środa, 10 lutego 2016

jerozolima

właściwie nie planowałam jerozolimy, chciałam skupić się na tel awiwie, miałyśmy przecież tylko cztery dni. ale zrobiłam to dla d. poświęcenie było tym większe, że jedynym dniem, w którym mogłyśmy tam pojechać, była sobota, a w sobotę jest szabas. czyli po zachodzie słońca nie ma żadnego sensownego transportu - trzeba było więc zebrać się bardzo wcześnie, żeby wrócić ostatnim autobusem o 15.30. jak się okazało, nie tylko dla mnie był to wyczyn ;) do jerozolimy jedzie się z tel awiwu około godziny, bilet kosztuje jakieś 20 zł w jedną stronę. ponieważ miasto jest położone w górach, jest w nim niestety zdecydowanie zimniej (było 13 stopni, a powietrze, rzekłabym, dość rześkie), chociaż bardzo słonecznie.

przykro mi to pisać, ale pomijając piękną architekturę i wspaniały targ z żywnością (oj, tam chętnie bym wróciła!), jerozolimę zapamiętam jako miasto naciągaczy i żebraków nastawionych na naiwnych turystów. w świętym mieście byłyśmy prowadzone do ściany płaczu przez pewnego dziadka, który nazywał się chrześcijaninem, opowiadał, że ogląda polsat oraz o swoim bajpasie w sercu i ośmiorgu dzieciach, a potem zażądał pieniędzy. gdy d. się zlitowała i wręczyła mu piątaka, nie krył niezadowolenia (ale że co on za to kupi?) i wyciągnął z kieszeni plik banknotów, żeby pokazać nam, że zbiera tylko takie papierowe. po chwili, jak przystało na chrześcijanina, przeklął nas po hebrajsku (tak myślę) i splunął w naszym kierunku. po tym co najmniej traumatycznym przeżyciu nie pozostało nic innego, jak zapłakać pod ścianą płaczu…
inny zaczepiacz zapraszał nas do domu, a nieuczciwi kierowcy prywatnych busów kłamali, że nie mamy już żadnego transportu publicznego do tel awiwu, żebyśmy tylko dały im zarobić. tak że ten… nie polecam. z przyjemnością wróciłam do tel awiwu, żeby w szabas wygrzewać się na plaży:) no ale foty są... 




































































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz