wtorek, 9 grudnia 2014

so fast

po jedenastu latach umarł nasz ukochany, nabyty w starej rzeźni designerski toster. daliśmy mu drugie życie, a on odpłacił nam tostami... tysiącami tostów. doskonale odgrzewał też tarty i tortille. przetrwał mieszkanie w akademiku (a był to czas, kiedy mamon nie odkrył jeszcze przyjemności gotowania, za to dużo eksperymentował we wspólnej kuchni na piętrze. zdarzało mu się na przykład wstawiać ziemniaki i wracać do pokoju na drzemkę. budził go smród z korytarza, a zanim się zorientował, że to właśnie jego obiad szlag trafił, zdążył już przekląć ofiarę losu, która znowu spaliła garnek...), niejedną wizytę mejmichalskiej (tak, tej, której na widok mojej tarty szpinakowej zdarzyło się raz wykrzyknąć: zabierz ode mnie to zielsko i zrób mi tosta z szynką!), wszystkie dni, kiedy mamon nie miał pomysłu na obiad, a także kryzys gospodarczy w kraju. bogate miał życie.

filip: a ile kosztuje taki toster?
ja: nie wiem, z pięćdziesiąt złotych.
filip: to może chcesz pod choinkę?;)
ja: nieźle kombinujesz, ale zapomnij;)

po dwudziestej drugiej kończysz malowanie pokoju, padasz zdygana przed telewizorem, żeby odpocząć. i wtedy sobie przypominasz, że masz zadanie domowe z angielskiego. a niech to dunder świśnie. na szczęście było mało :P


but dreams come slow and they go so fast...







2 komentarze: