przecież nie wszystko się dziś nie udało... tylko obiad w gruzińskiej knajpie, z którą, powiem szczerze, wiązałam duże nadzieje, ale widocznie zamówiliśmy najgorsze dania z karty, chociaż miały być to te słynne pielmieni i równie popularne chinkali. ciasto miodowe na deser też nie zrobiło na nas wrażenia. wróciliśmy do centrum i na chmielnej wynagrodziliśmy sobie ten słaby obiad ciepłymi pączkami z różą i chałwą. w międzyczasie spotkaliśmy się z agentem (tak, tym samym, który myślał, że maserak to rodzaj sałaty) i pojechaliśmy do zachęty na wystawę plakatu henryka tomaszewskiego. przy okazji obejrzeliśmy też ekspozycję bydło. najbardziej zachwyciła nas zwisająca z sufitu czarna krowa.
Uciekałabym z gruzińskiej widząc już jak kelner podąża ze sztućcami... :-p
OdpowiedzUsuńChinkali + sztućce = profanacja narodowego dania Gruzji!
Pozdro z Gdańska. Ewelina
niestety nie pomogło im nawet to, że jadłam je rękami:( pozdrawiam
UsuńCiepłe pączki z Chmielnej są lekiem na całe zło!
OdpowiedzUsuńzjedliśmy po dwa i to było piękne;))
Usuń