poniedziałek, 27 stycznia 2014

że super

...a jak już z kotem wstaliśmy w sobotę z łóżka (i to jest dalszy ciąg opowieści urodzinowych, i tak, wiem, znowu jestem spóźniona o ładnych kilka postów i minął tydzień i kolejna sobota, którą jeszcze bardziej przespałam...), to zaraz trzeba się było szykować do kina. to znaczy kot nie musiał, a ja nie za bardzo miałam siły, więc podarowałam sobie wielki lans (wielki lans zostawiłam na warszawę) i wskoczyłam w to, co akurat było pod ręką. w muzie grali pod mocnym aniołem i nimfomankę. repertuar jak w pysk strzelił iście urodzinowy, zwłaszcza po całonocnej imprezie... 
wybrałyśmy nimfomankę, wynudziłyśmy się solidnie (chociaż dla sceny z umą thurman było warto). potem piwko w dragonie, ja nie za długo, bo o ósmej rano autobus do warszawy. a. została jeszcze dłuższą chwilę, bo a. nie zaśpi. wracając, pomyślałam, że taka fajna pogoda, że mogę jechać w płaszczu, że super.
a nazajutrz: a. zaspała (ale na busa zdążyła), ja pojechałam w płaszczu (w wawie mało mi głowy nie urwało, miał być lans, był śnieg i mróz. od razu pożałowałam, że nie kupiłam tej zajebistej kociej czapki, tym bardziej że b. powiedział, że szałowo w niej wyglądam).  
ale jak już dociągnęłyśmy nasze walizki na myśliwiecką, nie wypierdzieliwszy się na ani jednym oblodzonym chodniku, jak wypiłyśmy herbatkę, to znowu było dobrze. a przecież dopiero się zaczynało...





2 komentarze:

  1. Ja się niestety wypierdzieliwszy. Pod szpitalem w Międzylesiu, idąc po receptę na antybiotyk. Życie nie jest sprawiedliwe :(

    OdpowiedzUsuń
  2. oj nie jest:( zdrówka życzę!

    OdpowiedzUsuń