środa, 2 marca 2016

nowe horyzonty 2015

mili, a oto obiecany, zagubiony post nowohoryzontowy... yyyy... ten wyjazd był jednym z lepszych ubiegłorocznych wakacyjnych wypadów. obejrzałam 24 filmy (brawo ja!), zrobiłam sobie w końcu zdjęcia w fotobudce, poznałam też ts, który jest niesamowity i pomaga niezmotoryzowanym koleżankom (zawiózł mnie np. na wioskę do babci heleny. a pewnie niewielu z was wie, jak ciężko się tam dostać w okresie wakacyjnym, gdy pekaesy najwyraźniej są na urlopach).  

nie wiem, ile godzin spędziłam w kinie, ale było ich trochę za dużo. od razu trzeba było sobie odpuścić chemię (ała! do dziś się zastanawiam, co brała dziewczyna, która po filmie powiedziała reżyserowi, że to najlepszy film, jaki w życiu widziała...), pasoliniego, love, zabójczynię i duke of burgundy. reguły pożądania... te zdecydowanie odradzam! strata czasu, pieniędzy, jak już zupełnie nie będziecie mieli pomysłu, zapodajcie sobie na kompie, chociaż jest tyle fajniejszych rzeczy do robienia...
a moje typy: świetny dokument wataha - o braciach, których ojciec trzymał pod kluczem, żeby ochronić przed zagrożeniami świata; rewelacyjny thriller widzę, widzę, porównywany do kultowego funny games; dobry turecki shivas; wchodzący właśnie na ekrany lobster (btw przypomniał mi o tym poście!) z colinem farrellem, który wcale nie jest tu takim ciachem; fantastyczny zupełnie nowy testament (chociaż słyszałam i o takich, którym się w trakcie przysnęło; pytam się jak??); mocny intruz (reżyser magnus von horn zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie: zdolny i skromny!); japońskie: an i moja młodsza siostra (niedawno widziałam w muzie nawet góry przeminą, którego nie udało mi się zobaczyć na nh - też polecam!); sentymentalna podróż do berlina zachodniego lat 80., czyli b-movie: namiętność i dźwięk w berlinie (w którym to młody nick cave pali papierosy! nie wiem, czy pamiętacie, jak narzekałam w zeszłym roku, że w filmie o nim - 20 000 dni na ziemi - nie ma o tym mowy, ani jednego wspominkowego koncertowego kadru z fajką w ręce, a to przecież przez długi czas był jego znak rozpoznawczy); oczywiście wiadomo, że film o moim idolu z dzieciństwa: cobain: montage of heck; aaa, no i reality - komedia twórcy morderczej opony. plus: miara człowieka, aktorka, wada ukryta, the smell of us, zawieszona młodość i dwóch przyjaciół. to chyba tyle. żałuję, że nie zobaczyłam tureckiego mustanga, ale niedługo wchodzi do kin, i lizy, lisiej wróżki. celowo odpuściłam syna szawła (nie na moje nerwy).

ale wiadomo, że spis subiektywny. ile osób, tyle opinii, co potwierdzają dwie zasłyszane jednego dnia... 
chłopak do kolegi: widziałem wczoraj wspaniały film tajski: znikający punkt!
przed innym seansem dziewczyna do znajomych: moi rodzice widzieli wczoraj jakiś tajski film, po którym musieli się upić, taki był zryty:)
nie wiem dokładnie, o który film chodziło, ale na wszelki wypadek postanowiłam omijać jednak kino tajskie;)

ps: nadal mam do wydania plecak z ósmego zdjęcia (nówka nieśmigana). jakby ktoś - pisać w komentarzu :)


































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz