wtorek, 30 listopada 2010

mr big

sms od judytki: jak się masz, maleńka? jak tylko wrócę od rodziców, zaopiekuję się tobą. (...)

a może ja nie potrzebuję marca? może potrzebuję mr biga? na pewno potrzebuję mr biga. mr big kochałby mnie ze wszystkim. i mimo wszystko.

jakiś kabaret

żeby choć na chwilę oderwać się od swoich i zająć problemami zdesperowanych gospodyń domowych z wisteria lane, włączam siódmy sezon gotowych na wszystko.
filipu: może obejrzyj sobie jakiś kabaret, żebyś nie była taka smutna?

niedziela, 28 listopada 2010

bilans

bilans weekendu: filip ma anginę, mamon złamane serce i z dwieście wypalonych papierosów na koncie. babcia elka przyjechała z odsieczą i rybą po japońsku. odebrałam też kilka telefonów. tak sobie myślę, że ja się z tego podniosę. jak tylko skończę płakać.

wesołych świąt

a jednak się obudziłam. tłumaczę sobie, że musi istnieć przecież jakieś życie po marcu. no i że teraz będę mogła przynajmniej robić wszystko po swojemu. kupić pralkę, która przede wszystkim dobrze wygląda. pomalować łazienkę na przykład na różowo, a w każdym razie na pewno nie na biało. oglądać tyle durnych seriali, ile tylko sobie chcę. bez żadnych kompromisów, które przecież trochę mnie uwierały. i że nie jest w końcu tak źle, że to tylko zbliżają się święta, a na przykład x odszedł przed samą obroną. i zdałam, i przeżyłam. także tego... wesołych świąt...

sobota, 27 listopada 2010

nie ma już...

nie ma już mojego marca. odszedł. zostały po nim telewizor i szafa, i szczoteczka do zębów w łazience. są takie noce, że chciałabym się nie obudzić... zwłaszcza że nie mam już oczu. wypłakałam.

środa, 24 listopada 2010

teraz słucham

od trzech dni nie wchodziłam na pudelka. od dwóch dni nie pisałam na blogu. za to dzisiaj, marząc o plaży w mombasa, poszłam sobie na solarium.
teraz słucham.
 

poniedziałek, 22 listopada 2010

patologia

czy jeśli, grając w scrabble, filipu układa ćpa, a zaraz potem mamon układa lać, to już jest patologia czy może dopiero jej początek..?

niedziela, 21 listopada 2010

babi targ

bilans soboty. sypialnię odgraciwszy, szczoteczki do zębów z powrotem do łazienki, gdzie ich miejsce, wyniósłszy (mimo że łazienka jak łazienka zupełnie jeszcze nie wygląda) i zapiekankę z tuńczykiem w piekarniku upiekłszy, gości przyjmowaliśmy. 

bilans niedzieli. rano po  jednym wypitym w przeddzień winie i kilku wypalonych słabych vougach głowa bolała bardzo, co nie miało jednak żadnego znaczenia, gdyż w planach był babi targ z judytą. judyta kupiła kolię z truskawką, a mamon podziwiał.



o k...wa

o ku...wa, powiedzieli indianie i pobiegli do lasu - napisał na blogu marc po tygodniu wyjątkowo nieznośnego remontu łazienki, miesiącu diety dukana i roku związku z mamonem.
jakby mało było powodów, żeby sobie poprzeklinać, w nocy popsuła nam się pralka. stary klamot zaniemógł, gdy akurat miałam tonę prania. ale to jeszcze nic. w południe ducha wyzionął odkurzacz zwany kombajnem.     

środa, 17 listopada 2010

brodzik w sypialni

brodzik mamy w sypialni, a pralkę w przedpokoju. ale marc robi wszystko, żebyśmy jutro mogli wziąć prysznic normalnie. u siebie w łazience.
w takich okolicznościach ciężko skupić się na meczu. ciężko też pisać. w dodatku bolą mnie zęby.

wtorek, 16 listopada 2010

list

filipu napisał list do mikołaja...
(...) przez cały rok starałem się być grzeczny. na języku polskim nie miałem ani jednego minusa.

no, kto jak kto, ale mikołaj powinien to chyba docenić:)

poniedziałek, 15 listopada 2010

nowy kolor farby

oliwkowa maseczka i pospieszny pedicure, choć łazienka w rozbiórce (przed wyjazdem udało nam się znowu zalać sąsiada). wróciliśmy. po drodze zgarniając filipa. 
jeśli pomiędzy kupowaniem kabiny prysznicowej i dobieraniem nowego koloru farby (no bo jak już wymieniamy rury, to dlaczego właściwie nie miałabym przemalować sobie ścian) znajdę chwilę, napiszę coś o weekendzie. a teraz nie, bo śpię. już prawie.

czwartek, 11 listopada 2010

rmf classic

spakowałam kieckę do teatru i buty na "w razie co". jedziemy do mojej ulubionej stolicy. może sobie nawet padać. może sobie nawet lecieć rmf classic. możemy sobie zajechać później niż w południe.

wtorek, 9 listopada 2010

no to

dupatam taki dzień. nic tylko napić się z dziewczynkami. no to się napiję;)

różaniec

dzwonię do filipa, który chwilowo stacjonuje u mojej elki.
ja: co słychać?
filip: fajnie, babcia kupiła mi różaniec.

tak sobie myślę, że czasem lepiej nie pytać;)

na podium

brat z małżonką i championem przyjechali w sobotę. na wystawę psów rasowych. dzwonię, żeby się z towarzystwem jakoś umówić.
brat: no wiesz, my mamy dzisiaj bardzo napięty plan... musimy jeszcze jechać do salonu piękności.
no bo można wlecieć na wybieg prosto z ulicy, zwłaszcza jak się nie ma konkurencji, ale przede wszystkim trzeba myśleć o tym, jak się będzie potem prezentowało na podium.

piątek, 5 listopada 2010

dandys

koncert był taki, jak lubię. dandys melancholijnie intrygujący choć zdecydowanie za chudy (akurat w typie judytki), w pulowerku i przykrótkich spodniach. w przerwach popijał żywca.


po powrocie zjadłam resztkę tarty ze szpinakiem i piekielnie słodką baklawę i położyłam się spać. za dużo wrażeń jak dla kobiety w moim wieku. zastanawiam się, jak ja w ogóle przeżyję spektakl w och-teatrze, gdy na żywo zobaczę marysię s. i bartłomieja t. naprawdę zaczynam się martwić.

środa, 3 listopada 2010

a dziś...:)))

marc wrócił w nocy. z chałwą, granatami i raki. z pięknym wisiorem i kolczykami ze stambulskich staroci. z chustą w kolorze dojrzałej pomarańczy. znów powiedział moja ukochana, a ja wtedy poryczałam się z radości.

dziś idziemy z judytką na koncert tego pana:) jak podaje gw: romantyczny, naiwny, trochę retro, ale niestroniący od nawiązań do współczesnej muzyki alternatywnej. jeremy jay, śpiewający dandys ze stanów zjednoczonych...

wtorek, 2 listopada 2010

się nie wzrusza

kolega mówi, że on się nie wzrusza tak naprawdę. a ja jednak, może i naiwnie, ale bardzo mocno wierzę, że tak!

poniedziałek, 1 listopada 2010

znachor

święto zmarłych bez znachora w tvp nie byłoby tym samym świętem... na szczęście mieliśmy taxi dwa.

tak miła

babcia elka: filip, a kanapki z czym ci zrobić?
mamon: filip sam może sobie zrobić kanapki.
filip: ale jak już babcia jest tak miła...

ooo boska

będąc zakompleksioną trzydziestką (co niestety odczuwa się dotkliwiej wraz z wyjazdem chłopaka), spotkać kolegę z liceum, w którym się platonicznie na zabój kochało, i usłyszeć od niego, że wygląda się oszałamiająco... więcej niż bezcenne.

bardzo już tęsknię za moim marciem, który komplementuje ooo tak: pięknie wyglądasz, ooo boska.