dzień był zły, żeby nie powiedzieć najgorszy. najpierw trzeba było wstać do pracy. po urlopie, rano. to bolało. zaraz potem okazało się, że pomimo dramatycznej wiadomości od kolegi z pracy (o treści: czekamy na ciebie), który nadszedł w zeszłym tygodniu w odpowiedzi na niewinnego esemesa w stylu "jak w firmie?", nikt na mnie specjalnie nie czeka. a na koniec o głupotę jakąś pokłóciłam się z moim marciem.
albo zbliża się okres, albo pełnia - pomyślałam. no bo coś się musi zbliżać, jeśli kobieta płacze nie wiadomo czemu (tzn. innym nie wiadomo, ona mniej więcej wie...), a w dodatku w ogóle nie ma ochoty na szoping.
ps sprawdzone przed chwilą w googlach: 26 lipca - pełnia. dobrze, że nie poszłam do fryzjera...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz