filipu, któremu kupiłam piękną oldschoolową futrzastą czapkę na zimę. powiedział, że z takim futrem nie założy za chiny. na co ja, że w takim razie cofnę mu kieszonkowe. może moje metody są mało wychowawcze, ale najważniejsze, że skuteczne. zresztą nie kłóciłabym się, gdyby wyglądał źle w tej czapce, a wygląda jak milion dolarów!!


piątek, 25 września 2009

samoloty z lego

zamiast iść na noc naukowców (filipu miał taki pomysł, ale ja z aparatem nie oswoiłam się jeszcze na tyle, żeby pokazywać się aż tak publicznie) poszłam do kuchni. upiekłam ciasto daktylowe. a ponieważ tym razem egoizm zwyciężył - dodałam brandy. pudding rozpływa się w ustach i nie bolą mnie zęby, a to w mojej obecnej sytuacji duży atut. leżę pod kołderką w króliki, jem drugi kawałek i oglądam mój ulubiony serial (trzy odcinki naraz!). filip na dywanie buduje samoloty z lego.

ps. czy naukowcy są fajni? może trzeba było jechać na tę noc..?
ps dwa. lidzia na ostatnich nogach. pisze, że nie może doczekać się małej, a zaraz potem zakupów w zarze i wyjścia na tańce.

pool

fillip nabroił w szkole. nawet trochę się uspokoiłam, bo ostatnio jakiś taki podejrzanie grzeczny był... a wiadomo, że jak facet za grzeczny jest, to niczego dobrego to nie wróży. takie zachowanie nie podpada jedynie na początku, ale my z filipu znamy się przecież nie od dziś.
no więc wydało się wszystko po powrocie z capoeiry. wtedy to odkryłam, że rzekome zadanie domowe zadaniem domowym wcale nie jest. 15 razy musiał biedak napisać: i will be good at the swimming pool. z wrażenia zapomniał o "pool".

jedzenie zajmuje mi teraz trzy razy więcej czasu niż zwykle. właściwie to odechciewa się jedzenia w ogóle (i to akurat jest dobra wiadomość dla moich grubych ud). bo jak mam biegać w te i nazad myć zęby - a wiadomo, wszystko włazi między te cholerne druty - to cisną mi się na usta słowa na "k" i na "ch", i nawet niekiedy na "p". i nie są to bynajmniej "kwiatki", "chmurki" i "pagórki".

środa, 23 września 2009

z miłości

filipu mamona okłamał. może i w dobrej wierze, ale jednak. nie wyglądam ładnie w tym aparacie - powiedzmy sobie szczerze. jeśli teraz zechce mnie jakiś facet, to niechybnie z miłości. bo ani cnót żadnych, ani posagu, ani nawet urody nie posiadam.

mamichalska za to kwitnie. carpe diem wcielała w życie sumiennie, żeby jednak po kolei odprawić jurnego górala, nieśmiałego policjanta, tęskniącego kierowcę etc. (czyli wszystkich tych, którzy na przyszłość nie rokowali), i pójść na kawę z bardzo dobrze rokującym pedagogiem.


ps. zaczęłam czytać grzeczne dziewczynki... i już wiem, że to będzie moja ulubiona lektura tej jesieni.

ciało obce

jeśli jeszcze niedawno brakowało mi jakiegoś ciała, to teraz mam ciało obce na zębach. na własne życzenie. za pieniądze, które mogłam wydać na buty. pomału przywykam. kochany filipu dwa razy już mi powiedział (i wcale nie pod przymusem!), że wyglądam ładnie.

kombajn ciągnie jak smok. mało mi ręki nie urwało, gdy podłączyłam go do prądu. wybaczyłam mu gabaryt i zrobiłam grubasowi miejsce w pawlaczu. w sobotę na dobre załatwimy wszystkie roztocza.

wtorek, 22 września 2009

kombajn

gdy naprawdę myślałam, że kupuję odkurzacz, kupiłam kombajn jakiś... czy następstwa napięcia przedmiesiączkowego mogą być aż tak daleko idące?? notabene, tysiąc razy przysięgałam, że kończę z zakupami przez internet.

jutro jadę do ortodonty. powtarzam sobie, że aparat jest trendy, bjuti, sexi i że wcale go nie widać. im dłużej to sobie powtarzam, tym bardziej jestem przerażona.

w dodatku w sobotę mam nibyrandkę.

niedziela, 20 września 2009

ultimatum

fillip: będę ci pomagał, jak dostanę kieszonkowe.
a ja naiwna myślałam, że dziecko odkurza mój pokój, bo lubi - bezinteresownie!

piątek, 18 września 2009

ginga

zaraziłam najlepszego etatowego szefa. w naszej kancelarii unosi się wirus niewiadomojaki (bo nikt z nim do tej pory nie był u lekarza), który tylko fikusa jeszcze nie dopadł.

wczoraj popłakałam się u dentysty. taki wstyd. trzeba koniecznie zmienić gabinet. we wtorek ortodonta. przede mną ostatni weekend wolnej szczęki.

podstawowy krok capoeiry nazywa się ginga. filip zachwycony. ja zainteresowana bardziej instruktorem. w każdym razie na pewno będziemy jeździć.

czwartek, 17 września 2009

konkubinat

ja do filipa: a wiesz, co znaczy na kocią łapę?
filip: no, żyć razem.
ja: ale bez…
filip z przekonaniem: bez kłótni!

to nas wzmocni

brodka od poranka i aż żyć się chce... skończył mi się tusz do rzęs i malowanie resztką zajęło trzy razy więcej czasu niż zwykle, przez co spóźniliśmy się do szkoły - czym najbardziej zainteresowany nie przejął się zupełnie.
ale najważniejsze, że przeżyłyśmy wczoraj z torebką bibliotekę. jak to się mówi - co nas nie zabije, to nas wzmocni.
mamichalska znowu była u wróżki. dzień przed trzydziestką. podobno miłość jest za rogiem. pozostaje mi życzyć solenizantce, żeby szybko znalazła ten róg!!!!
o osiemnastej idziemy z filipem na capoeirę.

lubczyk na zimę

zamroziłam lubczyk na zimę. nigdy przecież nie wiadomo, kto zimą wpadnie na obiad.
cały wieczór chodzi za mną smutna brodka:

środa, 16 września 2009

obowiązki służbowe

dzień mam dziś fatalny. poza jedną dobrze rokującą wiadomością, wszystkie inne mniej pomyślne, żeby nie powiedzieć - fatalne. no ale jak się bierze poranny prysznic w misce, to czego właściwie można się spodziewać... tak rozpoczęty dzień po prostu nie ma prawa się udać.
aby odzyskać "kabinę" (pasuje mi to słowo, ale ponieważ jest wielkim nadużyciem, biorę w cudzysłów - żeby nie było;)), potrzebuję pianki montażowej. cokolwiek to jest, będzie dziś moje, choć wolałabym jechać po buty.

na dodatek najlepszy szef, chcąc zabić chyba, postanowił mnie wysłać do biblioteki. fuck. tam moja zwykle idealnie wkomponowująca się w strój torebka, jest mi odbierana i zamykana w ciemnym schowku (a ja w dodatku zwykle nie posiadam żadnej odpowiedniej wielkości cholernej monety, którą trzeba wrzucić, żeby przekręcić ten gówniany kluczyk). następnie naga (w zastępstwie mej pięknej dostaję jedynie przezroczysty, nie mniej gówniany niż kluczyk od schowka, woreczek, do którego przesypuję całą jej zawartość - a wiadomo - nie jest tego mało) udaję się po artykuły, których zwykle na miejscu nie ma. no bo nie po to jest przecież biblioteka, żeby były. przynajmniej jakiś czas należy sobie poczekać. więc wypisuję w tym czasie następne bladozielone rewersy i żeby nie myśleć o uwięzionej torebce oraz o tym, co by było, gdybym zgubiła kluczyk, błogosławię dzień, w którym ostatni raz (tak mi się przynajmniej wydawało) byłam w uniwersyteckiej. nigdy więcej nie zrobiłabym tego sobie, a tym bardziej żadnej z moich torebek, gdyby nie obowiązki służbowe.

gumowy przepychacz

zamiast grzecznie po pracy położyć się pod kołdrą i dokończyć korektę receptur masarskich (mocne!) mamon przypomniał sobie, że od jakichś trzech dni ma mocno zapchany brodzik. jakby brak drzwi łazienkowych, kornik w dachu i ogólnie niewysoki standard hipisowskiego poddasza to było mało... mimo wszystko bohatersko nie wezwał od razu hydraulika, ale wsypał do rury dwie saszetki kreta. następnie wlał butelkę żelu tytan. a potem woda przestała spływać w ogóle… cały czas zachowując jednak zimną krew, zapukał do sąsiadki z uprzejmym zapytaniem, czy nie ma przypadkiem prostego w budowie lecz bardzo skutecznego gumowego przepychacza. gumowego przepychacza akurat nie miała. za to poprosiła własnego męża, żeby zajął się tym w ramach bezinteresownej pomocy sąsiedzkiej. nie żebym narzekała, ale sąsiad chwilowo odciął nam dostęp pod prysznic.