ponieważ na wakacje zabrałam dwa swetry, dwie kurtki i parasol, było raczej oczywiste, że w warszawie będzie upał. jest lepiej: z nieba leje się żar! siedzimy to w cudzie nad wisłą, to w mieście cypel, to na ursynowie... popijamy somersby i frugo, piwo z sokiem imbirowym i colę. jest pięknie.
czasem jemy. niestety nie jest to sałata i teraz to już nie tylko uda, ale i pupa... wszystko wymknęło się mamonowi spod kontroli... ale nie odmawia się przecież śniadania w charlotcie. zwłaszcza że na ogródku, że w pełnym słońcu i że z żorą koroliowem parę stolików dalej (nie agencie, żora koroliow to nie jest rodzaj sałaty:)).
a potem? potem uczty ciąg dalszy. w kinie muranów. film o mistrzu sushi z najmniejszej restauracji świata w tokio. z przepięknymi zdjęciami sushi i wszystkiego, z czego jest robione. nie tylko dla fanatyków kulinarnych. pięknie jest.
Żora ciacho jakich mało, szkoda że żonaty... A te kolumny kojarzą mi się niestety z jakimś dramatem osobistym sprzed czterech lat... Niemniej miło widzieć, że wciąż stoją. Jak i ja wstałam po tamtym:).
OdpowiedzUsuńA wlasciwie co jest w tych sloiczkach Charlotty? Jakos nigdy nie mialam okazji spytac:)
OdpowiedzUsuńŻora akurat był bez żony;) ja uwielbiam Plac Zbawiciela! gdyby ktoś zabrał mnie tam kiedyś na randkę, nie odmówiłabym;)
OdpowiedzUsuńJudytko, w słoiczkach Charlotty jest moja zguba: mleczna czekolada, biała czekolada, konfitury (u nas tym razem malinowa)...
OdpowiedzUsuń