sobota, 10 lipca 2010

barcelona 2010 cd.

cd. mega skróconego opisu wakacji, podczas których żar lał się z nieba, a sangria strumieniami...

środa 30 czerwca
po dwóch dniach pływania z glonem chcę zobaczyć miejską barcelonetę. zakochuję się w pięć minut. woda lazurowa, bez jednej roślinki, bez meduzy, bez jednego robaka (a mówili, że brudno, brzydko i tłoczno. zgadza się tylko, że tłoczno).
żeby dłużej poleżeć na plaży, zupełnie lekceważę gaudiego, czego marc nie wybaczy mi pewnie do końca dnia. bez krępacji wystawiam na słońce swoje grube uda i małe piersi. ukochany w tym czasie ostentacyjnie osłania się wszystkim, co ma akurat pod ręką. (i ja już wtedy wiem, że choćby nawet kochał mnie mocno, na kolejne nadmorskie wakacje więcej już się ze mną nie wybierze...). 


jemy w miłej knajpce w jednej bocznej uliczce. a ponieważ nasz hiszpański ogranicza się do kilku popularnych słów, jak hola, gracias i adijos, na obiad zamawiamy tapas. a wiadomo, tzn. teraz już wiemy, że żeby najeść się w hiszpanii zdecydowanie nie należy zamawiać tapasu na obiad.
wieczorem pijemy w rosa negra. tu trzeba dużo pić.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz