piątek, 4 września 2015

wino na miradouro

boże, jak ja powiem dziewczynom z pracy, że ty sama lecisz do tej lizbony! - śmiał się agent, odwożąc mnie na okęcie.
a poleciałam. trochę na wariata, więc nie miałam czasu na znalezienie gospodarza na cs. znalazłam za to hostel w samym centrum (passport lisbon hostel) w bardzo przyzwoitej cenie ze śniadaniami. śniadania były dość monotonne (ser, szynka, bułki, płatki, jogurty, napoje), ale jak sobie człowiek przyniósł warzywa i owoce (które w portugalii są wspaniałe!) i trochę urozmaicił, było całkiem ok. zaznaczę, że dla obsługi hotelowej warto było stołować się na miejscu;)

a co wam polecam w lizbonie? po pierwsze punkty widokowe, zwłaszcza miradouro de santa catarina, gdzie spotyka się cała lizbońska bohema plus takie trochę zagubione turystki jak mamon;) wszyscy piją alkohol (w lizbonie można pić w plenerze!), palą zioło (w lizbonie wszędzie proponują wam hasz), grają na instrumentach, śpiewają (na szczęście nie tylko fado), bawią się... po drugie wino verde. najlepiej smakuje w pięknych okolicznościach przyrody. romantyczny portugalczyk potrafi zadbać o szczegóły. butelka wina, kieliszki (i nie jakieś tam plastikowe kubki, dwa prawdziwe szklane kieliszki!), ściereczka, w końcu ławka w pustej uliczce całej ze schodów... taaak...  tramwaje, którymi po prostu trzeba jeździć! szczególnie tym słynnym numer dwadzieścia osiem. jest oblegany, nie powiem, ale jak już uda się usiąść przy oknie, można dotknąć ręką niejednej kafelkowej lizbońskiej ściany i poczuć ten pęd, bo momentami przybiera on prędkość jak na tramwaj zawrotną. najlepiej przejechać nim całą trasę - to całkiem niezła opcja na zwiedzanie. w końcu jedzenie, które jest pyszne i jak na kraj europejski naprawdę tanie. cudownym miejscem jest mercado da riberia. ale o jedzeniu napiszę wam w następnym poście. czekajcie!











































































2 komentarze: