wtorek, 27 lipca 2010

coś się musi zbliżać

dzień był zły, żeby nie powiedzieć najgorszy. najpierw trzeba było wstać do pracy. po urlopie, rano. to bolało. zaraz potem okazało się, że pomimo dramatycznej wiadomości od kolegi z pracy (o treści: czekamy na ciebie), który nadszedł w zeszłym tygodniu w odpowiedzi na niewinnego esemesa w stylu "jak w firmie?", nikt na mnie specjalnie nie czeka. a na koniec o głupotę jakąś pokłóciłam się z moim marciem. 
albo zbliża się okres, albo pełnia - pomyślałam. no bo coś się musi zbliżać, jeśli kobieta płacze nie wiadomo czemu (tzn. innym nie wiadomo, ona mniej więcej wie...), a w dodatku w ogóle nie ma ochoty na szoping.


ps sprawdzone przed chwilą w googlach: 26 lipca - pełnia. dobrze, że nie poszłam do fryzjera...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz