poniedziałek, 31 sierpnia 2009

może ptaki

znowu nie mam weny, więc albo zbliża się pełnia, albo kryzys twórczy.
kacper pisze, że amy na tvpkultura gra. szybko przełączam gokę. może i on wie, jak dobrze wyglądać nago, ale amy to amy!
bratowa mówi, że zdjęcia z montrealu słabe. ale jakbym potrzebowała fotki ptaków, misiów, wiewiórek - takich to mają 16 tysięcy.
hmm, może wezmę te ptaki...?
zastanawiam się, czy pierwszego dnia szkoły filip koniecznie musi być w wyprasowanej koszuli... coś mi podpowiada, że niekoniecznie.

marsjanin

filip: nawet nie wiesz, jak chciałbym być marsjaninem!
ps. im starszy, tym chce więcej. po mamonie to ma. bez dwóch zdań.

darmowy hosting obrazków

koniecznie w typie biga

z targu staroci wróciłam z piękną, noszącą ślady użytkowania wiertarką. myślę, że należała do jakiegoś nieziemsko przystojnego (koniecznie w typie biga), a co najważniejsze, wiedzącego co z nią robić, mężczyzny. ta myśl sprawia, że mam wielką ochotę szybko coś wywiercić.

filip w drodze powrotnej złapał gumę.

sobota, 29 sierpnia 2009

ja się chyba zastrzelę

o nie, koszmar! ja się chyba zastrzelę, skończył mi się samoopalacz!
- jęknęła małoletnia bohaterka bajki "wyspa totalnej porażki" w sobotę o dziesiątej rano, gdy ja otwierałam nieśmiało lewe oko.

piątek, 28 sierpnia 2009

koniec jak nic

ale żeby mamon nie miał czasu w pracy bloga pisać, w dodatku w piątek, to już jak nic koniec świata. koniec świata i zbliżający się nieuchronnie początek roku szkolnego.

może nie balujcie w weekend aż tak jak ona, ale posłuchać jak najbardziej zalecam. (a zresztą, balujcie - w końcu to ostatni wakacyjny weekend!)

włoszczyzna z mrożonki

wczorajsza pomidorówka wyszła genialnie - mimo że pomidory były z puszki, a włoszczyzna z mrożonki. ale przecież niezależna kobieta, jeśli już porwie się na gotowanie tradycyjnej polskiej zupy, nie może sobie zaprzątać głowy obieraniem jakiejś marchewki. zwłaszcza że musi jeszcze zmierzyć jedne prawe drzwi łazienkowe.

w radiu mówią, że w pobliżu barcelońskiej plaży pływa rekin błękitny. chłopak pojechał dziś do barcelony.

na półwiejskiej wpadłam na judytkę. judytka obcięła włosy. wygląda tak dobrze, że od razu chciałam dzwonić do mojego fryzjera. ale przypomniałam sobie, że ostatnio podniósł ceny, i że wszystkie pieniądze i tak wydałam już na dentystę.

środa, 26 sierpnia 2009

królowe

marzy mi się pomidorowa. i pomidorowa będzie! choć filipu w całej rodzinie rozpowiada, że mama zup nie gotuje, bo zupą nie można się najeść (tu cytat ze mnie)... i coś w tym jest. treść raczej żadna. choć dziś oddałabym za nią wszystko! ale po co mam zaraz wszystko oddawać, kiedy mogę ją sobie sama ugotować. grunt to nie zasolić.
a żeby uprzedzić ataki propagatorów zdrowej kuchni, którzy zdolni oskarżyć mnie o zaniedbanie - że dziecięciu tych minerałów w zupie pływających nie dostarczam - zaznaczam, że mój filipu sam sobie ich dostarcza, zupy na stołówce wsuwając. wczoraj na przykład wciągnął trzy talerze warzywnej. o jego minerały mogą więc być spokojni.

mam nowy dzwonek w telefonie, bo wrażenia po koncercie cały czas mocne!!

wtorek, 25 sierpnia 2009

najgorszy

czasami najlepszy etatowy szef wysyła mamona tam, gdzie istnieje niebezpieczeństwo napatoczenia się na najgorszego mamonowego szefa, o którym szczęśliwie od ponad roku mamon może myśleć już tylko w czasie przeszłym.
i co robi mamon? mamon się napatacza. w wejściu. na najgorszego. a najgorsze, że nie ma gdzie uciec. i musi odpowiedzieć "dzień dobry". bo jak zwykle jest za dobrze wychowany, żeby z pogardą ostentacyjnie obrócić się na pięcie lub udać, że najgorszego nie widzi, albo że nie zna. albo na przykład wygarnąć mu, co myśli na temat skazania mamona na trzy miesiące ciężkiego bezrobocia (bo było ono ciężkie, mimo że dorcia rozczarowana mówiła, że wcale na bezrobotną nie wyglądam).
ale czego by nie wygarniać, najgorszy, najwyraźniej pod wpływem szoku, że mnie widzi, a ja w dodatku tak dobrze wyglądam, ukłonił mi się pierwszy. a to, możecie mi wierzyć, jak na najgorszego całkiem spore osiągnięcie!

ps. drzwi do łazienki mam prawe - zgodnie orzekli luka i jego szef (fajny!), mimo że żaden nie robi w drzwiach. chyba że po godzinach.
ps dwa. w tym tygodniu zamiast myśleć o głupotach zajmę się mierzeniem futryny. pewnie jakoś z tydzień mi zejdzie.

wymagania, czyli co nie pasuje

jednemu nie pasuje dziecko, drugiemu śniadanie... - powiedziała juliette binoche do jeana reno w "mężczyźnie moich marzeń".
a podobno to kobiety mają za duże wymagania...

poniedziałek, 24 sierpnia 2009

korniki

gdy ja na poddaszu odkryłam korniki, carrie bradshaw w swoim nowojorskim mieszkaniu odkryła myszy. pocieszyło mnie to trochę. ale już to, że miała w domu mężczyznę, który wiedział, co z gryzoniem zrobić, nie pociesza mnie wcale. każe raczej bezradnie zapalić w łóżku vouga, i modlić się, żeby nikotyna zabiła szkodnika. obawiam się jednak, że prędzej zabije mnie...

niedziela, 23 sierpnia 2009

kupom

z serii dialogów 2006:
ja do filipu, który zabrał mi toto lotka: oddaj kupon!
filipu: brzydko powiedziałaś - kupa!
ja: nie "kupa", tylko "kupon".
filipu: jaką kupom..?

które skrzydło

moi sąsiedzi z dołu - bardzo przystojni i bardzo młodzi studenci, robią imprezę. mam ochotę sprać im tyłki za to umta-umta na całą klatkę schodową. i za to, że mnie nie zaprosili.

ponieważ od czasu, gdy drzwi łazienkowe wyleciały mi z zawiasa, nie udało mi się znaleźć faceta, który przywiózłby mi nowe, po pół roku postanowiłam przywieźć je sama. i pewnie bym przywiozła, skoro już muszę być taka niezależna i taka samowystarczalna, gdybym tylko pamiętała w sklepie, które to było skrzydło…

naleśniki z pesto doskonałe! pedicure dziś - wczoraj zabrakło zmywacza. ale co bardziej mnie zaniepokoiło - usnęłam na dwóch dniach w paryżu, co gorsza zjadłszy w środku nocy pół litra lodów waniliowych.

piątek, 21 sierpnia 2009

zaginiony w zbożu

miałam straszne koszmary (a więc, tak jak przypuszczałam, jakieś powikłania po rwaniu musiały jednak wystąpić!). trzy moje koleżanki się zaręczyły. tego samego dnia. jedna dostała nawet dwa brylanty!?

r. zaginął w zbożu. to się czasem może przydarzyć, kiedy chłopcy jadą na żniwa. ale trochę się już martwię. taki mamonowy syndrom.

wystroiłam się, jak carrie bradshaw do kościoła, a fikus nawet nie zauważył. faceci...

szykowna sukienka

po wyprzedażach została mi szykowna kremowa sukienka w granatowe grochy. zapinana co prawda pod szyję, a jednak idealna na randkę. ale ponieważ ostatnia obiecująca randka przed urlopem okazała się jednak zbyt mało obiecująca, żeby się powtórzyć, a ona wisiała w mojej raczej prowizorycznej i stanowczo za małej garderobie wytarczająco długo, postanowiłam pójść w niej jutro do pracy. to grzech, by marniała na wieszaku, skoro nawet anya mówi, że jest świetna. zresztą, kto powiedział, że nie można wyglądać świetnie w pracy?? nawet jeśli większość czasu spedza się z fikusem...

ps. znowu byłam u dentysty. usuwałam korzeń. minęły trzy godziny i nic się nie dzieje, a czekam przecież na jakieś powikłania. jestem bardziej niż pewna, że wcześniej czy później wystąpią.

czwartek, 20 sierpnia 2009

pamięci stypułowa

są takie seriale, piosenki i miejsca na ziemi, o których się nie zapomina. pamięci stypułowa, specjalnie dla mej michalskiej:

a dla wszystkich, którzy chcą więcej - cały temat muzyczny w wersji woodstockowej w wykonaniu młodego joe:


przykład idzie z góry

zanim mamichalska spakowała swoje i zosine walizki, upychając co lepsze spódnice, spaliła wszystkie listy od pierwszego poważnego chłopaka (dawnego - współcześnie kasowałaby najwyżej maile) i inne sentymentalnie niewygodne pamiątki, które zawsze człowieka atakują w najmniej odpowiedniej chwili, zwykle wypadając z szaf od wielkiego sprzątania, i na dobre opuściła rodzinne strony, nie omieszkała umówić się na kolejną schadzkę. około północy ochoczo wymknęła się na nią przez okno… jak to się mówi: przykład idzie z góry, pani wicedyrektor;)

ps. ale co trzeba mej michalskiej przyznać, to to, że carpe diem wcieliła w życie błyskawicznie!

środa, 19 sierpnia 2009

dinozaur

w następstwie wczorajszych wydarzeń zyskałam przydomek blond ofiary wyzysku i propozycję zrobienia carpe diem w piątek. ale w piątki ofiary zwykle odsypiają krótkie nocki, a przedtem, aby zniwelować skutki braku snu - nakładają na twarz maseczki błotne, aby zniwelować skutki braku czasu na pedicure - malują paznokcie u nóg, a aby zniwelować skutki braku relaksu - oglądają jakiś lekki zwykle film traktujący o stosunkach damsko-męskich (no chyba że, jak przystało na blond, przez przypadek wybiorą inaczej). czasem też gotują coś z przepisu nigelli, np. bardzo proste i dobrze wyglądające na zdjęciu naleśniki z pesto.

ps. jeszcze nigdzie w życiu nie zdążyłam polecieć, a już rzeczpospolita, którą co rano kupuję dla najlepszego szefa, doniosła, że tanie bilety lotnicze odchodzą w przeszłość. a swoją drogą chyba jestem jakimś dinozaurem...
ps dwa. kiedy ja byłam z madonną*, judytą, krysią, chłopakiem judyty oraz z 80 tysiącami obcych ludzi na bemowie, brat z bratową (którzy polecieć zdążyli) lądowali właśnie na okęciu. bratowa obiecała mi zdjęcia z naprawdę wielkiego miasta.
ps trzy. zostało mi jeszcze parę stron wyzysku...

*madonnę wymieniam na początku, bo to był jednak jej show.

wtorek, 18 sierpnia 2009

zdecydowany

filip rozmawia z babcią elką przez telefon: chyba będziemy mieli kota. mama się jeszcze nie zdecydowała, ale ja już jestem zdecydowany.

a brakowało mi ostatnio kogoś decyzyjnego w rodzinie...

ofiara wyzysku

mamon jest jednak stworzony po to, żeby go robić w bambuko (judytka nie bała się użyć słowa na ch). w naiwności swej godzi się na nadplanową ekspresową robotę, zarywa nockę (co odbija się na jego urodzie), i zupełnie mało inteligentnie ustalenie stawki pozostawia na potem. a gdy już ją ustali, i tak zaniżając okrutnie (no bo kryzys), ona się nie podoba - że za wysoka, że nie przejdzie, że przecież był na urlopie, i w ogóle że bez przesady. tak właśnie wyglądają moje "ekstra płatne" zlecenia... to ostatnie nawet kosztów wczorajszej wizyty u dentysty nie pokryje (choć w poczekalni, o ironio, też korekciłam). fuck, fuck, fuck.

telefonicznie ustaliłyśmy z mąmichalską, że carpe diem, póki jeszcze nam się chce. ale to akurat całkowicie nie a propos wyzysku, kórego właśnie padam ofiarą.

dziś bardzo potrzebuję rytmów z dirty dancing 2...

poniedziałek, 17 sierpnia 2009

rasowa blondynka

jak przystało na rasową blondynkę po roku użytkowania odkryłam, że mój fotograficzny aparat posiada, obok tuzina innych raczej mało przydatnych, również polskie menu. jak dobrze pójdzie, to ostrość ustawię za jakieś trzy lata, czyli po całkowitym spłaceniu rat.
rasową blondynkę natomiast przebiłam, gdy dopiero wczoraj zorientowałam się, że czas na blogu mam pacyficzny. podejrzewałam, że coś z nim nie tak, ale żeby aż tak nie tak, to do głowy by mi nie przyszło. zmieniłam czas na warszawski i chronologię, delikatnie mówiąc, trafił szlag.

ja (żalę się koledze): nie zgadzają mi się daty niektórych zdarzeń i godziny.
kolega: tak to ja po imprezie czasem mam.

ps. szef wcale na mnie nie czekał, a wręcz wyjechał w podróż służbową.
ps dwa. mogę się spokojnie zająć rekonstrukcją dat. fuck.
ps trzy. mam wrażenie, że blondynki muszą robić wszystko dwa razy, rasowe blondynki trzy, a mi to nawet czasem i cztery nie wystarczają...

będzie co opowiadać wnukom

będzie co opowiadać wnukom - jak w 2009 zasłabłam na koncercie madonny. królowa popu na progu 51 urodzin po godzinie hasania na osiemdziesięciometrowej scenie - i wierzcie mi, nie było to jedynie rytmiczne poruszanie biodrami - w drugiej nie zwolniła ani na chwilę, wyginając się z nie mniejszą energią. ja - zaledwie trzydziestoletnia - po godzinie wyciągania szyi, żeby zobaczyć choć przez sekundę madonnę wielkości mojego małego palca, ale za to nie tylko na telebimie, mało że nie mogłam hasać, ale nawet ustać na nogach. mroczki przed oczami przysłoniły mi gwiazdę, show, wizualizacje, wszystko. na kolanach doceniłam świetną akustykę.

ps. wstyd się przyznać, ale był to pierwszy koncert w moim dorosłym życiu, który widziałam zupełnie na trzeźwo. do niepicia skłoniły mnie osłabiająco długie kolejki do błękitnych tojtojów. a swoją drogą, na wszystkich koncertach, na których trzeźwa nie byłam, może i traciłam czas na siku, za to nigdy nie miałam mroczków. ale nigdy też następnego dnia nie poszłam z filipu na rower.







piątek, 14 sierpnia 2009

przymiotnik sexy

czy naprawdę subtelność się podoba, ale nie jest sexy? subtelna nie jestem wcale. za to podobno jestem sexy. przymiotnik sexy nijak nie pasuje do żony.

odzyskałam klucze do kancelarii. rozdzwoniły sie też telefony w sprawie korekt. cieszę się, że prawie wróciłam, choć nie przeczę, że poniedziałek może być ciężki.

nadal nie wierzę, że jutro jedziemy na madonnę. dziś cały dzień biegałam po sklepach w poszukiwaniu odpowiedniego (czyt. wygodnego, czyli takiego, jakiego nie posiadam - bo takie kazała brać judytka) obuwia. niechcący nabyłam trzy pary. w tym dwie niewygodne, czyli jak zwykle. w tym jedne przewiewne japonki, jak przystało na koniec lata. zawsze sobie tłumaczę, że w przyszłym roku będą jak znalazł, zupełnie nie pamiętając o tym, ile par już tak przezimowałam. potem jakoś nigdy nie wyglądały tak dobrze jak w dniu zakupu.

filipu zostaje z sąsiadami. w ramach rewanżu mam załatwić sąsiadce autograf. parę rzeczy w życiu załatwiłam, ale zdaje się, że tym razem będę musiała się ratować jakimś cholernie dobrym winem.

czwartek, 13 sierpnia 2009

przykrywka

a więc horoskop nie kłamał! nadal nic nie robię, a dobre rzeczy dzieją się niezależnie ode mnie. dobre rzeczy dzieją się dzięki judycie. w sobotę jedziemy na madonnę.

mamichalska umówiła się na schadzkę. ja byłam przykrywką. przy czym ja siedzę tu, a mój brat, który rzekomo miał po nią przyjechać, w montrealu... w każdym razie zadzwoniła i podziękowała za miły wieczór.

w ramach kina wakacyjnego obejrzałam juno. są takie filmy, o których z góry wiem, że powinnam iść na nie do kina, a potem nie wiedzieć czemu do kina na nie nie idę. błogosławione niech będą wszelkie inne źródła, z których pochodzą, abym mogła się nimi zachwycać nawet wtedy, gdy spadną z afisza.



ps. kot hrabal nie wrócił na noc.

środa, 12 sierpnia 2009

fajni koledzy

nikt nie chce przyjść na moje ognisko - powiedział rozżalony filipu, któremu udało się wzniecić całkiem niczego sobie ogień. zebrałam mało zdyscyplinowane towarzystwo pochowane w różnych częściach domu, zagarnęłam kiełbasę z lodówki i poleźliśmy piec. co prawda kuzyn szczypiornista młodszy obiecał, że będą też fajni koledzy i ogniskowy program artystyczny, ale potem się z tego wycofał, że niby tak sobie tylko pomyłkowo chlapnął, a koledzy nie mieli czasu. za to komary miały czas i mniej ciał do wyboru, w związku z czym gryzły nas jak opętane, mimo że spryskaliśmy się jakimś śmierdzącym gównem, którego powinny nie lubić.

czas się wcisnąć do łóżka między filipu i kota hrabala. kolejny leniwy, okrutnie męczący dzień za mną. może przyśni mi się chociaż jakiś wydajny roboczy poniedziałek?;)

wtorek, 11 sierpnia 2009

mniej mody na sukces

wypiłam popołudniową kawę, obejrzałam cztery tysiące czterysta pięćdziesiąty szósty odcinek mody na sukces, żeby w końcu sięgnąć po prolog księżyca w nowiu;
gwałtownych uciech i koniec gwałtowny;
są one na kształt prochu zatlonego,
co wystrzeliwszy gaśnie. (william szekspir, romeo i julia - akt II, scena VI)
chyba dobrze by mi zrobiło więcej szekspira i mniej mody na sukces w wakacje...

ps. filipu z whiskasowym kotem hrabalem robią na ganku sekcję świeżo upolowanej myszy.

poniedziałek, 10 sierpnia 2009

ciupaga strugana

wyją psy i cykają świerszcze. z kuzynem szczypiornistą młodszym przy ognisku gadamy o wilkołakach. filipu nagle traci apetyt. zjadam dwie porcje dobrej i odpowiednio zwęglonej polskiej kiełbasy z jeszcze lepszą czeską miodową musztardą. popijam złotym bażantem. miód na moje rany. bo nie dosyć, że słońce przypiekło, to jeszcze osa znienacka użądliła w plecy. co za szczęście, że mogę się jeszcze trochę nad sobą poużalać i pozwolić okładać lodem najbardziej ulubionej cioci.

mamichalska była na weselu. jeszcze tym razem nie swoim. znowu nie złapała welonu. my to jednak nie umiemy się w życiu ustawić... choć mamichalska ma przynajmniej jakieś gwarancje od sprawdzonej wróżki.

judytka odebrała mi ostatnią nadzieję na sceny łóżkowe w zmierzchu. ponoć do czwartej części nic takiego nie będzie miało miejsca. na stare lata czytam lektury dla grzecznych pensjonarek.

filip oprócz chińskich pamiątek przywiezie z nadmorskich wakacji karkonoską ciupagę, którą dostał w prezencie od cioci. ciupaga strugana - podobno nie w chinach.

niedziela, 9 sierpnia 2009

made in china

filip zorientował się dzisiaj, że wszystkie jego "pamiątki" znad morza są made in china. jeszcze trochę pożyje i dowie się, że 90 procent wszystkich pamiątek świata pochodzi z chin.
ewakuowaliśmy się z plaży. teraz sielanka w różankach. pomyślałam, że jeśli kupować kiedyś dom - bo w końcu pewnie do tego dorosnę - to tylko na małej wsi o podobnie urokliwej nazwie.

cały dzień nacieram się balsamami. żeby nie myśleć o tym, jak bardzo jestem spalona, czytam zmierzch. strasznie bym chciała, żeby bella bzyknęła już tego nieziemsko przystojnego wampira. gdybym czekała aż sam się za to bzykanie belli zabierze, równie dobrze mogłabym w ogóle nie kończyć lektury...

darmowy hosting obrazków

darmowy hosting obrazków

darmowy hosting obrazków

sobota, 8 sierpnia 2009

spalona słońcem

wierni czytelnicy chyba tęsknią, a w każdym razie podejrzewają, że własnego bloga psuję, bo od dwóch dni nie można się do niego dobrać. faktem jest, że mamon ma na swoim koncie parę nieumyślnie, rzecz jasna, popsutych rzeczy, ale z blogiem obnosi się jak z jajem, więc blog akurat ma się całkiem dobrze. ja natomiast nie do końca… jestem spalona słońcem i wykończona plażowaniem, co niejednego pewnie zdziwi, ba - dziwi nawet mnie samą! piasek, który mam dokładnie wszędzie, wpija się w obolałe plecy. nie mogę spać, nosić syntetycznej bielizny i zażyć gorącej kąpieli (to by mnie chyba zabiło!). nie wiem, czy w tym tkwi przyczyna wyraźnego braku weny, ale jedno wiem na pewno - strasznie męczące są te wakacje!

czwartek, 6 sierpnia 2009

bez krępacji

wystarczył jeden plażowy dzień, żeby mamon w przypływie entuzjazmu przypalił sobie nos. ostatnie nocne koszmary, że blady wróci z wakacji, nie były jednak prorocze. w dodatku bez krępacji obnażał swoje grube uda.

filipu wydał już prawie wszystkie pieniądze. ma za to cały zestaw typowych nadmorskich pamiątek: tatuaż z henny, pistolet na kulki, piłeczkę na gumce... napala się na następne, ale teraz to już mój portfel jest zagrożony.

wtorek, 4 sierpnia 2009

jod się wylewa uszami

mamonowi nogi wychodzą z tyłka a jod się wylewa uszami. zamiast leżakować, spaceruję. zamiast się opalać, jem gofry. nie tak miało być.

pani kolano spytała, czy mam męża.
r: i co jej powiedziałaś?
ja: że go zamordowałam;)
miałaby pewnie dla mnie więcej szacunku, niż teraz, gdy mówię, że wcale go nie mam. czy wartość kobiety wzrasta wraz z zamążpójściem?!

darmowy hosting obrazków

darmowy hosting obrazków

aparatka

filip ogląda aparatkę;
f: to jest aparatka, bo ona nosi aparat na zęby. ładnie wygląda w tym aparacie.
ja: to może ja też będę ładnie wyglądać..?
f: ale ona jest młodsza.

poniedziałek, 3 sierpnia 2009

dupa, dupa

gdy tylko mamon usłyszał grzmoty, porzucił plan wyjazdu bladym świtem. jakby przewidział, że pociąg spóźni się dokładnie 120 minut. gdy dotarliśmy na pkp, wjeżdżał właśnie na peron. wsiedliśmy o trzy godziny bardziej wyspani i szczęśliwi, że ominęło nas koczowanie na dworcu.

morze jak zwykle piękne, choć szaro-bure i pada. mieszkamy u pani kolano. pani kolano mówi, że jutro będzie ciepło, ale nic tego nie zapowiada. przewidując najgorszy scenariusz, który na razie niestety się sprawdza, w ostatniej chwili chwyciłam laptopa. na szczęście w pokoju jest też tv.

kacper pisze z mazur.
k: opady idą na wschód. dupa, dupa.
ja:
wszyscy jesteśmy w wielkiej dupie póki co.
k: ale ty masz przynajmniej telewizor.

niedziela, 2 sierpnia 2009

może zła pogoda?

ponieważ dobre rzeczy mają dziać się niezależnie ode mnie, jutro z czystym sumieniem jadę na urlop. a że nie ma ludzi niezastąpionych, zastąpi mnie justyna. mam nadzieję, że godnie. w zeszłym roku, po dwóch dniach leżakowania w pełnym słońcu i zupełnie niepełnym kostiumie plażowym, dostałam esemesa od najlepszego etatowego szefa: może zła pogoda i wraca pani...? lubię mojego szefa, ale w życiu nie zamieniłabym za niego dwóch tygodni wolnego nad bałtykiem.

odkąd przywiozłam filipa, czyli dokładnie od wczoraj, filip gada jak najęty. jeśli jeszcze dwa dni temu okrutnie mi tego brakowało, teraz jestem lekko przerażona - tak już będzie aż do ferii!?

na dobranoc czytamy mateuszka; my nie musimy oglądać "archiwum x", bo nadprzyrodzone zjawiska występują na co dzień w naszym domu. coraz częściej mam to samo wrażenie...

ps. umordowałam się, ale w końcu domknęłam walizkę.

męczące wybory

babcia elka oddała mi 1/3 dziecka więcej. nawet dziś, w hołdzie tradycyjnej kuchni polskiej, podała megakaloryczny bigos - jak zresztą przystało na gorący letni dzień...
wracamy na lekki mamonowy wikt.

filipu po przyjeździe do domu po pierwsze otworzył lodówkę i nie kryjąc rozczarowania powiedział: trochę czysta ta lodówka...

ps. jak utrzymać lekki wikt nad morzem? jak udawać, że nie istnieją te wszystkie frytki, gofry z bitą śmietaną i lody z posypką? jak uchronić swoje i tak już za grube uda??
ps dwa. już dziś jestem przerażona na samą myśl o pakowaniu. powtarzam sobie, że jedziemy tylko na sześć dni, więc niekoniecznie muszę brać dwanaście bluzek... ale te wybory są takie męczące!

sobota, 1 sierpnia 2009

przyszłość

filip nie tylko był w łóżku, ale spał jak zabity. ja przespałam przystanek bliżej domu i drałowałam z pksu ciemną nocką przez całe miasto. nikt mnie nie napadł.

o poranku, około dziesiątej, filipu suszy mi włosy.
ja: to może będziesz fryzjerem?
filip: nie, ja bedę zbierał skarby. już mam to zaplanowane na przyszłość.
dzieci sobie zawsze lepiej przyszłość zaplanują.