może i pamiętałam, gdzie zostawiłam swój prezent. może w tym roku wyjątkowo go nie zgubiłam. ale przecież wigilia nie byłaby wigilią, gdybym go w poniedziałek grzecznie w całości zaniosła do domu... więc jeśli ktoś czasem będzie próbował wcisnąć wam dżemik z kredensu w nieprzyzwoicie atrakcyjnej cenie, to to na bank jest zrabowany, wyniesiony cichaczem nocką ciemną z auta kolegi mój prezent wigilijny...
ale, jak mawia moja elka, sypiąca takimi złotymi myślami (których zresztą jestem wielką fanką!) jak z rękawa: gdy bóg zamyka przed nami drzwi, to zawsze otwiera okno (!!!). dżemiki przepadły, za to na fejsbuku wygrałam deskę serów dojrzewających. także szykuje się wigilia na bogato i po francusku. ha!
m.: też w sobotę byłam trześfiutka i pierwsze co, to wypiłam całą butelkę coli,
przezornie kupiłam ją w drodze z pracy w piątek ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz