zanim mamichalska spakowała swoje i zosine walizki, upychając co lepsze spódnice, spaliła wszystkie listy od pierwszego poważnego chłopaka (dawnego - współcześnie kasowałaby najwyżej maile) i inne sentymentalnie niewygodne pamiątki, które zawsze człowieka atakują w najmniej odpowiedniej chwili, zwykle wypadając z szaf od wielkiego sprzątania, i na dobre opuściła rodzinne strony, nie omieszkała umówić się na kolejną schadzkę. około północy ochoczo wymknęła się na nią przez okno… jak to się mówi: przykład idzie z góry, pani wicedyrektor;)
ps. ale co trzeba mej michalskiej przyznać, to to, że carpe diem wcieliła w życie błyskawicznie!
znam twą michalską, właśnie idę wysłuchać sprawozdania z owej schadzki.....hahaha :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam - Grazia
szczęściaro, osobiście!? mi telefonicznie jedynie dane było. pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuń