niedziela, 31 października 2010

to nie my

wieczorem przed wyjściem;
babcia helenka: zobacz, filip, mama ale laseczka.
filipu niewzruszony: zawsze taka jest.

po długich poszukiwaniach miejsca w nowosolskich lokalach, zmuszeni byliśmy zostać w tym, w którym akurat nie można palić. a wiadomo, że jak mniej się pali, to więcej się pije i później wraca do domu. dlatego dzisiaj nie wyglądam już tak dobrze;)

sms od marca: ten zamach to nie my...
uff

170 stron!

powstał pdf z bloga - 170 stron jakiejś tam nazwijmy to literatury;)

sobota, 30 października 2010

do przejścia

marc pisze, że ma ze 20-30 km do przejścia. ja mam do przejścia jakieś 20-30 sklepów.
na obiad gołąbki. wieczorem piwo z jackiem. a ponieważ przestawiamy czas, może tak szybko nie zamkną nam lokalu. w niedzielę rano śpię. długo. bardzo dłuuugo.

piątek, 29 października 2010

sentyment

sms od marca: zmoknąć w istambule - bezcenne.
zmoknąć w istambule to jest coś. zupełnie nie to samo, co zmoknąć w takim poznaniu czy w takiej nowej soli. choć jakoś niewytłumaczalnie podekscytowana jestem tym wyjazdem. to się chyba nazywa sentyment:) acha, i nie ma padać. pewnie dlatego, że właśnie kupiłam sobie kalosze.

elka pyta, czy upiekę sernik. no, jeśli ktoś mi przypomni, żeby użyć cukru, upiekę na pewno;)

och-teatr

filip na halloween, marc w turcji, ja za biurkiem... i to nieprzeparte wrażenie, że akurat mam najgorzej.
zarezerwowałam bilety do och-teatru

czwartek, 28 października 2010

środa, 27 października 2010

messi ci zaraz da...

chłopaki grają w warmsy.
filipu: messi ci zaraz da, palikocie!
zagadka: jak nazwali swoje ludziki?;)

poniedziałek, 25 października 2010

włosy na cukrze

filip ma nową koleżankę w klasie. jest czarnoskóra i jest z ameryki. i podobno ma włosy na cukrze.

piątek, 22 października 2010

to straszna siara by była

mamon do filipa (zaczepnie): a co tam u zosi? 
filip (zmieszany): ale co?
mamon: no, zaprosiłeś ją już do kawiarni?
filip: i tak byś nas nie puściła, a przecież nie pójdziemy z tobą.
mamon: czemu???
filip: to straszna siara by była, mama! 

kończę ze swoim

wczorajsze zakupy przerosły moje oczekiwania. okazało się, że nawet zbliżająca się pełnia nie popsuła mi planów. byłam sama, czyli nikt nie wyliczał mi sklepów, a w sklepach, jak nigdy, podobało mi się niemal wszystko. objuczona (ale też bez przesady, myślę, że spokojnie mogłabym kupić więcej...) wypiłam kawkę w coffe time, gdzie przy papierosku przeczytałam sobie felieton zuzy ziomeckiej (październikowe elle z julią roberts na okładce), który w przeciwieństwie do ostatniego wywiadu z marią p. bardzo dobrze mi zrobił.
a w dodatku wieczorem tuniczka z japonii okazała się nie być taka zła. marcowi podoba się zwłaszcza jej długość (jak podnoszę ręce do góry, to prawie widać mi majtki). 

weszłam na nowego bloga judytki i napisałam do niej na gg: ale zajebisty blog! załamałam się i kończę ze swoim/sobą.
judyta: hehe.

środa, 20 października 2010

kołysanka

na śniadanie wywiad z marią p. lekko ciężkostrawny. zdecydowanie wolę, jak śpiewa. choć przy dziecku nie słucham, bo za dużo przeklina. kolega słuchał przy córce. i ona potem na imprezie rodzinnej wyszła i zaśpiewała: dobranoc, idę spać, kurwa mać, kurwa mać...

to już postanowione. na maczetę idziemy do kina. wiadomo czemu;)

poniedziałek, 18 października 2010

jak ta mała japoneczka

jeśli myślałam, że w tej tuniczce z allegro będę wyglądała jak ta mała japoneczka na zdjęciu, to się myliłam. wyglądam jak duży niekształtny mamon.

byliśmy u księdza. nadzwyczaj miły proboszcz. bez mieszania w to całego biura parafialnego osobiście umówił się z nami na sobotę rano (dobry boże!), bowiem chciałby poznać całą naszą rodzinę.

dzisiaj nie pracuję po godzinach - dzisiaj gram z filipem w koty.

piątek, 15 października 2010

maczeta podejście drugie

żeby przerwać złą passę przesypiania przeze mnie nawet najlepszych filmów oglądanych w łóżku wieczorem, zmieniliśmy repertuar na kino nieco mocniejsze (choć były też inne powody). po resident evil, na którym spałam już po piętnastu minutach, przyszedł czas na maczetę. i chociaż na początku byłam twarda i niemal pewna, że dotrwam do końca (film świetny!), nawet krwawy rodrigez ululał mnie skutecznie... 
marc: kochanie, chyba już śpisz..?
ja przekonująco: nie, nie... oglądam...
przy czym oboje dobrze wiemy, że kimnęłam... - i taki scenariusz powtarza się dosyć często. (są natomiast takie rzeczy, które równie skutecznie mnie budzą, i przy których w ogóle nie zasypiam, mimo że też zwykle odbywają się w łóżku;)).

dziś maczeta podejście drugie:)

środa, 13 października 2010

buhahaha

marc podesłał, a ja dawno się tak nie uśmiałam!

przemyślane zakupy

może i powinnam leżeć. ale kto ma czas na takie leżenie? leżę po pracy. no, prawie. marc nie pozwala wstawać, ale nie przywiąże mnie przecież do łóżka. na herbatę z cytryną nie mogę już patrzeć. 
z powodu tego całego opadnięcia z sił nie zagospodarowałam jeszcze szafy. w dodatku marc mówi, że szafa jest za mała. czytaj, że mam za dużo lumpów (co niestety może być prawdą). ale ja, oprócz lumpów mam przecież w planach czystki garderobiane, w tym handel (portobello i allegro) i od tej pory tylko głęboko przemyślane zakupy. grunt to mocne postanowienie! tiaaaa... a propos, pilnie wymienię/oddam ostatnio zakupiony szaliczek, pod warunkiem że znajdę ten cholerny paragon!!!

poniedziałek, 11 października 2010

taka sobota

taka sobota, gdy wstajemy sobie, o której chcemy, a po śniadaniu marc skręca nową szafę, a ja nadal poleguję z obcasami, oglądając powtórkę licencji na wychowanie, a potem robię cannelloni i piekę ciasto z colą, w którym w ogóle nie czuć coli (żałuje tylko filipu), zupełnie nie zapowiada takiej niedzieli, która kończy się w łóżku z gripexem. w dodatku marc zabronił mi gotować, sprzątać i pracować...

sobota, 9 października 2010

szafa

kupiliśmy co prawda dziecku podręcznik do religii, ale do księdza ciężko nam się wybrać. za to znowu byliśmy w ikei i znowu wzięliśmy kredyt.
mamy szafę i ona jest piękna! zastanawiam się, jak będę się cieszyć, gdy dostanę kiedyś na własność całą garderobę... skoro już teraz cieszę się tak.

piątek, 8 października 2010

hasło

jak kobiety wychodzą do kina, to niekoniecznie do tego kina trafiają... wystarczy, żeby jedna rzuciła hasło (lidka: a może odpuścimy sobie film i od razu pójdziemy na ploty?). uwielbiam kino, ale jeszcze bardziej lubię ploty! w dodatku z dziewczynami. przy piwku i papierosie. o facetach. o życiu. o wszystkim... bo wiadomo, że nikt tak nie zrozumie kobiety jak druga kobieta. takie spotkania nie mogą czekać. film z julią roberts musi.

środa, 6 października 2010

nasze cudowne lata...

...właściwie nasze cudowne lato. dokładnie to koniec lata. całkowity freestyle.

wtorek, 5 października 2010

co z tym romantyzmem?

k. od blisko pół roku pragnęła od swojego chłopaka odrobiny romantyzmu. malutkiego tyci przebłysku... jakiejś marcepanowej czekoladki wsuniętej do kieszeni płaszcza, gdy ona akurat nie widzi, jakiegoś choćby kwiatka przyniesionego z rynku...
w końcu sama pobiegła na rynek. a gdy chłopak zapytał, skąd się wziął ten kwiat w jej wazonie, nie owijając w bawełnę, przyznała, że kupiła go sobie sama, bo nie mogła już dłużej czekać, aż go dostanie od niego. i wtedy aromantyczny, nie zdając sobie sprawy z tego, że już bardziej pogrążyć się nie da, zaproponował, że w takim razie on chętnie odda jej pieniądze, bo to przecież prawie tak, jakby sam tego kwiata zakupił i w wazonie dla niej postawił... i to jest kolejny dowód na to, że prawie robi dużą różnicę.

motto na dzisiaj dla k. i innych kobiet/mężczyzn: ty mnie nie próbuj zrozumieć, ty mnie kochaj!

wolna chata

filip u jasia - jakieś dwie godziny mamy wolną chatę. błogosławiony czas, kiedy nikt nie będzie nas o nic pytał i nikt nie będzie wchodził do sypialni;)

niedziela, 3 października 2010

za gotówkę

nie byliśmy w kościele. pojechaliśmy do ikei.

może trzeba było jednak jechać do kościoła... w ikei tłok jak skurczybyk, a w dodatku za głupiego hot-doga przy kasie normalnie zapłacić nie można. w automacie się kupuje. za gotówkę. której akurat of course nie miałam.

ma to na blogu

piszę do jacka kurta. bo znowu miałam być i... nie dojechałam. piszę, że tradycyjnie na wszystkich świętych.
jacek kurt: dobra, dobra...
ja: ale jak tak, to będziesz?
jacek kurt: jasne, że będę. tylko przyjedź............................................!!!

teraz ma to na blogu;)

msze święte obowiązkowe

nie uwierzycie, co robi mamon w sobotni wieczór... popijając drinka, sprawdza w necie (błogosławiony net), o której w parafii odbywają się msze w niedzielę (ksiądz postawił ultimatum: coniedzielne msze święte obowiązkowe). wiem, że nie powinnam, ale nie mogę się powstrzymać... fuck.

piątek, 1 października 2010

duuuuuużo butów

gg z lidką.
lidka: to jakie te kozaki sobie kupiłaś??
ja: czarne, obcas... ale chyba właśnie przestały mi się podobać... u mnie to normalne.
lidka: nooooooo, dlatego trzeba mieć duuuuuużo butów!

nie gadał

z okazji dnia chłopaka zabrałam swoich chłopaków na karate kids
filip: mama, a jaki bohater najbardziej Ci się podobał?
ja: no, główny!
marc: a mi się najbardziej podobał ten pan na dole, bo jako jedyny w całym kinie nie gadał;) 
dodam, że w kinie oprócz nas były tylko trzy osoby, no i że czasem ciężko ostudzić emocje szczęśliwego ośmiolatka;) 
a pozostając w temacie chłopców...


;)