wtorek, 7 czerwca 2011

przepraszam rachunek...

odebrałam shiva z pkp w sobotę po dwunastej. nie ugotowałam obiadu. byłam zmęczona. (zawsze jak sobie zaplanuję, że na szkoleniu pójdę spać po kolacji, to jakoś tak prawie schodzi mi do śniadania). zjedliśmy więc po słodkiej tureckiej baklawie z berlina, a potem za pół ceny w czerwonym sombrero. shiv bardzo chciał poprosić panią o rachunek, używając wszystkich polskich słów, które zna (przepraszam rachunek kurwa proszę). 

w niedzielę po sobotnich łajzach i piwie na starym jesteśmy lekko zmęczeni i bardzo leniwie szykujemy się. to znaczy ja leniwie biorę prysznic, a shiv chodzi po domu i powtarza "cześć" (kolejne słowo, jakiego się nauczył).
ja z łazienki: wychodzisz gdzieś?
shiv w wolnym tłumaczeniu: nieee, musisz zrobić makijaż, więc spokojnie mam jeszcze z godzinę.

jak już się zmejkapowałam, poszliśmy do spotu i wypiliśmy po grolschu. w drodze powrotnej zupełnie przez przypadek kupiłam sobie landrynkowe sandały.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz