już z ewą
braun nie było to łatwe, należało uwzględnić pewne jej potrzeby, ale
koniec końców przy takim wzmożonym, wręcz ekstremalnym obciążeniu mojej
osoby sprawami partii, polityki i rzeszy nigdy nie dało się całkowicie
wykluczyć, że w swym strapieniu ponownie nie spróbuje się... przyznaję
wszelako, że w tych dniach, podczas których w zasadzie miałem stosunkowo
niewiele do zrobienia, obecność ewy byłaby mi całkiem miła. to jej
radosne usposobienie... ale cóż: człowiek silny, najsilniejszy jest
wtedy, gdy jest sam. to dotyczy także, a nawet w szczególności, świąt
bożego narodzenia. (vermes timur, on wrócił)
wszyscy mówią, że to nie wyjdzie. ale idziemy do meska. peter j. birch nie tak energiczny jak na moich urodzinach, ale chłopaki mają fajne kapelusze. poznaję funkcjonariusza e. podoba mi się hello mark, chociaż wokalista niepotrzebnie mówi. nie powinien mówić, powinien tylko śpiewać. siedzimy na armacie. zaczepiają nas ludzie. chcą na wino i papierosy. jeden gość opowiada, zasponsorował żonie studia (chciałoby się powiedzieć: zasponsoruj żonie studia, wylądujesz na ulicy...), a córka gra na skrzypcach i niedługo o niej usłyszymy. cieszymy się, gratulujemy, ale do wina nie dokładamy. chłopaki idą szukać szczęścia dalej, my jedziemy do mcdonalda. życie nie jest sprawiedliwe.
za siedem dni opener.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz