czwartek, 31 lipca 2014

tylko palmy mogą nas uratować

może m. ma rację i tylko palmy mogą nas uratować. i może jeszcze balkon dorków na szesnastym piętrze. piwo, wino, papieros i widok na rataje. jak ja wróciłam do domu, tego nie wie nikt;) i jeszcze off festival (zapraszamy cię do strefy off snob. a dziękuję, chętnie pobędę sobie snobem przez jeden weekend. jak się okazuje, nawet snoby śpią na polu namiotowym;))

a propos festiwali, mam jeszcze zaległe posty openerowe (i nie tylko...). i tym razem miało być o zachwytach. więc tak: zachwyt jeden wielki nad mieszkaniem e., która, zostawiwszy nam klucze, a nawet ekojajka i szczypior na śniadanie (love you:)), zachwyt nad siłą spokoju pana w gdańskim ispocie, który, gdy pokazałam mu mój telefon, mówiąc: on nagle umarł:(, w sekundę go ożywił (podobno zastosował twardy reset). no a potem to już były zachwyty muzyczne, no niestety nie bez ale...: lykke li (świetny koncert, piękna scena, lykke po niej biegająca. nagrała też filmik, prosząc wcześniej ludzi, żeby wyciągnęli i pokazali swoje telefony. ale nie bisowała!); jack white (dał po garach, muzycznie majstersztyk. ale przed koncertem pojawiły się billboardy z prośbą, żeby nie robić zdjęć - hmm, ciekawe niby czym, skoro aparatów wnosić nie mogliśmy - bo to artystę rozprasza... nie zaśpiewał mojej ulubionej piosenki, nie bisował, a scena przez cały koncert była niebieska - więc zdjęcia i tak byłyby chujowe); pearl jam (szłam z sentymentu do czasów, kiedy ich słuchałam, i dlatego, że a. szła. nie spodziewałam się niczego, a koncert był zajebisty! eddie vedder na luzaku, w dżinsach i t-shircie z pacyfką, mówił po polsku, bratał się z fanami. chłopaki zagrali uczciwy długi koncert - półgodzinny bis przedłużył się do godziny - może trochę na złość przeszkadzaczom z pobliskiej sceny (minus dla organizatorów). i jeszcze świetni: foals, banks, król (ale słuchałyśmy pod namiotem, bo nie można było wejść z piwem), pustki (a nie znałam!) i haim (judytka miała rację:))
jutro off, nie wiem nic, nieprzygotowana jadę taka i nieogarnięta. pomijając, że kolejnego pakowania mogłabym nie przeżyć... chociaż muszę przyznać, że zaczynam mieć wprawę. no, zawsze coś.























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz