sobota, 28 czerwca 2014

zaginęła

dziecko odwiezione do babci. a więc naprawdę wakacje! do soli wpadłam dosłownie na obiad, na który elka zaserwowała (uwaga!) lasagne z biedronki. cała elka;)

na stole w kuchni kartka od brata z turcji.
esemes do brata: a dla nas kartka z bireciku to gdzie?
brat: nie doszła?? właśnie tak myślałem, że może zaginąć... 




tak bardzo ci nie wierzę

w weekend przepadam. tak bardzo jest mi przykro;)
tak bardzo ci nie wierzę;)


living just to keep going
going just to be sane
all the while I know it
such a shame







środa, 25 czerwca 2014

należało uwzględnić pewne jej potrzeby

już z ewą braun nie było to łatwe, należało uwzględnić pewne jej potrzeby, ale koniec końców przy takim wzmożonym, wręcz ekstremalnym obciążeniu mojej osoby sprawami partii, polityki i rzeszy nigdy nie dało się całkowicie wykluczyć, że w swym strapieniu ponownie nie spróbuje się... przyznaję wszelako, że w tych dniach, podczas których w zasadzie miałem stosunkowo niewiele do zrobienia, obecność ewy byłaby mi całkiem miła. to jej radosne usposobienie... ale cóż: człowiek silny, najsilniejszy jest wtedy, gdy jest sam. to dotyczy także, a nawet w szczególności, świąt bożego narodzenia. (vermes timur, on wrócił)

wszyscy mówią, że to nie wyjdzie. ale idziemy do meska. peter j. birch nie tak energiczny jak na moich urodzinach, ale chłopaki mają fajne kapelusze. poznaję funkcjonariusza e. podoba mi się hello mark, chociaż wokalista niepotrzebnie mówi. nie powinien mówić, powinien tylko śpiewać. siedzimy na armacie. zaczepiają nas ludzie. chcą na wino i papierosy. jeden gość opowiada, zasponsorował żonie studia (chciałoby się powiedzieć: zasponsoruj żonie studia, wylądujesz na ulicy...), a córka gra na skrzypcach i niedługo o niej usłyszymy. cieszymy się, gratulujemy, ale do wina nie dokładamy. chłopaki idą szukać szczęścia dalej, my jedziemy do mcdonalda. życie nie jest sprawiedliwe. 

za siedem dni opener.







poniedziałek, 23 czerwca 2014

masz piękne trampki

sms do judytki, wysyłam jej zdjęcie nowych butów: mam:) ale żeby nie było, oddałam jedną bluzę z zary;)
judyta: piękne!

czyli kup sobie fajne trampki, miej w dupie debet (nie możesz przecież cały czas myśleć tylko o nim) i zabierz się za korekty zajebiście nudnych tekstów o roli ochotniczych straży pożarnych, żeby coś jednak zarobić. ciężki jest los kobiety wydającej pieniądze. tym bardziej że dziecko poza domem, jest tyle przyjemniejszych rzeczy do zrobienia, niż dyganie korekt. tyle filmów do obejrzenia, tyle książek do przeczytania, tyle naczyń w zlewie... w dodatku kot ci się rozkłada dokładnie na klawiaturze, co uniemożliwia jakikolwiek ruch. a ten drugi - w telefonie - pyta, czy o nim zapomniałaś, a przecież jadł dwie godziny temu. no ja cież pierdzielę, jak często można jeść?! nie ma sprawiedliwości na tym świecie. a jakby nieszczęść było mało: hiszpania odpadła z mundialu, żelazko trafił szlag, a h. znowu przepadł na pół weekendu. także ten... ale pominąwszy wszystko, masz piękne trampki, dobrą stylówę i prawie wakacje. dygniesz te kory i będziesz z tego dumna. amen.

filip: a czemu ty nie myjesz tego kota? boże, jaki on jest brudny! muchy wkoło niego latają*.
ja: oo, właśnie się zdziwiłam, skąd tyle much;)

* i kto to mówi: ten, który na zielonej szkole szerokim łukiem omijał łazienkę;)






piątek, 20 czerwca 2014

nikt się nie mył, czyli zielona szkoła

filip dzwoni z trasy: będziemy później, bo autobus się trochę popsuł.

filip po powrocie daje mi rzeczy do prania. ręcznik jest podejrzanie czysty.
ja: nie używałeś ręcznika?
filip: nie.
ja: nie myłeś się dwa dni?
filip: nie.
ja: ???
filip: nikt się nie mył.

z dobrych wiadomości dziecko zdało. zdało to mało: czerwony pasek:) z tej okazji niektórzy kupują konsole, ja kupiłam książkę. mamo, kupiłaś mi książkę, którą już czytałem! cała matka... na szczęście udało się wymienić. dumna jestem, jak nie wiem!






poniedziałek, 16 czerwca 2014

voo voo

niedzielny koncert voo voo w meskalinie (jako support wystąpił kilwater). to, że udało mi się zrobić zdjęcia, to prawdziwy cud;)














piątek, 13 czerwca 2014

w czymś wyjść wieczorem

piątek trzynastego, pełnia i pms wywołać mogą jedynie mój ulubiony stan, kiedy podejmowanie jakichkolwiek decyzji sprawia ból i rozchwiana emocjonalnie jestem do sześcianu, ja pie**olę.
jak tam, alinka, gdzie dzisiaj oglądasz mecz? 
nie wiem... 
podobnie jest z pytaniami typu: co zjeść na obiad*, w czym wyjść wieczorem i czego naprawdę chcę w tym życiu. 

* to akurat nie ma żadnego znaczenia, bo dziecko do jutra na zielonej szkole. w zasadzie można nie zjeść lub zjeść coś po drodze. bosko.








wtorek, 10 czerwca 2014

jak się kobiety na mecze zabiera

kolejny wieczór z joy division. i kolejny muzyk (po patti smith), który przyznaje się do niestrojenia gitary - pomyśleć, że ja z tego powodu zarzuciłam naukę?!
nigdy nie potrafiłem stroić instrumentów. po prostu nie słyszałem tych delikatnych niuansów. z pomocą zawsze przychodził mi barney. (...) kiedy dowiedziałem się, że wynaleziono przenośne urządzenie do strojenia gitary montowane w pedale, przysięgam, cieszyłem się jak dziecko. od razu poszedłem do sklepu i kupiłem cztery zestawy. (peter hook, joy division od środka. nieznane przyjemności)

a weekend był piękny: opcja firmowo, dziecko u kolegi, kult na juwenaliach, może trochę za dużo wódki, zakupowe flow (no cóż, nie doczekałam do wyprzedaży, ale trudno czekać, jak się akurat ma flow), motobecane śmigający, mecz piłki nożnej w plenerze (niestety w ostatnich sekundach padł gol, który paść nie musiał, co gardzący rybą skwitował krótko: tak to jest, jak się kobiety na mecze zabiera;)).

a na koniec przestroga: nawet gdy wszyscy święci oraz pogoda w ajfonie mówią, że do dwudziestej pierwszej będzie świecić słońce, nie zostawiajcie otwartych okien dachowych nad łóżkiem i niech wam też czasem do głowy nie przyjdzie jechać do kina na rowerze...




 


czwartek, 5 czerwca 2014

w salonie babci

kotlety z braku odpowiedniego narzędzia utłukłam młotkiem jak rasowa chu.owa pani domu. potem zjadłam schabowego i ze sto razy wysłuchałam tak cholernie smutnej piosenki skubasa, myśląc przy tym zdecydowanie za dużo... beksińscy dziesięć dni po dniu matki, piątego czerwca, cudownie odnaleźli się na poczcie. ale czytam teraz historię joy division. z początku nasze próby odbywały się w salonie babci barneya. coś mi to przypomina;)
ogłaszając na fejsbuku, że szukam kogoś, kto nagra mi twice born na canal plus, wywołałam ogólne poruszenie. dziękuję wszystkim, którzy może i nie mieli tego kanału, ale w tempie błyskawicznym chcieli załatwić i załatwili bardzo dobrą kopię z polskim lektorem. tym bardziej że film zachwycający, penelope świetna, rozbrajający emile hirsch (ostatnio widziałam go w niezłym into the wild) i historia, jakie lubię najbardziej: piękna i chwytająca za serce. i to nasuwające się pytanie, dlaczego pozwolił jej odjechać, nie wyjaśniając niczego, i to zakończenie, które trudno byłoby przewidzieć... 









poniedziałek, 2 czerwca 2014

a. pisarką, b. szafiarką

judytka w coffee heaven: kiedy już wyprowadzimy się z tych koziegłów, moje życie ulegnie zmianie: będzie high life, będziemy chodzić do kina muza!:)
ja: uważaj, bo właśnie to nagrywam;)

j. na targu śniadaniowym, jedząc baklawę: już nie mogę. zaraz się porzygam. ale będzie to szczęśliwy haft;)

j. pod browarem: ja żałuję tylko jednego, że nie zostałaś: a. pisarką, b. szafiarką:)


niech was nie zmyli nazwa. chałwa bez cukru, to żadna chałwa. chałwa lniana tym bardziej...


dzień dziecka: mcdonald i lody na gołębiej


jeremi spotkany z tatą jeżyną na targu śniadaniowym







nowa fryzura judytki





 matylda